wtorek, 13 marca 2018

Rozdział trzydziesty czwarty (II)

Rozdział trzydziesty czwarty (II)

Ponownie to samo. Odrażające promienie słoneczne na moich oczach bo ktoś zapomniał zasłonić żaluzji. Jednak tym razem wiem, że tą osobą nie jest Taylor. To Bree, która drzemie teraz słodko na mojej piersi. Jest ubrana w moją koszulkę i majtki. Przez podwiniętą bluzkę widać jej już duży brzuch. Moja piękna kobieta, która jeszcze prowizorycznie nadal nie jest moja, kończy siódmy miesiąc ciąży. Jest połowa maja. Termin ustalony jest na drugą połowę lipca jednak nic dokładnie jeszcze nie wiemy.
Podnoszę się z łóżka i odkładam jej głowę na poduszkę tak by się nie obudziła. Postanawiam wziąć prysznic. Kieruje się w stronę łazienki i słyszę jak ktoś wchodzi do mieszkania. Zapewne jest to Martha, gosposia Bree. Nie zwracam większej uwagi na hałasy dochodzące z salonu i szybko myje ciało. Ubieram ponownie tylko bokserki i wychodzę z pomieszczenia na korytarz. Teraz już wiem, że to nie osoba, o której myślałem. Chowam się za ścianą i przypatruję się.

*oczami Bree*
Obudziłam się kilka minut po tym jak poczułam poruszające się pode mną ciało. Automatycznie wstałam czując głód. W koszulce Justina skierowałam się do kuchni. W lodówce znalazłam ciasto marchewkowe i wtedy usłyszałam dźwięk przekręcania kluczy w zamku drzwi wejściowych. Martha miała dzisiaj wolne, więc nie miałam pojęcia kto to mógł być. Nikt inny nie miał dostępu do mojego mieszkania. Zabrałam klucze Olivierowi zaraz po ostatniej sytuacji, w której mnie wykorzystał. Jednak gdy wychyliłam się zza ściany, a jego niebieskie oczy wtopione były we mnie i w to co mam na sobie wiedziałam, że mam całkowicie…
- Co ty do cholery masz ubrane? - krzyczał.
Teraz z pewnością Justin dowie się całej prawdy. To ja chciałam mu to powiedzieć. Dopiero wczoraj sama z siebie postanowiłam go pocałować, a teraz po prostu przez przypadek ma dowiedzieć się całej tej chorej sytuacji z Olivierem? Nie, proszę nie.
- Posłuchaj, to nie to co myślisz - odpowiedziałam cichym głosem.
Jestem całkowicie przerażona. Boje się nie o siebie, lecz o mojego syna. Blondyn zbliża się do mnie.
- Nawet mnie nie denerwuj, nie próbuj. Gdzie jest ten skurwiel i dlaczego znowu się z nim puściłaś?! Znowu mam ci pokazać gdzie twoje miejsce? Znowu chcesz klękać?!
Odsuwam się powoli od niego, aż uderzam plecami o jedną ze ścian. Gdzie jesteś Bieber. Ratuj mnie, do cholery ratuj swoją rodzinę!
- Nie szanujesz się, więc nie wymagaj tego ode mnie, suko! - i czuje pieczenie na policzku.
Po sekundzie Olivier leży na podłodze, a Justin okłada go pięściami. Nie wiem co się dzieje. Nie potrafię się ruszyć. Stoję i tylko patrzę.
- Jak śmiesz ją bić. Jesteś nic niewartym śmieciem! Zajebie cię kurwa! - krzyczy szatyn.
Do mieszkania wbiega moja ochrona. Nie wiem nawet kiedy wezwałam ją przyciskiem na pulpicie w ścianie. Mężczyźni w garniturach ściągają Biebera z blondyna i obydwóch przytrzymują. Co mam teraz zrobić? Dlaczego goryle patrzą na mnie jakby czekali na polecenia.
- Szefowo co z nimi? - pyta jeden z nich.
Ah no tak. To moja rola.
- Poniosły mnie emocje Bree. Doskonale wiesz, że cię kocham. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić - odzywa się Olivier, na co szatyn się śmieje.
Spoglądam w oczy obydwóch. To niesamowite, że darze ich uczuciem, jednakże każdego całkiem innym. Podchodzę do osoby, z którą spędziłam tyle czasu, której zaufałam, której powierzyłam swoje całe życie.
- Nie zrobisz tego, nie odważysz się. - On doskonale wie co go czeka, co z nim zrobię.
- Grzecznie proszę o niesprawianie problemów. Pańskie rzeczy zostaną wysłane z biura prosto do pańskiego mieszkania. Proszę o natychmiastowe oddanie kluczy do samochodu, który należy do mojej firmy, kartę dostępu do spółek, firmowej karty kredytowej i cholernych kluczy do mojego apartamentu, które zabrał pan bezprawnie. Jeżeli jest pan na tyle mądry na ile pan uważa nie będzie się pan zbliżał do mnie, do mojego syna i do pana Biebera. Nagrania z monitoringu tylko pogrążą pana w sądzie. Jest pan zwolniony, panie Buts. Chłopcy proszę go wyprowadzić.
Odwracam się w stronę okien, a po moich policzkach płyną łzy.
- A pana boksera proszę zostawić w spokoju, niech chociaż ubierze spodnie. 
Słyszę oburzenie Oliviera kiedy jeden z ochroniarzy prowadzi go do windy. Wszystkie rzeczy zostawia na stoliku przy wyjściu. Ostatni raz spoglądam mu w oczy, a on z iskierkami rozbawienia ponownie się odzywa:
- Jesteś zwykłą kurwą…
Widzę jak Justin wstaje z kanapy i rusza w jego stronę, jednak kiedy kładę dłoń na jego ramieniu zatrzymuje się.
- Nie odzywaj się do niej w taki sposób - komentuje.
To ostatnie słowa w tej wymianie zdań. Wychodzę na balkon nie zważając na wiosenny deszcz i siadam na jednym z leżaków. Po chwili obok mnie pojawia się szatyn.
- Nie powinnaś siedzieć na deszczu, przeziębisz się. Ale ten jeden raz pozwolę ci na to, najwyżej będę podawał ci herbatę i owijał kocami przez tydzień. Tym razem ci się należy, skarbie.
Spoglądam na niego i uśmiecham się. Nie każe mi się tłumaczyć, daje mi czas. Za to wszystko go kocham. Za to wszystko jestem w stanie poświęcić siebie.
- Obiecałam ci, że trzeci raz już nie ucieknę.

