środa, 22 lutego 2017

Rozdział dwudziesty ósmy (II)

Rozdział dwudziesty ósmy (II)

Wyszłam onieśmielona z budynku, a przede mną szybkim krokiem poruszał się Justin. W ciszy kierowaliśmy się do samochodu. Nie wiedziałam co się stało. Był zły? Zawiedziony? Nie mam pojęcia. W pewnym momencie odwrócił się. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Nagle straciłam grunt pod nogami i poczułam, że chłopak mnie podniósł. Automatycznie zaczęłam panikować, że ma mnie postawić bo jestem za ciężka.
- Będę mieć syna! Syna, Bree! - był cały w skowronkach, cieszył się, a moje serce kolejny już dzisiaj raz z rzędu zmiękło.
Obrócił mnie wokół własnej osi parę razy i odstawił tylko po to by mocno mnie przytulić.
- Będę mieć syna... Pokaże mu jak się gra w piłkę, będziemy razem chodzić na mecze, będziemy rozmawiać o dziewczynach, nauczę go prowadzić samochód... Będę mieć syna, Bree! Małego Biebera. 
Nie mogłam się nie śmiać. Jego szczęście było zaraźliwe. Od samego początku, gdzieś w środku czekałam i czułam, że to będzie chłopiec. Zawsze uważałam, że mają oni łatwiej w życiu, ale mimo wszystko ucieszyłabym z dziewczynki. Płeć w tej chwili nie jest ważna. 
Wsiadłam na miejsce pasażera zaraz po tym jak szatyn otworzył mi drzwi. Chwile siedział na miejscu obok mnie i po prostu wpatrywał się w zdjęcie USG. Wyjął portfel i włożył je do środka powtarzając:
- Mój syn będzie zawsze przy mnie...
Kolejny raz uśmiechnęłam się i odwróciłam twarz do okna tak by nie widział łzy spływającej po moim policzku. To takie urocze, kochane i wrażliwe zachowanie z jego strony było czymś nowym i zdecydowanie przypadło mi to do gustu.
Podróż minęła nam w ciszy i skupieniu na muzyce lecącej w radiu. Justin wjechał do swojego garażu podziemnego i stanął przy moim samochodzie. Przyniósł moje walizki z góry i włożył do bagażnika. 
- Strasznie ci dziękuje, że mogłem pójść tam z tobą. W ogóle dziękuje ci za te kilka dni, było naprawdę interesująco i miło - zaśmiał się, wiedziałam, że po części nawiązuje do sytuacji z Taylor bo podrapał się z zawstydzeniem po karku.
Przytuliłam go i pożegnałam krótkim całusem w policzek po czym wsiadłam do Porsche. Wyjechałam z podziemi i skierowałam się do firmy. Bałam się spotkania oko w oko z Olivierem, ale muszę być silna. Postanowiłam coś i mam nadzieję, że nie pożałuje tego szybciej niż kiedykolwiek. Po 20 minutowym korku w centrum i zajęciu miejsca parkingowego wysiadłam z samochodu. Poczułam dziwne uczucie w żołądku kiedy zauważyłam auto blondyna po drugiej stronie parkingu. A więc jest w środku. Nie wiem jak długo zwlekałam z wciśnięciem się do tej cholernej windy. Najpierw wybrałam się na krótką pogawędkę z dziewczynami z recepcji na poziomie 0. Nigdy tego nie robiłam, więc były one nie mniej zdziwione ode mnie. Kiedy już musiałam i nie miałam innego wyjścia wysiadłam na swoim piętrze i podeszłam do sekretarek pytając o sytuacje w firmie i prosząc o zieloną herbatę. Weszłam do biura wcześniej zerkając na pokój Oliviera, który niestety zauważył mnie i od razu wstał od biurka. Zamknęłam za sobą drzwi jednak po chwili one na nowo się otwarły ukazując jego twarz. Wyglądał jakby nie przespał dwóch nocy i miał świeży zarost.
- Gdzie byłaś przez te dni? Martwiłem się.
Nie chciałam jakoś uwierzyć w jego ostatnie zdanie, ale skoro chcę dać mu szansę to nie mam wyjścia.
- W Kalifornii, miałam spotkanie w Apple, znasz mój grafik. Od rana byłam w szpitalu na badaniach.
Usiadałam na skórzanym fotelu, a on podszedł do mnie bliżej. Usiadł na biurku i przyglądał mi się bacznie. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Ciszę przerwała jedna z sekretarek niosąca filiżankę z herbatą. Grzecznie jej podziękowałam, a ona pospiesznie wyszła z pomieszczenia.
- Wszystko dobrze z dzieckiem? - zapytał zbijając mnie z tropu.
- Tak, wszystko okey... To będzie chłopiec - nie byłam pewna czy powinnam to mówić.
- Oh, to cudownie. Na pewno będzie tak śliczny jak ty... Słuchaj Bree, te ostatnie dni był ciężkie. Nie wiem co powinienem powiedzieć...
Wstałam i podeszłam do niego, oparłam dłonie na jego kolanach i delikatnie musnęłam jego ust. Przeczesałam delikatnie jego włosy i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Olivier, wiem że to dla ciebie trudny okres. Nie zdaje sobie sprawy jak się czujesz, ale zrozum, że dla mnie to też nie jest łatwe. Używanie przemocy fizycznej czy psychicznej nie zda się na nic. Jeżeli kochasz mnie tak jak jeszcze niedawno zapewniałeś nie rób tego więcej. Nie będę twoim workiem treningowym. Nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Stanowczo nie życzę sobie więcej taki komentarzy z twojej strony jakie usłyszałam podczas ostatnich paru incydentów. Opamiętaj się proszę. To nie potrwa długo, jakoś się wszystko ułoży. To twoja ostatnia szansa. Kocham cię.
Blondyn intensywnie wpijał swoje niebieskie tęczówki w moje oczy, a po chwili poczułam jego usta na swoich. Nie byłam pewna tylko jednego. Czy kiedykolwiek znudzi mi się smak jego warg.

