sobota, 31 października 2015

Rozdział dziewiąty (II)

Rozdział dziewiąty (II)

Wpuściłam go do środka, mimo że nie byłam pewna czy to dobry pomysł. Poprosiłam, żebyśmy usiedli w kuchni. Właśnie kończyłam kolacje i nie wiedziałam do końca jak się zachować. Moja gosposia pałętała się po apartamencie i wiedziałam, że zacznie wymyślać w głowie niestworzone historie związane z Justinem. Już jutro zapewne zapyta mnie o niego. Przewidzi jej się, że widziała w łazience jego skarpetki, albo, że w sypialni pachnie męskimi perfumami. Ta kobieta miała niesamowitą wyobraźnie i już boje się co wymyśli.
- Pani Johnson mogę coś jeszcze dla pani zrobić? - zapytała wiercąc dziurę w twarzy Biebera.
Kobieto opanuj się i nie patrz tak na niego. To tylko mój kuzyn! To, że przyniósł wino nic nie oznacza! Chce wypić lampkę, bo podpisaliśmy bardzo korzystną dla mnie umowę. Dla niego też była ona korzystna, ale nie ukrywajmy, dla mnie o wiele bardziej opłacało się to podpisać. Chwilka! Po co on tutaj przyszedł. Chce wypić wino, co wiąże się z rozmową. O czym chce rozmawiać?
- Nie dziękuje, może pani już wrócić do domu. John panią odwiezie, poinformowałam go wcześniej.
Idź już do domu kobieto i zostaw nas samych, albo nie! Bo wymyśli, że chciałam jak najszybciej się jej pozbyć, żeby być sam na sam z Justinem, a przecież nie chcę tego! Od tego uciekłam. Nie chce być z nim sama, bo boję się, że nie pohamujemy się i znów wylądujemy razem w łóżku. 
- Do jutra pani Johnson.
Wyszła! Nie, wracaj tutaj natychmiast! Kurwa.
- Pozwolisz mi dokończyć? - wskazałam na swoje kanapki z warzywami.
Spojrzał na mnie i od razu wiedziałam po co tutaj przyszedł. Chciał się pieprzyć. Obmyślił sobie cały plan. Przyjdzie, wypijemy wino, może nawet nie skończy się na jednej butelce. W między czasie będziemy rozmawiać o tym co było. Jak cudownie było, ale też o tym jak złamałam jego i swoje serce moim szybszym powrotem z LA. Jak zabolało go to, że nie pożegnaliśmy się czuło i namiętnie na lotnisku w Miami. Chciał zapewne wiedzieć też dlaczego dzisiaj byłam taka formalna na spotkaniu, a przecież jest jedna odpowiedź na te wszystkie pytania. Nie chciałam znów wylądować w łóżku z własnym kuzynem, mimo że kiedyś mi to nie przeszkadzało. Przez krótki moment, ale tak było. W zasadzie tak się do tego przyzwyczaiłam, że zapomniałam kim tak naprawdę dla siebie jesteśmy. Ja nie chciałam z nim się kochać, on przyjechał tutaj tylko po to. A może jednak chciałam? Nie, Bree.. Przestań pieprzyć.
- Jasne jedz... - odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie. - Nieźle się urządziłaś. Gosposia, kierowca, mieszkanie w jednym z najładniejszych apartamentowców. Faktycznie królowa Nowego Yorku. Tak jak piszą brukowce.
- Czytałeś o mnie? - zapytałam przeżuwając ostatnie kawałki kanapki.
- Mówiłem, że odrobiłem pracę. Czytałem też o twoich rodzicach. Nieźle cie ustawili, mogłabyś nie pracować do końca życia, a ty nadal chcesz więcej.
No to mnie wkurzył. Przyszedł tutaj wytykać mi moją prace? Chce pogadać o moich rodzicach? Chyba wolałabym, żeby przeleciał mnie wzdłuż i wszerz niż, żebyśmy rozmawiali o nich. Jest jakiś niepoważny. Doskonale wie jak bardzo temat rodziny mnie boli. Wie, że w większości przez ten głupi wypadek zaczęłam się okaleczać. Wie, że cała tak sytuacja zostawiła wielki ślad na mojej psychice, ale nadal chce o tym rozmawiać. Na pewno nie zostanie tu długo jeżeli nie zmieni tematu oraz tego idiotycznego tonu głosu.