*tydzień później*
Siedzę na łóżku i trzęsę się ze śmiechu. Justin za dzisiejszy najważniejszy punkt postawił sobie wybranie imienia dla dziecka. Żadna z moich propozycji nie jest na tyle dobra by spodobała się nawet mnie samej. Jednak widzę, że mimo powagi sytuacji, z racji na to, że zostało mi siedem tygodni do pierwszego spotkania z synem a nadal nie wybraliśmy imienia, szatyn niesamowicie się bawi. Wymyśla rozmaite połączenia i nie raz wychodził już z propozycją nazwania go moim ulubionym daniem w czasie ciąży. Nałogowo jadam ryż z kurczakiem, więc Bieber postanowił nazwać swojego syna Chickenrice. 
- Dobra mam cudownym pomysł! - krzyknął kolejny już raz.
- Już się boje, nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam taki entuzjazm na twojej twarzy.
Szatyn mnie wyśmiewa wypominając to, że tak samo wyglądał trzy minuty temu proponując imię 'Kian'. Jednak w zestawieniu z jego nazwiskiem brzmi to przynajmniej tandetnie. 
- Easton! - mówi, a ja automatycznie wybucham śmiechem.
- Nawet pomysł z imieniem mojego nieżyjącego chomika był lepszy! To kojarzy mi się z Easter, nie nazwę syna jak święta wielkiej nocy. 
Widzę w jego oczach rozczarowanie, jednak doskonale wiem, że po prostu wpadniemy na to imię przypadkiem. Może wpadnie to nam do głowy nagle, niespodziewanie. 
- Poddaje się. Nic ci się nie podoba. Może Aiden? Elias? Moja mama miała kiedyś przyjaciela z tymi imionami. W sumie mi się podobają.
Przytulam się do niego i całuje jego szczękę. Kładę głowę na klatce piersiowej i słucham bicia serca, a on kładzie rękę na moim wielkim brzuchu.
- To nie ma być imię, które zaakceptujesz to ma być coś wyjątkowego, tak jak nasze dziecko.
Widzę jak jego oczy się świecą. Wtedy Justin proponuje jeszcze jedno imię i gdy tylko je słyszę wiem, że to to jedyne. Uśmiecham się do niego i całuje jego usta. Szatyn przykłada ucho do brzucha, podnosi koszulkę i zaczyna mówić:
- Cześć synku, porozmawiasz z tatą? Opowiem ci dzisiaj ciekawą historię. Jak zakochałem się w twojej pięknej, cudownej i denerwującej mamusi. 
Klepię go lekko po ramieniu jako znaku zdenerwowania za ostatnie słowo jakim mnie nazwał, ale nic nie zmienia tego, że w moich oczach pojawiają się łzy. Czuję jakbym wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi. Tutaj w Nowym Yorku z mężczyzną moich marzeń śmiejącym się do naszego małego synka, który niedługo ujrzy pierwsze promienie słoneczne.

~.~
Cóż witam ponownie!
Tym razem rozdział pojawia się szybciej. 
Wiem, że nie szaleje z terminami, ale staram się.
Powoli zbliżamy się do końca.
Tak przynajmniej myślę.

Pozdrawiam was serdecznie.
Do następnego!








wtorek, 13 lutego 2018

Rozdział trzydziesty trzeci (II)

Rozdział trzydziesty trzeci (II)

Obraz przedstawiał kilka kolorowych kresek, ale tak naprawdę wiedziłem, że Bree ujrzy w nim o wiele więcej. Dlatego go kupiłem, tak bez żadnej okazji. Muszę postawić czoło temu czego nie chce robić, a raczej osobie, z którą nie chce mieć nic doczynienia. Wczoraj wrócił Olivier i specjalnie pójdę tam na górę, żeby wkurzyć tego blondaska. Okej, może mam podobne włosy, ale u niego wygląda to dziwnie, on cały mnie irytuje. Nigdy nie pomyślałbym, że jest on w guście szatynki. Nie jestem zainteresowany chłopakami, ale wiem, że może on podobać się dziewczyną. Tylko dlaczego akurat jej.
Otworzyłem drzwi samochodu i wyciągnąłem obraz zaraz po tym jak wysiadłem z pojazdu. Ruszyłem w stronę windy, a po chwili stałem pod drzwiami apartamentu, z którego wyszedłem wczoraj z mętlikiem w głowie. I szczerze, dzisiaj mam jeszcze większy. Już teraz czuje, że będę żałować tego, że tu jestem.
Pierwsze co uslyszałem to śmiechy za drzwiami, które ucichły w momencie kiedy zadzwonilem dzwonkiem. Po kilkunastu sekundach zobaczyłem uśmiechniętą od ucha do ucha Bree, a w oddali stał Olivier, również było po nim widać, że jest szczęśliwy. W mojej głowie pojawiły się najstraszniejsze scenariusze. Mimo że doskonale wiem, że nie mam prawa robić jej wyrzutów za to, że będzie go całować, czy co gorsza, uprawiać z nim seks, ale myśląc o tym mam ochotę wywalić temu gnojkowi pięścią w twarz. Może jest ode mnie starszy, ale to niczego nie zmienia. To tylko jeszcze bardziej upewnia mnie w tym, że to nie jest dobra partia dla mojej dziewczyny, która tak naprawdę jest jego. To boli mnie strasznie.
- Co ty tu robisz, Justin? Nie dzwoniłam po ciebie - w jej oczach można było ujrzeć strach.
Czyżby bała się, że przyszedłem tu po to, żeby powiedzieć o czymś Olivierowi? Przecież zna mnie na tyle, żeby wiedzieć, że gdy coś obiecuje to dotrzymuje słowa.
- Oj przestań, skarbie. Wpuść go.
Czy właśnie ten blondynek powiedział do niej "skarbie", a po tym kazał jej mnie wpuścić? Z tego co pamiętam to nie za bardzo się lubimy. Spojrzałem ponownie na dziewczyne i wtedy już wiedziałem, że nie tylko ja nie mogłem uwierzyć w słowa, które wypowiedział. Niepewnie przekroczyłem próg i pokazałem Bree obraz, który kupiłem do pokoju naszego dziecka.