*oczami Justina*

Wszedłem do mieszkania i od razu usiadłem przy blacie wyspy kuchennej. Sekundę później przede mną stanęła moja gosposia. Poprosiłem ją o lampkę białego wina i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Jedyną osobą, do której w tej chwili mógłbym zadzwonić był Christian. Tak bardzo cieszyłem się kiedy usłyszałem, że to bedzie chłopiec, a dźwięk bicia jego serca zapamiętam do końca życia. Uśmiech na twarzy Bree był taki niesamowity. Jestem ciekawy czy będę mógł pomóc jej przy zakupach dziecięcych. W ogóle jestem ciekawy jak będzie chciała rozegrać te kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Chce brać udział w jego życiu od samego początku. Pragnę pomóc szatynce we wstawaniu w nocy i zmienianiu pieluch co chwilę. Obawiam się jednak, że nie będzie to tak wyglądać. Nasze dziecko będzie miało dwa pokoje, dwa osobne domy i dwóch rodziców, którzy nie będą razem mimo że bardzo tego chcę. 
Żeby nie myśleć o tych przykrych aspektach posiadania dziecka w naszej sytuacji wreszcie wcisnąłem słuchawkę i wybrałem numer.
- Halo? Bro? Co tam się dzieje? - usłyszałem zaspany głos. - Może u ciebie jest po 12:00, ale nie zapominaj, że ja mieszkam w słonecznej części kraju i nigdy nie wstaje o 9:00.
Nigdy nie potrafiłem przywyknąć do stref czasowych. Wydawały mi się one zbędne. Znaczy może nie zbędne, bardziej trudne do zapamiętania. Nie mieszkam w LA od tygodnia, a przywykłem do nowojorskiego czasu. 
- Przepraszam stary, ale serio potrzebuje męskiej rozmowy. 
- Dobra, dla ciebie wszystko. No może wszystko poza gejowskim seksem. I nagrywaniem porno. I lizaniem się. I wszystkim związanym ze mną w roli geja. I związanym z...
- Stary skończ - przerwałem mu. - Rozmowa będzie dotyczyła dzieci. 
Christian wybuchnął śmiechem i mogłem usłyszeć jak wstaje z łóżka i siada na fotelu obok. Czekałem aż ochłonie i postanowi poinformować mnie o tym co go tak nagle rozbawiło. 
- Powiem ci Bro, że to serio bedzie poważna męska rozmowa. 
Znowu się zaśmiał, a ja mu krótko zawtórowałem. No dobra, może to nie do końca temat, na który rozmawiają faceci, ale kiedyś w życiu każdego z nas znajdzie się taki moment, w którym trzeba to podjąć. 
- Będę mieć syna, Christian. 
Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza. 
- Stary, dobre masz te plemniki. Musiałeś ją nieźle ruchnąć, że za pierwszym razem twoja męska część wygrała. Jestem wręcz dumny. Oby tylko nie urodził ci się gej. Wtedy zastanowię się nad twoją orientacją i każdym razem kiedy wchodziłeś mi do kibla, gdy brałem prysznic, albo sikałem. 
- Weź się pierdol, Christian. 
I tak rozmawiałem z nim ponad godzinę jak za starych, dobrych czasów kiedy miałem takiego cudownego przyjaciela pod ręką.