- Przyszedłeś tutaj, żeby mnie oceniać? Żeby wypominać mi ile mam pieniędzy? Żeby przypomnieć mi, że moi rodzice umarli? Żeby wmawiać mi, że ważna jest dla mnie tylko kasa? Dobrze wiesz, że zrobiłabym wszystko, żeby wrócili do mnie, ale nadal chcesz mnie oceniać i dołować?
Spojrzał na mnie jakby nie wiedział o czym mówię. Udawał głupiego, a oboje znaliśmy powód jego przybycia. Chciał mnie zasmucić, potem pocieszyć winem, a na koniec przelecieć.
- Jeżeli tak ma wyglądać nasza rozmowa to dziękuje ci bardzo za odwiedziny, ale wyjdź.
Powiedziałam wprost. Po co miałam owijać w bawełnę? Nie mam ochoty na taką rozmowę. Lepiej dla nas obojga będzie jak wyjdzie stąd jak najszybciej. Mówię serio. Nie chce mi się dzisiaj, ani nigdy rozmawiać o śmierci najbliższych, ogólnie o śmierci.
- Gdzie masz korkociąg? - zaczął otwierać szuflady.
Czuł się jak u siebie, a mi, nie wiem, czemu, to nie przeszkadzało. Znalazł to czego szukał. Ściągnął dwa kieliszki z wiszącego nad blatem wieszaka i otworzył wino. Czerwone wino. Wiedział doskonale co przynieść. Nalał alkoholu i podał mi jedną lampę.
- Dziękuje - odpowiedziałam.
Dlaczego to zrobił? Nie powiedział nic na moją wyczerpującą przemowę. Chciał mnie zmylić. Ja już cię znam, Justin. Nie dam się nabrać na twoje durne pułapki. Doskonale wiem, że wyczuł seksualne napięcie między nami na spotkaniu i teraz znów chce je zbudować. Chce zamoczyć. Czy mu się uda? Mam nadzieję, że nie. Wyleczyłam się z seksu z kuzynem i nie mam zamiaru do tego wracać. 
- Jak ci się układa życie? - wypalił, a ja wybuchłam śmiechem.
- Przecież czytałeś brukowce. Wszystko o mnie wiesz. Ale niech ci będzie. Jestem szczęśliwa. Mam wspaniałą przyjaciółkę, a jej synek to najbardziej słodka istota na świecie. W pracy idzie mi coraz lepiej, ale to pewnie już wiesz. No i...
- Masz faceta.
Tym zdaniem mnie zaskoczył. To było pytanie czy stwierdzenie? Zdecydowanie stwierdzenie. Co mu przyszło do tej pustej głowy?! Niby kogo? Znalazł tę informacje w internecie? Dlaczego Olivier nic mi o tym nie powiedział... Olivier! No tak jego sobie ubzdurał.
- Jestem sama, a nawet jakbym miała kogoś to wydaje mi się, że to nie jest informacja dla ciebie. Jeżeli masz na myśli Oliviera to jest on moim asystentem i dobrym kolegą..
- Który przy okazji cię posuwa - dodał.
Zrobił się bezczelny. Co on sobie myśli. Takie ma o mnie zdanie? Dupek pierdolony. Jakbym mogła to bym my przypierdoliła w tą zakłamaną twarz! Chwila, przecież mogę...
- Nie pozwalaj sobie za dużo, Bieber. Pamiętaj, że jesteś nie tylko w moim apartamencie, ale i w moim mieście. Jakbym chciała to jednym telefonem mogłabym zniszczyć ciebie i ten twój żałosny pomysł na rozwinięcie firmy. Nie twój interes czy mnie ktoś posuwa. Mnie nie interesuje twoje życie seksualne i to ile dziwek przeleciałeś w miesiącu. Więc proszę cię byś kurwa zmienił temat.
- Chcesz mnie zastraszyć, skarbie? Chyba ci się to nie uda.
Nie no, nie wytrzymam zaraz. Jakim prawem znów mówi do mnie tymi przesłodzonymi tekstami. Nie chcę nic od niego poza tym by w końcu znikł z mojego życia raz na zawsze. Chwila. Czy na pewno tego chcę?
- Wiesz co Bree? Chyba zostanę dłużej w Nowym Yorku.