- O mój Boże, ale cudowny. Pełno w nim nadziei i już widzę jak rozbudowuje wyobraźnie mojego synka. Dziekuję, Justin!
Delikatnie mnie przytuliła, a on nawet nie drgnął. Podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu.
- Napijesz się ze mną, kolego?
Spojrzałem na szatynke, która stała nadal obok drzwi i zdziwiona sto razy bardziej niż minutę temu, ale delikatnie skinęła mi głową.
- Jasne... - odpowiedziałem niepewnie, a wtedy poczułem jego dłoń ma karku, odsunął moją koszulkę i spojrzał na górę moich pleców, momentalnie zdrętwiałem wiedząc, że znalazł ślady paznokci Bree.
- No proszę, nieźle bawisz się w Nowym Yorku. Znalazłeś sobie dziewczynę, czy to po jednorazowej ostrej zabawie?
Zerknąłem na szatynkę, która zbladła. Zaśmialem się i przytaknąlem chłopakowi. Próbowałem zachowywać się nabardziej normalnie jak potrafiłem.
- Chciałbyś wiedzieć, ale sory "kolego" to moja słodka tajemnica - prawie zwymiotowałem odzywając się do niego w ten sposób.
Podał mi szklankę z whiskey, a potem odsunął się pod okno, ponieważ jego telefon go wzywał. Obyś stał tam jak najdłużej. Najlepiej byłoby żeby ten telefon go wessał, raz i porządnie. Zniknij z mojego życia i zostaw moją dziewczynę i moje dziecko w spokoju, jebany blondasku.
- Przepraszam was, ale wzywają mnie do biura - pocałował ją i wyszedł.
Mam ochotę zwymiotować za każdym razem gdy ją dotyka, a tym razem ją pocałował. Dotknął jej ust, moich ust.
- Nie patrz na niego tak jakbyś chciał go zabić - odezwała się Bree.
- Ale cóż mam zrobić skoro o niczym innym nie myślę.
Szatynka jedynie prychnęła pod nosem i chwyciła mnie za ramię ciągnąc do pokoju naszego syna. Oho, czas porozmawiać na poważny temat? Wymyśliła nowe firanki, czy będziemy przekładać pieluszki. Może wreszcie ma jakiś imienny pomysł.
- Nie mam zamiaru rozmawiać o tym jak najchętniej wbiłbyś nóż w gardło Oliviera. Musisz się pohamować. To mój chłopak, który będzie wychowywał ze mną twoje dziecko.
- Gardło? Jesteś naprawdę zbyt delikatna ostatnimi czasy.
Usiadła na bujanym krześle i spojrzała na mnie spod przymglonych oczu. Doskonale wiem, że myśli o mnie i to przybija mnie jeszcze mocniej. Dlaczego nie może po prostu wybrać mnie?
- Chcesz zmienić temat? - zapytałem, a ona powoli przytaknęła. - Okey, może porozmawiamy o tym jak dwie noce temu jęczałaś moje imię, a dzisiaj odzywasz się do mnie jakbym był jebaną plamą na dywanie hotelowym?
Z jej wzroku można było wyczytać zdenerwowanie i złość. Nie wiedziała co powiedzieć i bardzo dobrze. Nie mam zamiaru pozwalać sobie mną miotać. To też moje dziecko.
- Prosiłam żebyś już tego nie wspominał. Nie przeklinaj.
Tylko tyle. Tylko tyle potrafiła powiedzieć. Po tym wszystkim co przeszliśmy.
- Nie odezwałem się ani słowem na ten temat przy tym gnojku. Mimo że mogłem wszystko powiedzieć, a on by cię zostawił. Mogłem tak łatwo go od ciebie odsunąć, ale robię wszystko tak jak tego chcesz! Manipulujesz mną! No dalej porozmawiajmy o seksie. Przyznaj się. Dalej. Zrób to. Przyznaj się jak bardzo się tego ode mnie domagałaś. Powiedz mi czy chciałaś tego bo Olivier nie daje ci spełnienia, czy chciałaś znowu pobawić się moimi uczuciami?
Wstała z fotela i stanęła naprzeciw mnie. Nadal była o wiele niższa, ale czuła się pewniejsza siebie. Wiem to bo opowiadała mi o swoich technikach. Co robi by w biznesie pokazać swoją wyższość, to że jest ważniejsza, pomimo niskiego wzrostu. Cholera ja wiem tak wiele o tej małej, pięknej kobiecie. Kocham ją tak mocno, a ona nadal woli tego blondasa. Czy on czasem nie jest dla niej za stary. Szukam już jakiegokolwiek powodu by go od niej odczepić!
- Justin skończ.
- Nie. Mówisz, że mnie kochasz a jak to okazujesz? Po prostu się tego pozbądź. Pozbądź się mnie i uczucia do mnie. Zniszcz w sobie ochotę na mnie i będzie wszystko dobrze. Nie będziesz mi do cholery mieszać w głowie!
Widzę jak bucha w niej złość, aż nie może wytrzymać. Jest zbyt dumna by przyznać, że mam racje.
- Nie przeklinaj! Nie mogę się ciebie pozbyć!
- Bo co? Bo jestem ci potrzebny żeby zmieniać pieluchy jak wyjdziesz z tym popierdolonym gościem?
Uderzyła mnie w ramie krzycząc bym przestał przeklinać przy dziecku. Tylko tym się przejmowała. Dobrem dziecka. Boże, kocham ją tak cholernie mocno. To mnie niszczy od środka.
- Bo cię kocham! A miłość do ciebie jest jak głupi olejek do opalania na twarzy, którego nie zmyjesz bez tonika, bo jest wodoodporny! Problem w tym, że na miłość do ciebie nie ma tonika czy zmywacza!
To było najbardziej dziwne porównanie miłości jakie w życiu usłyszałem. Ale równocześnie było najbardziej romantyczną rzeczą jaką mi powiedziała. Zakochałem się w niej jeszcze bardziej. Po tym wszystkim nie potrafię sobie wyobrazić chociażby kolejnej minuty bez niej obok. Nie mogę pozwolić jej odejść. Szczególnie nie z nim.
- Pocałuj mnie - zażądałem.
- Z wielką kurwa chęcią - odpowiedziała i przylgnęła do moich ust nie patrząc już na to, że sama przeklęła.