~.~
Będzie synek!
Jakieś propozycje co do imienia? Bo szczerze w każdym ff imię syna Biebera to Jaxon i mam tego dosyć. U mnie będzie inaczej.
Podoba się?
Pozdrawiam

niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział dwudziesty siódmy (II)

Rozdział dwudziesty siódmy (II)

Leżałam pochłonięta błogim snem, w którym nie miałam żadnych zmartwień. Wszystko w moim życiu było poukładane i kolorowe. Nie musiałam przejmować się rozmową, która niedługo nadejdzie. Mam tu na myśli wieczorną rozmowę z Olivierem. W śnie byłam prawdopodobnie odrobinę starsza. Trzymałam na rękach moje dziecko, a za pleców powoli pojawiała się pewna postać. Nie bałam się. Czułam się pewnie. Wiedziałam, że nic mi się nie stanie. Nie wiem jednak kim ona była, ponieważ o 9:00 usłyszałam dźwięk budzika w telefonie. 
Wstałam i udałam się do łazienki. Zabrałam ubrania uszykowane zeszłego wieczoru i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju. Z kuchni unosił się zapach bekonu i naleśników. Poczułam jeszcze jajecznice. Wtedy uświadomiłam sobie, że jestem nadal w mieszkaniu Justina, który teraz szykuje śniadanie. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Olivier nigdy nie zrobił mi śniadania. Dobra, może mam gosposie, ale gdyby chciał to mógłby to zrobić. 
Przestałam o tym myśleć i weszłam do toalety. Ubrałam na siebie czarną, dość szeroką sukienkę z długimi rękawami. Sięgała mi ona do połowy uda. Zdecydowanie najwygodniejsze ubranie w trakcie ciąży to luźne sukienki. Pod spodem miałam komplet bielizny od Calvina Kleina. Najlepsze rozwiązanie. Stanik sportowy, którego w dodatku nie widać pod akurat tą elegancką sukienką. Wszyscy na około myślą sobie "patrz, mimo że spodziewa się dziecka to nadal jednak potrafi być profesjonalna i ubiera się odpowiednio do swojego stanowiska", kiedy ty masz na sobie sportowy biustonosz. Zrobiłam szybko delikatny makijaż, a włosy spięłam w wysoką kitkę. 
Wyszłam z pomieszczenia i moje nogi same zaprowadziły mnie do kuchni. Przy wysepce siedział szatyn i zajadał się naleśnikami. Na blacie stały dżemy, sery, warzywa i jak już wcześniej wspomniałam jajecznica, a obok bekon. Do wyboru do koloru. Stanęłam jak wryta i nie wiedziałam co wybrać. Justin podrapał się po karku zawstydzony i powiedział:
- W sumie to nie wiedziałem na co możesz mieć ochotę. Bo w zasadzie nigdy nie robiłem śniadania dla kobiety w ciąży... Wstałem odrobinę wcześniej i zrobiłem zakupy. Wiesz, kupiłem jakieś ogórki, nutelle i inne takie bzdety. Trochę mi w sumie teraz głupio, bo nie wiem czy znajdziesz coś dla siebie...
Z uśmiechem wpatrywałam się w zakłopotanego Biebera i prawie wybuchłam śmiechem kiedy zaczerwienił się na końcu ze wstydem. Podeszłam do niego i przytuliłam delikatnie.
- Wszystko jest idealnie. Nie spodziewałam się, że zapragniesz spełniać zachcianki ciążowe. To słodkie, dziękuje.
Podeszłam do blatu i wybrałam sobie coś do jedzenia. Usiadłam obok niego i uśmiechnęłam się chcąc dodać mu trochę otuchy. Ciągle siedział i nie przypominał mi Justina, którego znam. Nie chciałam jednak go wypytywać, jak będzie chciał to powie. 
Po zjedzonym śniadaniu złapałam szybko swój płaszcz, założyłam szpilki i razem z szatynem udaliśmy się do garażu. Wsiedliśmy do jego samochodu. Bieber nadal był nie swój więc tym razem postanowiłam spytać:
- Hej - dotknęłam ręką jego kolana. - Co ci jest?
Chłopak spojrzał na mnie i nieszczerze się uśmiechnął paplając, że wszystko jest dobrze. Zapytałam więc jeszcze raz, a on uświadomił sobie, że raczej nie popuszczę tego tematu.
- Po prostu pierwszy raz zobaczę swoje dziecko, to trochę stresujące, nie uważasz?
Uśmiechnęłam się i wręcz nie wiedziałam co powiedzieć. Odwróciłam głowę w stronę okna, ale jednak ponownie położyłam dłoń na jego nodze i poklepałam pragnąc go trochę pocieszyć. Do samego końca drogi nie odzywaliśmy się już do siebie. Dopiero kiedy wysiadałam pod wielkim budynkiem szpitalnym podziękowałam mu za otworzenie drzwi i lekką pomoc przy wysiadaniu. W końcu miałam na sobie szpilki, a jego samochód był dość niski. 
Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowały się prywatne gabinety podeszłam do lady i poprosiłam recepcjonistkę o swoją kartę. Razem z Bieberem usiedliśmy na krzesełkach przed pokojem 1297. Był to ogromny szpital, a my znajdowaliśmy się dopiero na pierwszym piętrze. Nie ma się co dziwić, w końcu to Nowy York. Kiedy nadszedł już czas by wejść do środka, szatyn jeszcze raz zapytał czy ma ze mną tam iść. Był blady na twarzy i nie wiedział, w którą stronę patrzeć. Chwyciłam go za strasznie zimną dłoń i weszliśmy razem do pomieszczenia.
- Witam pannę Johnson - odezwał się mój lekarz i podniósł wzrok. - Oh, kogo moje oczy widzą. Czy to pan jest ojcem tego stworka?
Dr. Scott spojrzał na Justina i automatycznie się uśmiechnął. Zawsze przychodziłam tutaj sama i nigdy nie chciałam za dużo mówić na temat ojca dziecka. Wymyślałam historie o wyjazdach służbowych i inne bzdety. Doktor podpisał klauzule i nie mógł mówić nikomu o moim stanie zdrowia. Oczywiście nie mógł rozmawiać o tym skoro przyjął przysięgę lekarską, ale moi prawnicy wymagali tego od każdej osoby przebywającej w moim towarzystwie.
- Ju... Justin Bieber - przedstawił się.
Widać było po nim, że jest zestresowany. Nie wiem co go tak wystraszyło, ale wydaje się to słodkie, że aż tak się tym przejmuje. 
- Dobrze Bree, ubierz się w twoją ulubioną płachtę i usiądź na fotelu.
Miałam z nim dość dobry kontakt. Często żartowaliśmy sobie o tych wszystkich dziwnych maszynach i śmiesznych ubraniach dla pacjentów. Kiedy jeszcze miałam mieszane uczucia co do tego dziecka przychodziłam do niego tylko po to by sobie pogawędzić. 
Po chwili siedziałam na wyznaczonym miejscu, a Justin stał obok mnie. Mimo, że nie prosiłam go o to by chwycił mnie za rękę, on to zrobił. Doktora trochę to rozbawiło, zresztą mnie również. Zachowywał się jakbym co najmniej zaczęła rodzić. Mam nadzieję, że kiedy to już nastąpi będzie on chociaż cokolwiek mówił. Moje przemyślenia przerwał dźwięk unoszący się z głośników. Usłyszałam to po raz pierwszy i zakochałam się od razu. Widząc minę szatyna był on zdezorientowany, a w oczach widać było zaciekawienie.
- Czy.. Czy to serce? - zapytał.
- Tak jest panie Bieber. To bicie serca tego maluszka. Wygląda na to, że wszystko dobrze. Czuje się świetnie u mamusi pod serduszkiem. Czy chcecie poznać płeć?
Spojrzałam na chłopaka, który jak oczarowany wpatrywał się w ekran maszyny. Po chwili nasze wzroki się skrzyżowały i wiedziałam już co kręci się po jego głowie. Jedynie skinęłam mu głową.
- Chcemy - usłyszałam z jego ust kiedy mocniej ścisnął moją rękę.
- Spójrzmy, wygląda na to, że....