~.~
Co myślicie?
Co wydarzy się w rozdziale 10?

wtorek, 13 października 2015

Rozdział ósmy (II)

Rozdział ósmy (II)

Wjechałem na ostatnie piętro wieżowca, w którym mieściła się główna siedziba firmy Johnson Industry. Podszedłem do recepcji i zastałem tam uśmiechającą się blondynkę, rozmawiającą przez telefon.
- W czym mogę pomóc? - zapytała po skończonej rozmowie.
- Byłem umówiony na spotkanie w sprawie podpisania umowy o kupnie budynku u pana Butsa - oznajmiłem.
- Pańska godność? 
- Bieber. Justin Bieber.
Sprawdziła coś w komputerze, jej brwi na chwilę pokazały, że jest zdezorientowana. 
- Przepraszam, ale pan Buts jest na spotkaniu. Da mi pan chwilkę? - skinąłem głową i czekałem gdy dziewczyna znów podniosła słuchawkę.
Wcisnęła pierwszą cyferkę, a po chwili odezwała się:
- Pani prezes, pan w sprawie umowy już się pojawił, a pan Buts wyszedł...Nie żadne zmiany w grafiku do mnie nie dotarły... Tak, jasne... Rozumiem... Coś do picia? Dobrze...
Odłożyła telefon i wyszła zza biurka.
- Proszę za mną - ruszyłem za zgrabną blondynką, a po chwili otwarła mi drzwi, na których napisane było "sala konferencyjna" - Pani prezes zaraz się pojawi. Czy mogę zaproponować coś do picia?
- Poproszę wodę z lodem i cytryną.
- Już przynoszę.
Wyszła. Wpatrywałem się w panoramę Nowego Yorku, którą było widać przez przeszklone ściany w pomieszczeniu. Siedziałem przy wielkim stole, na skórzanym fotelu. Właśnie tak miałaby wyglądać moja firma. Wszystko urządzone nowocześnie. Przede mną leżała umowa i srebrny długopis, to samo po przeciwnej stronie.
Po chwili do pokoju wróciła recepcjonistka. Postawiła przede mną szklankę, a naprzeciw położyła filiżankę z kawą. 
- Pani Johnson już idzie - oznajmiła i wyszła.
Za chwile usłyszałem dźwięk szpilek przez co odwróciłem głowę. Moim oczom ukazały się długie zgrabne nogi, piękne ciało opięte czarną sukienką i włosy spięte w wysoką kitkę. Bree. Bree Johnson. 
To jej nazwisko! A męczyło mnie to tak długo. Jakim cudem mogłem zapomnieć?!
- Justin? - spytała.
- Cześć Bree... - wstałem i podałem jej dłoń. 
Odwzajemniła uścisk i usiadła w fotelu. Była zdenerwowana. Nie wiedziała jak się zachować. Czułem to samo. Wpatrywała się przez chwilę w umowę i jak myślę układała sobie tekst w głowie. Byłem ciekaw jak się zachowa. Będzie normalna? Czy też uda, że mnie nie zna.
- Załatwmy to formalnie - zaczęła. - Jest pan zainteresowany kupnem biurowca. W jakim miałby on się znajdować mieście, panie Bieber. Pana kryteria są zbyt ogólne. Mogę zaproponować Los Angeles, Nowy York, Miami, Las Vegas, Seattle, Chicago i Atlantę. Od pana zależy miejsce, ode mnie cena. Negocjacje wchodzą w grę. Proszę o szybką decyzje wtedy szybciej będziemy mogli podpisać umowę - powiedziała prawie na jednym wydechu i chwyciła filiżankę upijając jeden łyk.
Nawet przez chwile w jej oczach nie ukazała się żadna inna emocja poza powagą. Traktowała mnie jak każdego innego klienta. Wiedziała, że postawi na swoim. Wiedziała, że cokolwiek by mi nie sprzedała to i tak zarobi na tym mnóstwo pieniędzy. Była profesjonalistką, a przecież jest w tym dopiero trzeci miesiąc. Odziedziczyła niesamowite cechy charakteru po rodzicach. Mówię teraz o tych cechach, które stanowczo przydadzą jej się w pracy. Poczułem nagłą chęć pocałowania jej. Zbudowaliśmy seksualne napięcie przez tę krótką chwilę. Chciałem je budować, tak długo aż nie rzucimy się na siebie. Wiedziałem jednak, że to nie jest stosowne, ale kontynuowałem rozmowę.