~.~
Witam po prawie 10 miesiącach.
Jedyne co powiem to to, że chcę skończyć to opowiadanie.
Napiszę je bez względu na to czy jesteś tu czy ciebie nie ma.
Mam szczerą nadzieję, że stałe czytelniczki zajrzą by zobaczyć co się tutaj dzieje.
Napiszę do końca TCOMS.
To nie znaczy że jesteśmy na końcu.
Nie jesteśmy bo parę rzeczy jeszcze nam zostało.
Zostań do końca i przekonaj się co się wydarzy.

Do następnego.










niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział trzydziesty drugi (II)

Rozdział trzydziesty drugi (II)

Wpadłem do apartamentowca cały przemoczony wiosennym deszczem.
- Gdzie ja właściwie teraz jestem? Po co tutaj przyszedłem? Mamo, co się ze mną dzieje? Ała, upadłem. Chwila muszę wstać. Okey, wstałem. Ale ta winda wolno jedzie. To dobre piętro, prawda? Po co ja tyle wypiłem. To nie był dobry pomysł - mówiłem sam do siebie.
Zapukałem do drzwi modląc się by były one odpowiednie. Były bo nie bez przyczyny otworzyła mi je zapłakana szatynka i wpuściła do środa bez słowa. Usiadłem, a raczej rzuciłem się na kanapę i spojrzałem na Bree. Zajęła swoje miejsce na fotelu z herbatą w dłoniach i przykryła się kocem.
- Olivier jutro wraca.
Nie zamierzałem zakłócać ciszy, ale wiedziałem, że czeka aż jakoś zareaguje. 
- Wiem, będzie jak chciałaś. Znowu.
/flashback/
Pocałowałem ją w szyje i delikatnie położyłem na łóżku. Dziewczyna była jednak zdeterminowana i szybko pociągnęła mnie za sobą i usiadła na mnie. Długo o tym marzyłem i nie mogłem nadal uwierzyć w to co się dzieje. Zaczęła odpinać guziki mojej koszuli, a ja nie zamierzałem protestować. Kiedy już skończyła podniosłem się by ją zdjąć. Jej zimne dłonie błądziły po moim nagrzanym torsie. Wszędzie miałem gęsią skórkę. Zdjąłem jej koszulkę i rzuciłem w głąb pokoju. Miała ubrany biały, koronkowy stanik. Mogłem teraz podziwiać jej biust i piękny brzuch z naszym dziełem w środku. Nie przeszkadzał mi on, dla mnie była zawsze piękna, nawet w dresach i nieuczesanych włosach. Po prostu była moja, od zawsze i na zawsze. 
/end of flashback/
Deszcz odbijał się od szyb, zaczęło bardziej padać. Wstałem i udałem się do barku. Chwyciłem szklankę i napełniłem ją whisky do którego wsypałem kostki lodu. 
- Wypiłeś już wystarczająco - odezwała się.
Zaśmiałem się i powiedziałem co powiedziałem, mimo że ją to mogło zaboleć:
- Złamałaś moje serce już wystarczająco.
Nie skomentowała już więcej żadnego kolejnego drinka.
/flashback/
Wyglądała na taką zdecydowaną. Nie wypiła ani łyczka alkoholu. Po prostu chciała to zrobić i widziałem to w jej oczach, ale nadal bałem się, że zrezygnuje. Czułem niepewność aż do momentu kiedy nie zdjęła moich bokserek i sama, nago siedziała na moich biodrach. Leżałem z podniesioną głową i tylko podziwiałem. Podziwiałem to jak idealna była. Wszystkie moje myśli jednak przepadły w momencie kiedy podniosła się i poczułem jak powoli na mnie opada. Słyszałem jej westchnienia i przypomniałem sobie jakim cudownym dźwiękiem są. Mimo że przez te kilka miesięcy byłem przy niej prawie dzień w dzień tak bardzo chciałem być bliżej i wreszcie jestem. Tak blisko jak tylko można być. Poruszała się szybko, ale z gracją. Tak jak tylko ona potrafiła. Przy niej nie można było myśleć o innej kobiecie, była tylko ona. Najlepsza. 
- Brakowało mi cię, Justin. 
Te słowa wystarczyły bym w kilka sekund odwrócił naszą sytuacje. Teraz to ja górowałem nad nią i z całą swoją miłością do niej wchodziłem w nią i wychodziłem. Na jej czole widoczne były kropelki potu. W pewnym momencie położyła dłonie na moich plecach i zaczęła je drapać. Pocałowałem ją najmocniej jak potrafiłem. Tylko z nią było mi tak dobrze.
/end of flashback/
Siedzieliśmy tak na przeciwko siebie i tylko na siebie spoglądaliśmy.
- Czyli co? Znowu mnie zostawisz? Nie będę miał z tobą kontaktu? Tego chcesz?
Chwile się zastanawiała, widziałem smutek i żal w jej oczach, ale nie tego potrzebowałem. Potrzebowałem jej miłości, jej całej.
- Nie chce cię zostawić w ten sposób. Po prostu muszę poukładać sobie życie. Kocham go, Justin.
Te słowa były niczym nóż wbity w serce.
- To znaczy, że znowu byłem małym błędem w twojej historii. Będziemy dalej się spotykać, ale dalej nie będę mógł cię pocałować, kochać się z tobą. Bo ty kochasz jego i nadal nie wiesz czy chcesz go zostawić dla mnie. To naprawdę świetna perspektywa życia.
- Doskonale wiesz, że ciebie też kocham. Nigdy nie przestałam.
/flashback/
Zmęczony opadłem na łóżko obok niej. Położyła głowę na mojej klatce i mocno mnie przytuliła. Nie odzywała się, ale cisza była całkowicie odpowiednia w tym momencie. Powoli normowałem oddech i lekko głaskałem jej włosy. Oczywiście, że byłem ciekaw tego jak to wszystko się potoczy, ale nie chciałem się zadręczać.
- Kocham cię Justin.
Nie skomentowałem tych słów. Pocałowałem ją delikatnie w czoło. Byłem tak szczęśliwy. Dobrze, że nie widziała mojej twarzy, po której spłynęła samotna łza. Kilka minut później słyszałem jedynie jej miarowy oddech i bicie swojego uradowanego serca, które na nowo było całe. Z bliznami, ale całe. 
Chwyciłem jej rękę i zacząłem liczyć ile razy chciała pociąć sobie żyły i ile razy ktoś nie pozwolił jej zostawić mnie tu samego. Byłem ciekaw kiedy ostatni raz była tak smutna, że to zrobiła. Doskonale pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem jej blizny. Byłem wściekły. Wtedy mówiła, że nie jest jeszcze gotowa by się zabić. Wiedziała jednak, że kiedyś będzie. Wymyśliła sobie winy, za które przyjdzie jej zapłacić. Teraz jestem całkowicie pewien, że to najsilniejsza osoba jaką w życiu poznałem. Kiedyś uważała, że nie jest warta niczego, a ja oddałbym jej wszystko co mogę. Obiecała mi tego dnia, że już nigdy tego nie zrobi, ale zrobiła, a następnego ranka obudziłem się przed nią i zobaczyłem jej nowe rany. Wyglądały strasznie. Nie wytrzymałem, bo wiedziałem, że to przeze mnie. Popełniłem wtedy okropny błąd. Poszedłem się najebać, naćpać... Znalazłem jej wszystkie żyletki, wziąłem je, ale nie spodziewałem się, że ma ich więcej. Nazwałem ją tak jak nie powinienem. Uderzyłem ją. Żałuje tego codziennie. Gardzę facetami, którzy podnoszą rękę na kobietę, a sam to wtedy zrobiłem. Zamknęła się w łazience, a mi nadal to nie wystarczyło. Wykrzyczałem ostatnie, najgorsze zdanie jakie w życiu wypowiedziałem i wyszedłem. A ona zemdlała w kałuży krwi.
/end of flashback/
Pokręciłem głową by już więcej nie przypominać sobie wczorajszego wieczoru. Od pół godziny siedzę na tej kanapie z whiskey w dłoni i myślę. Nic poza tym, a ona siedzi na przeciwko i tez myśli.
- Jestem tylko ciekawy jak szybko do mnie wrócisz. Ostatnim razem trwało to prawie dwa miesiące, a wróciłaś z brzuchem. To co teraz wrócisz już z dzieckiem na rękach? Będę miał cię przez kilka miesięcy. Tylko wtedy mi przypomnij żebym trzeci raz nie popełnił tego samego błędu i cie nie pieprzył, bo znowu mnie zostawisz.
Zaśmiała się i popatrzyła mi oczy.
- Za trzecim razem nie ucieknę, obiecuje.

~.~
WAŻNE!!!
Wiem, że gdybym tego nie napisała to większość z was nie przeczytałaby notki pod postem. Wiem doskonale, że rozdziału nie było od prawie miesiąca. Przepraszam was za to bardzo i mam prawdziwą nadzieję, że nie straciłam waszego zainteresowania przez ten czas. Powinnam się jakoś wam wytłumaczyć dlaczego nic nie pisałam. Nie będę wymyślać jakiś kosmicznych wymówek po prostu powiem jak było. Zaczęło się od tego, że byłam w szpitalu. Potem pojechałam na wymianę do Francji. A przede wszystkim nie miałam weny i nie chciałam pisać czegoś co po pierwsze nie było by dobre, a po drugie nie podobałoby się mnie, a co dopiero wam. Wiem, że się rozpisałam, ale pierwszy raz piszę notatkę przed rozdziałem właśnie po to by wam wszystko dobrze wyjaśnić. Kończąc mój wywód o niczym chcę wam powiedzieć, że dodaje dzisiaj w poniedziałek 17 kwietnia i obiecuje, że do końca tygodnia dodam kolejny rozdział w ramach przeprosin. Moja najdroższa koleżanka mnie przypilnuje - mówię o tobie S.
Jak podoba wam się rozdział?
Wiem, że na pewno nie jest taki jakiego sobie wymyśliliście.
Jesteście zadowoleni z obrotu spraw?
To co wspominał Justin w ostatnim flashbacku znajdziecie w poprzedniej części w rozdziale siódmym.

wtorek, 21 marca 2017

Rozdział trzydziesty pierwszy (II)

Rozdział trzydziesty pierwszy (II) 