~.~
I co myślicie? Dziewczynka czy chłopiec?
Co byście chcieli?
Przepraszam za lekkie opóźnienie, ale najważniejsze jest, że już się pojawił.
Prawda?
Pozdrawiam was serdecznie.

środa, 1 lutego 2017

Rozdział dwudziesty szósty (II)

Rozdział dwudziesty szósty (II)

Usiadłam na wygodnym fotelu w swoim samolocie i poprosiłam o szklankę wody gazowanej z cytryną i sałatkę z kurczakiem. Obok mnie siedział śpiący jeszcze Justin. Nasz lot trwa dosyć długo, ale nie są to takie godziny jak ze Stanów do Europy. Powoli zbliżaliśmy się do lotniska w NY.
Ostatnie dwa dni spędziliśmy na spotkaniach służbowych, ale nie zmienia to faktu, że mieliśmy dużo czasu wolnego, w którym opowiadaliśmy o tym co działo się w naszym życiu przez te trzy lata. To niesamowite, że znam go już prawie cztery lata, ale nie widziałam go przez całe trzy.
Chciałam wybrać się do Christiana skoro byłam już w Kalifornii, ale niestety nie było go w Los Angeles. Między innymi dlatego wybrałam się na kolacje z Justinem w zeszły wieczór. Szatyn poruszył na nim temat naszego życia po urodzinach dziecka. Jednak nie chciałam o tym rozmawiać. Zdaje sobie sprawę, że nie ominie mnie ten temat. Wole jeszcze trochę pożyć w swoim starym, ale nie zawsze szczęśliwym życiu.
Skoro już to zaczęłam to skończę. Czas pomyśleć o nim. Olivier. Chcę dać mu jeszcze jedną szanse. Każdy na nie zasługuje.
- Długo jeszcze? – zapytał chłopak obok mnie.
Nawet nie zauważyłam kiedy się obudził, a musiało to być jakiś czas temu, bo zdążył zjeść połowę mojej sałatki.
- Z tego co pokazuje iPad lądujemy za 25 minut.
Justin jedynie się uśmiechnął i skomentował moje jedzenie jako bardzo dobre.
Kiedy wracaliśmy do apartamentu Biebera jego nowym samochodem i miałam okazje porozglądać się po zatłoczonych ulicach Nowego Yorku uświadomiłam sobie, że to naprawdę mój dom i mimo że nie było mnie tutaj tylko dwa dni to stęskniłam się za tym pięknym miastem.
Moje pałaszowanie wzrokiem skończyło się kiedy wjechaliśmy do podziemnego parkingu. Szatyn stanął obok mojego Cayenne S, które zaparkowałam tutaj dwa dni temu.
- Jest już późno. Powinnam wracać do domu. Jestem zmęczona.
Justin wyszedł z samochodu i wyciągnął bagaże.
- Pozdrów Oliviera – powiedział ze smutkiem w oczach.
Poczułam to samo. Smutek, bo wiem ile go to musiało kosztować. Nie wiem czy gdybym była na jego miejscu zrobiłabym to. Czasem jednak jest to człowiek warty podziwiania za jego zachowanie. Mimo że jesteśmy w sytuacji w jakiej jesteśmy on chcę się ze mną przyjaźnić, bo go o to poprosiłam.
Spojrzał na mnie i wiedziałam, że chce coś powiedzieć, ale się wacha. Ponaglałam go mówiąc, że nie będę się śmiać, a on posłał mi szczery uśmiech i zaczął:
- Po prostu pomyślałem, że skoro jesteś zmęczona, a jutro rano i tak mamy iść do lekarza… O ile jeszcze mogę z tobą pójść… To dlaczego nie miałabyś zostać u mnie… Ale nie, to był głupi pomysł. Przepraszam.
Kiedy to powiedział poczułam coś takiego jakby jakiś ciężar ze mnie spadł. Nie czułam go wcześniej, ale teraz poczułam się lżej. Nie mam ochoty dzisiaj rozmawiać z Olivierem, a jestem pewna, że czeka na mnie w apartamencie. Po prostu porozmawiam z nim jutro… po pracy… wieczorem?
- Nie Justin, znaczy tak. Znaczy nie jest to głupi pomysł i tak, chętnie zostanę.
Uśmiechnął się szczeniacko i ruszył z walizkami do windy. Kiedy weszliśmy do mieszkania od razu ruszyłam do lodówki. Nic nie zjadłam, bo moja sałatka została pożarta w całości przez tego pana obok. Po chwili chłopak wyjął z pułki wino i spojrzałam na niego wściekłym spojrzeniem. Powiedziałam mu ostatnio, że mam na nie ostatnio ogromną ochotę, ale przecież nie mogę. W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech i dźwięk dzwonka do drzwi. Oboje byliśmy zdziwieni, bo Justin powiedział, że nikogo nie mógłby się jeszcze spodziewać, mało osób tu zna. Przez chwilę miałam ochotę go zatrzymać siłą i nie pozwolić otwierać, bo bałam się, że może to być Olivier, ale pohamowałam się i schowałam za ścianką korytarza.
- Co ty tu kurwa robisz? – usłyszałam głos chłopaka.
Wyjrzałam za ścianki, ale doskonale wiedziałam, że mnie nie widać. Idealne miejsce do podglądania. Nawet z kuchni i salonu ciężko byłoby mnie zauważyć.
- Kochanie… - usłyszałam pijany kobiecy głos.
- Wyjdź stąd – powiedział ostro Justin kiedy ktoś wszedł do apartamentu.
- Ja cię kocham. Ja ci wszystko wybaczę. Wszystko rozumiesz? Będzie tak jak było, zobaczysz!
Dziewczyna obróciła się. Teraz mogłam zobaczyć jej twarz i mnie wręcz zamurowało. Oto Taylor, była narzeczona ojca mojego dziecka. Hah, jak to brzmi. Niczym brazylijska telenowela. Wyszłam za rogu, bo w końcu nie miałam przed kim się ukrywać i zamierzałam pomóc, wiedziałam, że nie chcę on jej widzieć na oczy.
- Justin, wszystko w porządku? – powiedziałam i stanęłam za nim, objęłam go ramionami wokół brzucha.
- Co robi tu ta suka!
Zaśmiałam się na jej słowa. Nie przeszkadza mi to już. Nie po tym jak słyszałam to tyle razy ostatnio z ust Oliviera. Chwyciłam za róg koszuli chłopaka i szczerze miałam w głowie tylko myśli by zrobić to tylko żeby ta blondyna się odczepiła. No może prawie szczerze.
Podniosłam koszulę i włożyłam pod nią dłonie. Poczułam jak szatyn się spiął, a pod moimi dłońmi wyczuwalne były dość imponujące mięśnie. Taylor patrzyła na moje dłonie, które jeździły bez celu bo skórze chłopaka, która swoją drogą pokryła się gęsią skórką, kiedy on chciał wyprosić ją grzecznie z domu. Po chwili byłam już znudzona jej obietnicami wybaczenia i podjęłam temat sama:
- Słuchaj mnie kochanie. Historia lubi się powtarzać, teraz jednak to ty jesteś na moim miejscu. Ty przychodzisz do mieszkania swojego byłego chłopaka i znajdujesz w nim jakąś dziewczynę. Po prostu się poddaj i wyjdź, bo ja z tobą wygrałam, ale ty ze mną nie wygrasz, kochana.
- Jesteś ździrą.
Kiedy to powiedziała nic mnie nie ruszyło, ale za to Justin ruszył na nią. Nie wiem co chciał zrobić, ale go zatrzymałam. Grałam dalej w swoje przedstawienie. Przytuliłam go, tym razem od przodu. Chwyciłam jego długie włosy. Delikatnie musnęłam jego czoło stojąc na palcach i poprosiłam żeby się uspokoił.
- Nie skarbie. Ty nią jesteś. Przyjechałaś tutaj, nawaliłaś się, zapewne dałaś dupy i teraz przychodzisz błagać go na kolanach żeby ci wybaczył. Jak nisko trzeba upaść? No powiedz mi. Jesteś zwykłą dziwką. Od początku waszego związku zgodziłaś się na seks bez zobowiązań. To nawet nie był związek, a siedziałaś w tym tak długo. Jaka normalna, szanująca się kobieta zgodziłaby się na takie coś? Myślałaś, że on cie kocha? Nigdy cię nie kochał. Wiesz skąd to wiem? Bo dzień, pierdolony dzień, przed tym jak ci się oświadczył pieprzył się ze mną. Nie z tobą. To mnie rano przywitał ze śniadaniem i zdaniem "witaj, kotku". To o mnie się teraz troszczy. To ze mną będzie miał dziecko. Zrozum tępa idiotko, że to dla mnie rzucił wszystko i przeprowadził się do Nowego Yorku! Bez cienia zwątpienia był gotowy cię zostawić i wrócić do mnie, zaraz po tym jak przyjechałam do LA. Jesteś nic nie wartą szmatą, więc nie nazywaj mnie ździrą, ździro. I wynoś się z tego mieszkania, albo wyjdziesz stąd z pomocą kogoś innego, a przy okazji ze zdeformowanym tym swoim wielkim nosem. 
Chciała się na mnie rzucić ale potknęła się o własne nogi i upadła na ziemie. Wstała i chwyciła wazon, którym zapewne planowała we mnie rzucić. No ale cóż, znowu się jej nie udało. Uderzyła ręką o ścianę, nie wiem w jakim celu. Przewróciła trzy krzesła przy wyspie kuchennej, wzięła butelkę whiskey z barku i wyszła trzaskając drzwiami i krzycząc na cały korytarz:
- To koniec.
Spojrzałam na Justina, który miał minę jakbym miała conajmniej 3 głowy. No co, jak się wkurzę mówie co myśle. Zaznaczyłam swoje terytorium. 
Chwila. Przecież, nie... Nie... To co mowiłam, nie.. On nie może mnie kochać, ja mam kogoś. Nie. 
Wróciłam jednak do myśli o Taylor. Nie chce się tym zamęczać i jeszcze chwile potriumfować swoje zwycięstwo. Jedynie się zaśmiałam, bo co innego mogłam zrobić. Dobrze, że wreszcie sobie uświadomiła jaka jest prawda. Może po prostu to ona chciała rzucić, a nie zostać rzuconą?

~.~
Smutno wam z powodu Taylor?
Mnie osobiście podoba się przemowa Bree na koniec.
Co myślicie?
Pozdrawiam was serdecznie.