- Myślę nad Nowym Yorkiem. Wydaję się świetnym miejscem na rozpoczęcie biznesu. Co o tym pani sądzi, pani Johnson?
Jej oczy niemiłosiernie powiększyły się. Nie spodziewała się tego, tak samo jak ja. Byłem jedynie świadom, że kupie dzisiaj budynek. Nie wiedziałem gdzie. Po pewnej chwili na jej twarz znów wróciła pewność siebie i powaga. Wymyśliła taką odpowiedzieć, która może zbić mnie z tropu.
- Panie Bieber, nie mi osądzać gdzie najlepiej zacząć swój biznes. To pan otwiera firmę i to pan powinien wiedzieć gdzie najbardziej się opłaca. Ja jestem tutaj tylko dla negocjacji i podpisania umowy, ewentualnie mogę panu poradzić, który budynek jest najbardziej wart swojej ceny. Pragnę też poinformować pana o tym, że w moim mieście budynki są najdroższe.
Nie przestawała być poważna, ale była też świadoma, że coraz bardziej napina atmosferę pomiędzy nami. Upiłem łyk mojej wody i zastanawiałem się na jej słowami. Chciała mnie zbyć z tego miasta. Nie chciała codziennie rano wstawać ze świadomością, że w drodze do pracy, na siłownie czy gdziekolwiek może natknąć się na mnie. Nie potrafiłem jednak rozumieć jej słów. Jakim sposobem Nowy York miałby należeć do niej.
- Pani mieście? W jaki sposób przywłaszcza sobie pani to miasto - zapytałem z ciekawością, a w jej oczach zabłysnęła iskierka rozbawienia.
- Panie Bieber, nie przywłaszczam sobie Nowego Yorku. On po prostu jest mój. Ponad połowa budynków, apartamentowców, bloków, domów czy miejsc publicznych należy do mojej firmy, przez co należy do mnie. Moja druga firma ma podpisane kontrakty z największymi koncernami w kraju, zresztą na świecie też. Wielkie ryby biznesu mają konta w moim banku. Jestem młodą miliarderką świata, wszyscy wiedzą kim jestem. Widzę panie Bieber, że nie odrobił pan pracy domowej, inaczej nie był by pan tak zdziwiony kiedy weszłam do pokoju. Po drugie chcę pan ze mną negocjować, kupić ode mnie budynek, a nie wie pan kim jestem? Nasze spotkanie może nie mieć sensu. Proszę zdecydować się na miasto, mam bardzo napięty grafik, co wiąże się z tym, że pana czas powoli dobiega końca, panie Bieber.
- W takim razie posłucham pani rady, zrezygnuje z Nowego Yorku.
- Dobra decyzja, proponuje w takim razie LA.
Podpisaliśmy umowę, podała mi numer konta i uściskiem rąk pożegnaliśmy się. Gdy byłem na dole zrodził się w mojej głowie plan. Złapałem taksówkę i pojechałem na zakupy.


Wjechałem na odpowiednie piętro, zapukałem do drzwi i razem z butelką wina w ręce czekałem, aż otworzy drzwi. I otwarła, w szarych dresach i białej bokserce, ale nadal wyglądała seksownie. Włosy spięła w koka, makijaż zmazała.
- Myślę, że trzeba opić dobrą transakcje - wypowiedziałem zdanie, które układałem cały dzień w głowie.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam? - wypaliła zdezorientowana.
- Odrobiłem zadanie domowe.