Piątek przyszedł nieubłaganie szybko. Nawet nie wiem kiedy Olivier zniknął za ścianą hali odlotów. Dzisiaj z rana miał wylot do Kanady, a ja jak zwykle zostałam sama. Ostatnio naprawdę często mi się to zdarza. Jednak postanowiłam zmienić coś w swoim życiu, urozmaicić je i dlatego właśnie kupuje bajgle. Może to się wydawać śmieszne, ale kiedy jest się zamkniętym w swoim wielkim apartamencie na najwyższym piętrze wieżowca jedyne o czym marzysz to wyjść na miasto i poczuć się jak prawdziwy mieszkaniec Nowego Yorku. 
Zaraz po tym jak odwiozłam blondyna na lotnisko wybrałam się do Central Parku na samotny spacer. Jest już kwiecień więc spotkałam mnóstwo osób ze swoimi psami, matki z dziećmi i starsze pary. Dochodzi właśnie godzina 12:30 więc kupuje te bajgle i szybko podjadę po kawę dla Justina. Zrobię mu małą niespodziankę i przyniosę mu lunch. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę kawiarni. 
Kiedy wysiadałam pod Starbucks była 13:00, muszę się pośpieszyć bo wiem, że szatyn wychodzi około 13:45 by coś zjeść. Zamówiłam kawę dla niego i mrożoną herbatę dla siebie. Szybko wróciłam do Porsche i obrałam za cel firmę Bieber's Company. Znalazłam się tam w ciągu 20 minut, zostawiłam samochód na parkingu podziemnym i ruszyłam windą na odpowiednie piętro, na którym znajduje się biuro pana prezesa. 
Sekretarki zdziwiły się kiedy mnie zobaczyły. Nie odwiedzam go ostatnio za często. To wszystko przez to, że każe mi zostawać w domu i nie pozwala nic robić na własną rękę. Na pewno nie będzie zadowolony kiedy dowie się, że byłam sama w parku przez dwie godziny. Co dopiero kiedy zobaczy, że tacham ze sobą coś więcej niż torebkę. Ta jego opiekuńczość jest słodka, ale czasami już naprawdę przesadza. Oszczędziłam sobie pukania i od razu weszłam. Justin stał odwrócony do mnie plecami i rozmawiał z kimś zawzięcie przez telefon. Usiadłam na jego krześle obrotowym i położyłam lunch na biurku. Bieber miał kapryśną minę. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony, tylko na razie nie wiem z czego konkretnie.
- Co tu robisz, mała? - spytał od razu kiedy skończył rozmowę.
Chwyciłam swój kubek z herbatą i upiłam kilka łyków. Szatyn usiadł na przeciwko mnie, na jednym z dwóch białych foteli dla jego gości i chwycił swoją kawę. Ja jedynie uniosłam ramiona i dalej tylko na niego patrzyłam. Jednak wpatrywał się tak długo aż wreszcie wymruczałam kilka słów:
- Po prostu nudzi mi się już samemu, po drugie chciałam ci przynieść bajgle.
Chłopak zaśmiał się i nic więcej nie powiedział. Zajadaliśmy się w ciszy, takiej komfortowej wersji ciszy. Wolałam nawet nie pytać czy mu przeszkadzam, bo znałam jego odpowiedź, a samo zadanie tego pytania groziło zabójczym spojrzeniem. Nigdy nie przeszkadzam Justinowi, zawsze znajdzie dla mnie czas i zrobi wszystko co w swojej mocy by spełnić moją zachciankę. Powiedział mi to raz kiedy zadzwoniłam do niego w nocy z pytaniem czy ma czas i ochotę, żeby ze mną porozmawiać. Miałam po prostu chęć usłyszeć jego głos. Poprosiłam wtedy, żeby opowiedział mi jakąś historie ze swojego dzieciństwa. 
- Myślałaś już nad imieniem? Ostatnio powiedziałaś, że musimy to przedyskutować. Mam kilka propozycji, wziąłem to na poważnie, więc mam nadzieję, że nie żartowałaś.
O kurczę! Imię, faktycznie mieliśmy o tym pogadać. Szybko przytaknęłam i przyznałam, że oczywiście, że myślałam. Poprosiłam go, żeby pierwszy coś zaproponował, żebym miała więcej czasu na zastanowienie się. Szczerze mam nadzieję, że wybierzemy coś z jego propozycji, bo nigdy nie byłam zbyt pomysłowa, a chciałabym, żeby moje dziecko miało śliczne imię.
- No więc trudno jest wybrać takie jedno wyjątkowe, ładne, takie specjalne imię, trochę poszperałem i spodobało mi się kilka. Co myślisz o Isaac'u?
Wybuchnęłam śmiechem. Justin był zdezorientowany, ale nie potrafiłam zareagować inaczej. Szatyn zapytał mnie co takiego zabawnego jest w tym imieniu. Mogłam się spodziewać takiego pytania.
- Nic nie ma, po prostu mój chomik miał tak na imię. Nie umarł szczęśliwy. Miałam może z cztery lata. Jadłam sobie czekoladę i chciałam się z nim podzielić. Jak możesz się domyślić, nie powinien jeść takich rzeczy. Po jakimś czasie znalazłam go z nogami w górze na kółku do biegania w klatce. Ale miał piękny pogrzeb, zawiozłam go do pudełka w kabriolecie Barbie. 
Teraz i Bieber się śmiał. Wręcz nie mógł przestać, więc i ja na nowo zaczęłam się śmiać. Kiedy się już opanował zaproponował kolejne imię: Keith, ale nie przypadło mi to do gustu. Wtedy przyszła kolej na mnie. 
- Myślę o Edwardzie...
Nawet nie zdążyłam dokończyć zdania kiedy chłopak zaczął krzyczeć:
- Nie! Nie ma mowy! Nawet o tym nie myśl! Nie nazwę syna imieniem wampira ze zmierzchu. Zapomnij i nie wracaj już do tego imienia. Co sądzisz o Eliajah?
Chwilę się zastanowiłam, ale coś mnie odrzucało:
- Nie. Znaczy śliczne imię, ale nie pasuje do twojego nazwiska. Eliajah Bieber? Nie pasuje.
Justin na chwile wciągnął zdziwiony powietrze, zapytałam więc o co chodzi.
- Zostawisz mu moje nazwisko? - zapytał, a ja jedynie przytaknęłam, nie miałam innego zamiaru.

*oczami Justin'a*

Bree wyszła z mojego biura przed 15:00, obiecałem jej przyjechać jakoś o 19:00, żeby nie musiała się za długo nudzić. Pracę skończyłem po czwartej, skoczyłem po jakieś zakupy na weekend by zabrać je do szatynki. Wykąpałem się i spakowałem potrzebne rzeczy w torbę sportową. Odpowiedziałem na kilka służbowych maili i zrobiła się szósta. Chwyciłem kluczyki od samochodu i zjechałem windą do parkingu podziemnego. Pół godziny później parkowałem na jednym z wyznaczonych miejsc parkingowych dla apartamentu dziewczyny. Kilka minut potem stałem pod jej drzwiami i czekałem kiedy mi otworzy. Doczekałem się, jednak nie oczekiwałem tego co zobaczę. Bree otworzyła drzwi i od razu odeszła. Stała plecami do mnie, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy się odwróciła byłem już pewien. Moja torba i siatka z jedzeniem automatycznie spadła na ziemie, a ja szybko do niej podszedłem i przytuliłem.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytałem.
Dziewczyna podciągnęła nosem i nie puszczając mnie powiedziała:
- Nic nowego. Ostatnio coraz częściej się z nim kłócę, już nie wiem co mam robić.
- Będzie dobrze, zobaczyć.
Powiedziałem to, ale miałem nadzieję, że się mylę. To strasznie egoistyczne, wiem, ale serce mnie bolało kiedy wypowiadałem to zdanie. Szatynka nie zareagowała też tak jak myślałem, wybuchła jeszcze większym płaczem. Delikatnie skierowałem ją na kanapę tak, że usiadła na moich kolanach. Głaskałem ją po plecach i starałem się jakoś uspokoić. Bree miała głowę na moim ramieniu, a jej usta były niebezpiecznie blisko moich. W pewnym momencie podniosła się, otarła łzy i patrzyła mi głęboko w oczy jakby próbowała coś wyczytać. Była coraz bliżej, aż w końcu po tylu miesiącach na nowo poczułem jej wargi na moich. Smakowała tak jak zapamiętałem. Całowaliśmy się powoli, z pasją, tak długo aż nie zabrakło nam powietrza. I wtedy usłyszałem zdanie, które tak bardzo pragnąłem usłyszeć:
- Justin, kochaj się ze mną, proszę.
I zrobiłem to co musiałem, w końcu obiecałem spełniać jej wszystkie zachcianki.

~.~
No to kto się spodziewał takiego zwrotu akcji?!
Mamy w tym rozdziale też wybieranie imienia, ale od razu mówię, że to jeszcze nie koniec. 
Bree i Justin będą tą kwestie jeszcze przedyskutowywać. 
Gdzie są fajni Brestina czy tam Brustina?!
Nie cieszymy się też za wcześnie moi drodzy.
Haha, mam nadzieję, że wiecie, że mogę was jeszcze zaskoczyć. Można się tego spodziewać.
Pozdrawiam was!

środa, 15 marca 2017

Rozdział trzydziesty (II)

Rozdział trzydziesty (II) 

Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem tak wkurzony. Nie dość, że każda cholerna śrubka nie chce pasować do każdego cholernego kawałka tych pierdolonych mebelków to Bree za każdą tą cholerną śrubką powtarza, że nawet ona potrafiłaby dopasować cholerną śrubkę do cholernego kawałka drewna. Skoro jest taka mądra to niech mi pomoże. Wykorzystałbym ją do końca jeżeli mogłaby podnosić cokolwiek cięższego od swojej torebki. Nie chce żeby się jej coś stało, więc muszę jakoś znosić jej obecność kiedy wkładam tą cholerną śrubkę niepasującą do cholernego kawałka mebelków. 
- Nie podoba mi się - usłyszałem jej głos kiedy kończyłem składać ostatnią z szafek.
- Chyba sobie żartujesz. Ja męczę się przy każdym kawałeczku do złożenia, a kiedy kończę ty twierdzisz, że ci się nie podoba? To meble na zamówienie, nie oddamy ich rozumiesz? Zostają i koniec, nie będę ich rozmontowywał. Namęczyłem się, dobrze to wiesz.
Szatynka automatycznie zaczęła się śmiać, nie wiem z czego. Nie widzę nic komicznego w zaistniałej sytuacji. Jestem wręcz bardziej nabuzowany. Dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała w policzek dziękując za wszystko i cicho powiedziała, że żartuje. Całe szczęście, bo nie wybaczyłbym jej tego.
Po tym jak wziąłem prysznic i ubrałem się w swoje normalne ubrania skierowałem się do kuchni. Natrafiłem w niej na Oliviera, a miałem nadzieję tego uniknąć. Stanowczo się przywitałem nie chcąc pokazać czasem, że się boje przebywać w jego otoczeniu. Może się pierdolić. To ja byłem z Bree jako pierwszy i to moje dziecko nosi pod sercem. Wybacz stary, ale jestem w tej chwili ważniejszy.
- Co tu robisz? - zapytał.
Chwyciłem butelkę wody z blatu i zanim odpowiedziałem wypiłem kilka łyków. W tym czasie do pomieszczenia weszła również szatynka. Na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Jakby bała się co wyniknie z naszej rozmowy.
- Justin pomagał mi składać meble. Mówiłam ci przez telefon, wczoraj malowaliśmy, a dzisiaj składał wszystko. 
Dziewczyna wyjęła sok z lodówki.
- To miłe z twojej strony - odezwał się ponownie blondyn.
W jego głosie doskonale można było wyczuć jad. Nigdy za mną widocznie nie przepadał. Z wzajemnością zresztą. No może wtedy kiedy nie wiedział co łączy i łączyło mnie z Bree. Trudno, musi to jakoś przeżyć. 
- Będę się już zbierać. Zadzwoń jak będziesz czegoś potrzebować - powiedziałem do dziewczyny i lekko musnąłem jej czoło.
Odpowiedziała jedynie ciche dobranoc, a po tym wszedłem do windy i zjechałem na poziom parkingów. Wsiadłem do samochodu i wyjechałem na oświetlone światłami ulice nocnego Nowego Yorku.

*oczami Bree*

Kiedy Justin wyszedł wiedziałam, że szykuje się awantura tylko nie wiedziałam, że aż tak poważna. Ledwo wsiadł do windy, a ja usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej usłyszałam jak szło się zbija. Olivier zbił szklankę, w której miał whiskey. Spojrzał na mnie zdenerwowanym wzrokiem i wiedziałam, że zaraz wybuchnie. Ostatnimi czasy często się to zdarza. Krzyczy bardzo często, ale na szczęście nie podniósł na mnie już więcej ręki. Tłumaczę sobie to tak, że jest przesiąknięty pracą, bo przejął moje obowiązki i nie daje sobie rady. To z pewnością trudne i zdaję sobie z tego sprawę. Powiedziałam mu, że wiceprezesi poradzą sobie ze wszystkim, ale on był przekonany, że da radę i nie potrzebuje pomocy. Skoro tak twierdził to jak mogłabym w niego nie wierzyć. Ciszę przerwał krzyk.
- Nienawidzę tego skurwiela, jak możesz pozwalać żeby cię dotykał?! Mało przez niego cierpiałaś?
Podszedł do mnie bliżej, a ja ze strachu spuściłam głowę w dół. Chwycił mnie za dłoń i ruszyliśmy w stronę sypialni. Wiedziałam co się szykuje. Znowu chciał się kochać. Tylko, że my od dawna się nie kochamy. To zwykły seks bez uczuć. Nie czuje żadnych emocji, a o orgazmie nie wspomnę. Nie wiem kiedy ostatnio czułam się przy nim spełniona, po prostu może wkroczyłam w fazę ciąży, w której odechciewa się seksu.
- Olivier, nie mam ochoty...
Nawet mnie nie posłuchał i zaczął się rozbierać. Potem wszystko wyglądało tak samo. Leżałam naga na łóżku, on wisiał nade mną. Wchodził we mnie dosyć brutalnie, jęczał, spuścił się, a ja powtarzałam nauczoną już mantrę udawanego spełnienia. 
Kiedy było po wszystkim, ubrał się i wyszedł mówiąc, że musi popracować. Ja sięgnęłam po bluzkę i majtki, a potem okryta kocem wyszłam na taras, gdzie siedząc na fotelu oglądałam coraz to częściej nocne niebo. Ostatnio często jestem sama w nocy. Sama w dzień. Oczywiście jest Martha, ale to moja gosposia. Mam przyjaciółkę, ale nie chce jej ciągle zawracać głowy. Ona też pracuje, tak jak i Justin. Wystarczająco dużo mi pomaga i mnie wspiera. To kochane z jego strony, że tak bardzo wczuwa się w rolę ojca. Będzie wspaniałym tatą. Wiem to. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać te pierwsze kilka tygodni kiedy ze mną zamieszka. Nadal nie wiem jak o tym powiedzieć Olivierowi, bo w sumie myślałam o tym od dwóch tygodni. Nie dałabym rady sama. Jego ciągle nie będzie. Tak jak i w ten weekend. Wyjeżdża do Kanady na spotkanie z prezesem oddziału w Ottawie. Muszę spytać Biebera czy zechce mi potowarzyszyć. Musielibyśmy się wybrać na zakupy. Trzeba zacząć kupować ubrania i wszystkie inne rzeczy potrzebne dla dziecka. Pieluszki już mamy. Zaczynam się też bać. Data porodu to 23 czerwca, a dzisiaj mamy 9 kwietnia. To straszne jak szybko zbliżam się do poznania swojego synka, a nawet nie mam pojęcia jak dam mu na imię. Nie wiem. Po prostu wydaje mi się to wszystko takie nierealne. To wręcz niemożliwe.
Nawet nie wiem kiedy wybrałam numer Justina na telefonie.
- Halo? Coś się stało? Kupić ci coś do jedzenia? - usłyszałam.
- Nie, nie... Po prostu wzięło mi się na przemyślenia.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszeć mogłam cichy śmiech. Boże ile ten chłopak ze mną wycierpi przez czas ciąży i potem. Nadal jestem zdziwiona, że zechciał uczestniczyć w tym wszystkim, ale jestem też mu strasznie wdzięczna.
- To już chyba ostatnia rzecz z listy rzeczy, które denerwują osoby przebywające z kobietami w ciąży. Jeżeli to przeżyje to cała reszta spraw życiowych będzie dla mnie jak bułeczka z masłem.
Zaśmiałam się i zaczęłam opowiadać:
- Myślisz, że do kogo będzie podobny?
Nastała cisza. Zastanawiał się.
- Zdecydowanie do mnie. Będzie przystojny jak tatuś, ale nosek to może mieć twój. Mój jest za duży. Będzie na pewno szatynem, bo było by podejrzane, gdyby nie był. Będzie idealny, Bree.
Uśmiechnęłam się, a łza spłynęła mi po policzku. Mam dosyć tych ciążowych humorków.
- Justin przyjedź do mnie w piątek i zostań na weekend. Nie chcę być sama. Pojedziemy na zakupy i musimy pomyśleć nad imieniem. Proszę.
- Oczywiście kochanie, dla ciebie wszystko.
I rozłączyliśmy się, a ja rozmyślałam dalej przy świetle wieżowców i gwiazd na niebie.