~.~
Co myślicie o nowym rozdziale.
Dziękuje za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Jednak proszę by każdy skomentował chociaż jednym słowem.
Nie powiem, że dłuższe wypowiedzi nie chwytają za serce, haha..
Uwielbiam czytać komentarze.
Widzę ile blog ma wyświetleń, a ile jest komentarzy...
Pozdrawiam was kochani :)
Do następnego :*

piątek, 2 października 2015

Rozdział siódmy (II)

Rozdział siódmy (II)

Ciocia poprosiła mnie o to bym pomogła Justinowi w sprawach związanych z pogrzebem. Jak mogłam odmówić? Jednak to straszne. Myślenie o własnej śmierci, o końcu swojego życia. Powiedziała, że przepisała firmę i dom na Justina. Przepraszała, że nic mi nie zostawiła oprócz białego fortepianu w mojej starej sypialni, ale przecież ja nic nie chciałam. Wybrała sobie czarną trumnę. Miała nawet sukienkę w szafie. Poprosiła o białe kwiaty na pogrzebie. I odeszła. Teraz.
- Justin! - krzyknęłam do chłopaka, który wszedł do pokoju z szklanką soku.
Chłopak wypuścił z rąk napój i podbiegł nie zważając na rozbite szkło. 
- Mamo! Mamo, nie teraz. Nie już! - mówił, a łzy spływały mu o policzkach.
Do pomieszczenia wpadła pielęgniarka. Sprawdziła tętno, zadzwoniła po wszystkie potrzebne osoby. Tak szybko to minęło. Nawet nie wiem kiedy ciocia została zabrana do kostnicy, a Justin siedząc na łóżku wpatrywał się beznamiętnie w podłogę. Usiadłam obok niego i również wpatrywałam się w to same miejsce.
- Będziemy sami na pogrzebie. Powiedziała, że nie chce nikogo - odezwał się szatyn po dość długiej ciszy.
Wstałam, podeszłam do szafy i wyjęłam czarną sukienkę, buty i wyszłam z pokoju oznajmiając, że jadę to zawieść. Gdy siedziałam w aucie i chciałam ruszać do pojazdu wpadł Justin. Chciał wszystko załatwić. 
Po trzech godzinach mieliśmy wszystko. Pogrzeb miał odbyć się jutro, a dziś mieliśmy spakować wszystkie rzeczy z domu.
- Na pewno chcesz go sprzedać? - zapytałam kolejny raz.
- Nie stać mnie na utrzymywanie tego domu, mam teraz dużo wydatków. Gdyby to zdarzyło się parę miesięcy później to zostawiłbym go.
- Kupie go - oznajmiłam.
- Co?
- Kupie go, ale nadal będzie to twój dom. Ja będę płacić, stać mnie na to, zaufaj. 
- Bree ja nie mogę.. - powiedział pakując kosmetyki Pattie do kartonu.
- Spakujmy tylko rzeczy cioci. Resztę zostawmy, kupie ten dom. Będzie sobie tutaj spokojnie stał, a jak będziesz chciał tu wrócić to wrócisz. To bardziej się dla mnie opłaca niż płacenie za przewóz fortepianu - zaśmiałam się w tej trudnej dla nas obu sytuacji.
- Dziękuje, nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć.
- Nie musisz. Mieszkałam w tym domu za darmo przez trzy lata. Mogę teraz mu za to zapłacić. 
Pakowaliśmy ubrania cioci, wypiłam herbatę i poszłam spać. Rano miał odbyć się pogrzeb.