~.~
Mam nadzieję, że podobał się wam ostatni rozdział cały wzrokiem Justina i teraz fragment. 
Wracamy jednak do Bree, nie na długo, więc osoby preferujące świat oczami Biebera jeszcze się nacieszą.
Pozdrawiam was serdecznie i do następnego :)

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

W zasadzie nie mam pojęcia co mnie nakłoniło żeby tu przyjść. W zasadzie nigdy nie myślałem, że będę chodzić po tego rodzaju sklepie. W zasadzie nie przyszedłbym tutaj sam, ale w zasadzie jestem tutaj z Bree. Co jest absolutnym powodem, dla którego teraz spaceruje za nią z wózkiem pomiędzy półkami działu dla noworodków. Szatynka od kilku dni męczyła mnie żebyśmy się tutaj wybrali. Jest już kwiecień i zaczęliśmy szósty miesiąc ciąży. Myślę, że w sumie to odpowiedni moment na rozpoczęcie zakupów, ale nie chce jej tego na razie mówić, bo jestem wręcz pewny jej nadmiernie szczęśliwej reakcji. 
- Dobrze Olivier, zrozumiałam. Będę w domu około 19:00. Bez nerwów, Justin na pewno pomoże mi z zakupami. 
Dziewczyna właśnie kończyła rozmowę ze swoim facetem. Trudno mi to nadal przechodzi przez gardło, ale muszę do tego przywyknąć. Na razie nie jesteśmy na poziomie tego by wypić razem whiskey, ale nie skaczemy sobie do gardeł, więc jakoś to jest. Nie spędzamy zbyt wiele czasu razem. Czasem po prostu jest w domu kiedy ja jestem u Bree. Zbliżyliśmy się do siebie, oczywiście w kontekście bycia przyjaciółmi. Razem jemy lody i pijemy szampana dla dzieci, kiedy mamy humorki ciążowe. Olivier jest teraz zajęty pracą, bo przejął większość obowiązków dziewczyny. Tak przynajmniej mówi sama zainteresowana. Mnie jednak wydaje się, że do niego to nie pasuje. Raczej nigdy tak nie robili, bo kiedy pierwszy raz zaproponowałem to szatynce, ta wręcz zaczęła skakać ze szczęścia. Był to zabawny widok, za długo jednak nie poskakała z uwagi na jej stan. Mogę powiedzieć, że ciąża jest interesująca. Nigdy nie sądziłem, że o 3 nad ranem pojadę na stacje benzynową po lody i hot-doga, bo panienka w domu ma ochotę. Dosłownie, przed trzecią zadzwoniła do mnie w ostatni weekend, kiedy Olivier był na wyjeździe służbowym, po to żebym przyjechał z lodami malinowymi. Oczywiście zrobiłem to. Inaczej miałbym wypominaną tą głupią parówkę z bułką przez najbliższy miesiąc. Wiem co mówię. Raz przejeżdżaliśmy koło Starbucks i Bree poprosiła żebym się zatrzymał. Nie mogłem stanąć na środku skrzyżowania, a nie chciało mi się cofać, bo zajęłoby mi to z 10 minut jak nie więcej w tym zatłoczonym mieście. Powiedziałem, że pojedziemy do innego. Tak też zrobiliśmy. Tylko, że nie było tam syropu brzoskwiniowego do "wymarzonej" mrożonej zielonej herbaty na lemoniadzie. Po prostu się skończył. Do dzisiaj potrafi mi to wypominać, bo musiała wziąć syrop malinowy. Istna tragedia. 
- Myślisz, że powinniśmy już kupić pieluszki? - jej głos wyrwał mnie z rozmyślań. 
- Myślę, że powinniśmy zacząć od wyboru farby na ściany, mebli i takich pierdół. 
Bree zrobiła skwaszoną minę. Zdecydowanie nie podobał się jej ten pomysł. Co mogłem na to poradzić. Taka była prawda. Gdzie chce poukładać te pieluszki, kiedy nie ma szafki. Jednak kiedy tak wpatrywałem się w nią i jej smutną twarz jedyne co mogłem zrobić było:
- Ale myślę też, że pieluszek nigdy za dużo. 
I usłyszałem jej pisk, a sekundę później czułem jak zawiesza ręce na mojej szyi. Przytuliła mnie mocno i zaśmiała się. Jakiś mężczyzna ze swoją kobietą wpatrywał się w nas i z uśmiechem na twarzy ruszył w stronę kas. Musiało to wyglądać komicznie, jeszcze bardziej kiedy dziewczyna krzyknęła na cały sklep:
- Kupujemy pieluszki! 
I skończyło się na tym, że nasz wózek zajmowały dwa wiadra z niebieską farbą i trzy paczki pieluch, a za nami pracownik wiózł kartony z mebelkami. 
Po pół godzinnej drodze powrotnej i małym postoju na siku wróciliśmy do mieszkania Bree. Właśnie weszliśmy do środka i postanowiliśmy wypić herbatę. Martha zrobiła nam ją kiedy stojąc na środku pustego pokoju układałem pudełka z częściami do złożenia. Stwierdziłem, że sam chce je złożyć. Szatynka stała przy oknach sięgających do samej ziemi, tak jak w każdym pomieszczeniu tego apartamentu. Jedna ściana pokoju była w ten sposób oszklona. Zastanawiała się nad czymś i miałem szczerą nadzieje, że niedługo się dowiem co krąży jej po głowie. 
- Tak sobie ostatnio myślałam, że dobrze by było jakbyś mieszkał tutaj przez kilka tygodni po porodzie. Nie poradzę sobie sama, a noworodki nie powinny raczej podróżować od jednego mieszkania do drugiego. Nie będziesz też mógł być z nim sam, bo będę karmić. Chciałabym, żebyś mi pomógł. Chciałbyś też?
Odjęło mi mowę. Nie zliczę ile razy zastanawiałem się jak to rozwiążemy, a ta propozycja naprawdę przypadła mi do gustu. Przecież nie będę tutaj cały czas, bo muszę pracować w swojej prężnie rozwijającej się firmie, ale w nocy, kiedy Bree będzie mnie potrzebować? Nie chce, żeby Olivier zabierał moje obowiązki ojca. Chce zająć się swoim synem od początku, samego początku. 
- Myślę, że to będzie dobry pomysł. Tylko czy nie będzie to mu przeszkadzać? 
- On tu nie mieszka. Często przebywa, ale w zasadzie mieszkamy osobno. 
Czemu ona tak się zachowuje. Kiedyś mówiła o nim z uczuciem, które łamało mi serce. Teraz to się zmieniło, albo już tego nie odczuwam. Nie wiem o co chodzi, ale chciałbym się dowiedzieć. 
- Nie ważne, cieszę się, że tu zamieszkasz. Pójdę się teraz przebrać i pomogę ci chociaż trochę pomalować te ściany. 
- Jesteś pewna? - zapytałem niby o jej pomoc przy malowaniu, ale wydaje mi się, że pytałem też o jej decyzje, ona też to widocznie wyczuła. 
- Tak, będzie zabawnie. 
I wyszła śmiejąc się. Podszedłem do swojej torby sportowej leżącej na korytarzu i zmieniłem spodnie na krótkie czarne spodenki. Zdjąłem koszulę i ubrałem zwykłą koszulkę z krótkim rękawem Adidasa. Założyłem stare buty do biegania i związałem swoje włosy w małą kitkę. Nie wyszło mi to jednak za dobrze, więc poczekałem aż przyszła Bree w swoich czarnych legginsach i starej za dużej koszulce. Dziewczyna poprawiła moją fryzurę i zabraliśmy się do roboty. 
- Lubię te twoje dłuższe włosy. Są takie idealne. Najbardziej podoba mi się jak robisz tą śmieszną jakby fale na bok. Wyglądasz wtedy przystojnie, a jak masz kitkę to jesteś takim bad boyem, to jest natomiast seksowne. Powinnam się chyba już zamknąć, malujmy te ściany. 
Powiedziała to wszystko na jednym wydechu kiedy kończyliśmy jedną z trzech ścian. Jedynie się zaśmiałem, a potem specjalnie ubrudziłem jej policzek farbą. Skończyło się na tym, że byłem cały pomalowany. 
- Podoba mi się ten odcień. Taki lazurowy, ale jednak królewski błękit. Dobrze, że wybraliśmy coś pomiędzy. 
- Tak, mi też się podoba, ale nie musiałem być nim cały pokryty, żeby go docenić. 
Bree zaśmiała się i na nowo włączyła swoją ulubioną płytę, miałem już dosyć i przełączyłem na radio. Z głośników w całym domu leciała teraz jakaś piosenka będąca teraz hitem, a ja bezcelowo wpatrywałem się w piękno stojące przede mną.