Nie mogłam długo spać. Nie wiem kiedy zadzwonił budzik. Wstałam i ruszyłam pod prysznic. Ubrałam czarną sukienkę do kolan. Nie była obcisła, nie było to odpowiednie. Na nogi wsunęłam szpilki i zarzuciłam na ramiona sweter. Nałożyłam makijaż i podkreśliłam oczy eyelinerem. Włosy zostawiłam rozpuszczone.
Gdy zeszłam na dół do kuchni napotkałam się na Justina w garniturze. Parzył kawę. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie. Chwyciłam kubek z napojem i upiłam łyka.
- Jedziemy? - zapytał.
Nic nie mówiąc złapałam torebkę, kluczę i parasol. Dzisiaj z nieba leciała mżawka, która jakby płakała za Pattie tak samo jak i my. Na cmentarzu byliśmy tylko my, ksiądz i panowie z firmy pogrzebowej. Wszytko szybko mi minęło wraz ze litrem łez, które co po chwile wypływały z oczu.
W drodze powrotnej zostawiłam Justina pod już jego firmą. Pattie miała małą ale dobrze zarabiającą firmę. Ja natomiast gdy byłam już w domu kupiłam bilet powrotny. Nie chciałam dłużej zostać z szatynem. Uważałam, że to może się, że skończyć. Zaczęłam się pakować kiedy w mojej łazienki wszedł chłopak.
- Wyjeżdżasz? - zapytał jakby zawiedziony.
- Tak. Jestem tutaj od ponad trzech tygodni. Niedługo październik. Mam dużo spotkań, na których muszę osobiście się pojawić. Po drugie nie ma sensu dłużej tutaj siedzieć. Muszę wracać. W Nowym Yorku czekają na mnie.
- Mieszkasz w NY?
- Tak. Nie wiedziałeś?
- Nie.. 
Wyszedł oznajmiając, że musi też się spakować bo za kilka godzin również ma lot. Gdy spakowałam już kosmetyki zabrałam się za ubrania. Wtedy zadzwonił mój telefon.
- Bree? Wracasz?
- Tak. Będę na lotnisku około 23:00. Załatwisz mi samochód? - zapytałam Oliviera.
- Jasne. Wszyscy za tobą tęsknią, a ja najbardziej. Widzimy się w poniedziałek?
- Oczywiście, prześlesz mi grafik?
- Nie ma sprawy, w tym tygodniu masz dużo spotkań.
- Już się cieszę - powiedziałam zgodnie z prawdą, chciałam odseparować się od tego wszystkiego co działo się przez kilka ostatnich tygodni. - W poniedziałek musimy wszystko omówić. Chce mieć na biurku wszystkie raporty. 
Porozmawiałam z nim jeszcze parę minut i rozłączyłam się. 


Pożegnałam się z Justinem szybkim przytuleniem i słowem "Na razie". Ruszyłam do wyznaczonego wyjścia.
I znowu poczułam to same uczucie. Szybkość. Czas tak szybko miął. Lot. Jazda do mieszkania. Nie wiem jakim cudem była już 24:00, a ja kładłam się spać.
W niedziele zaprosiłam Mie i spędziłam z nią całe popołudnie szalejąc po sklepach i kończąc na kolacji w Mc Donalds. Max bardzo chciał dostać frytki, więc stwierdziłyśmy, że zjemy razem z synkiem rudowłosej. Dzięki tej dwójce przynajmniej przez chwilę nie myślałam o całej zaistniałej sytuacji. Do apartamentu wróciłam o 21:00 zaraz po tym jak odwiozłam przyjaciółkę do domu. 


Przyszła pora na lunch. Tak bardzo wyczekiwana przeze mnie pora w poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Od tygodnia znów jestem w NY i wróciłam do swojego dawnego trybu życia. Razem z Olivierem jedliśmy sałatkę w moim biurze. 
- Co teraz w planach? - spytałam wyrzucając puste opakowanie do śmietnika.
- Spotkanie w sprawie kupna wieżowca. Nie wiem gdzie, ten facet powiedział, że ważne jest tylko by był on w Stanach.
- Sprzedam mu jakieś gówno i będzie wkurzony. Mógł chociaż zdecydować się na jakieś miejsce!
Ruszyłam do sali konferencyjnej poprawiając przed tym moją czarną obcisłą sukienkę do połowy uda. Na stopach miałam tradycyjnie szpilki od Louboutina z czerwoną podeszwą. Otwarłam drzwi o moim oczom nie ukazał się nikt inny jak Justin Bieber w własnej odsłonie.


~.~
Kto się spodziewał?
Taki mega przejściowy rozdział, bo już niedługo...
Nie powiem co!
Jak myślicie?
Podoba się?