~.~
Chce was przeprosić za to jak dodaje, ale nie jestem w stanie robić tego częściej. Każdy z nas ma swoje obowiązki, a im jesteśmy starsi tym więcej ich przybywa. Ostatnie czas nie był dla mnie zbyt dobry. Straciłam przyjaciela, a moje serce nie jest w najlepszym stanie. Przepraszam.
Mam jednak nadzieję, że rozdział się podoba i nie zostawiacie mnie.
Pozdrawiam was serdecznie. Obiecuje, że następny pojawi się już niedługo.

środa, 22 lutego 2017

Rozdział dwudziesty ósmy (II)

Rozdział dwudziesty ósmy (II)

Wyszłam onieśmielona z budynku, a przede mną szybkim krokiem poruszał się Justin. W ciszy kierowaliśmy się do samochodu. Nie wiedziałam co się stało. Był zły? Zawiedziony? Nie mam pojęcia. W pewnym momencie odwrócił się. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Nagle straciłam grunt pod nogami i poczułam, że chłopak mnie podniósł. Automatycznie zaczęłam panikować, że ma mnie postawić bo jestem za ciężka.
- Będę mieć syna! Syna, Bree! - był cały w skowronkach, cieszył się, a moje serce kolejny już dzisiaj raz z rzędu zmiękło.
Obrócił mnie wokół własnej osi parę razy i odstawił tylko po to by mocno mnie przytulić.
- Będę mieć syna... Pokaże mu jak się gra w piłkę, będziemy razem chodzić na mecze, będziemy rozmawiać o dziewczynach, nauczę go prowadzić samochód... Będę mieć syna, Bree! Małego Biebera. 
Nie mogłam się nie śmiać. Jego szczęście było zaraźliwe. Od samego początku, gdzieś w środku czekałam i czułam, że to będzie chłopiec. Zawsze uważałam, że mają oni łatwiej w życiu, ale mimo wszystko ucieszyłabym z dziewczynki. Płeć w tej chwili nie jest ważna. 
Wsiadłam na miejsce pasażera zaraz po tym jak szatyn otworzył mi drzwi. Chwile siedział na miejscu obok mnie i po prostu wpatrywał się w zdjęcie USG. Wyjął portfel i włożył je do środka powtarzając:
- Mój syn będzie zawsze przy mnie...
Kolejny raz uśmiechnęłam się i odwróciłam twarz do okna tak by nie widział łzy spływającej po moim policzku. To takie urocze, kochane i wrażliwe zachowanie z jego strony było czymś nowym i zdecydowanie przypadło mi to do gustu.
Podróż minęła nam w ciszy i skupieniu na muzyce lecącej w radiu. Justin wjechał do swojego garażu podziemnego i stanął przy moim samochodzie. Przyniósł moje walizki z góry i włożył do bagażnika. 
- Strasznie ci dziękuje, że mogłem pójść tam z tobą. W ogóle dziękuje ci za te kilka dni, było naprawdę interesująco i miło - zaśmiał się, wiedziałam, że po części nawiązuje do sytuacji z Taylor bo podrapał się z zawstydzeniem po karku.
Przytuliłam go i pożegnałam krótkim całusem w policzek po czym wsiadłam do Porsche. Wyjechałam z podziemi i skierowałam się do firmy. Bałam się spotkania oko w oko z Olivierem, ale muszę być silna. Postanowiłam coś i mam nadzieję, że nie pożałuje tego szybciej niż kiedykolwiek. Po 20 minutowym korku w centrum i zajęciu miejsca parkingowego wysiadłam z samochodu. Poczułam dziwne uczucie w żołądku kiedy zauważyłam auto blondyna po drugiej stronie parkingu. A więc jest w środku. Nie wiem jak długo zwlekałam z wciśnięciem się do tej cholernej windy. Najpierw wybrałam się na krótką pogawędkę z dziewczynami z recepcji na poziomie 0. Nigdy tego nie robiłam, więc były one nie mniej zdziwione ode mnie. Kiedy już musiałam i nie miałam innego wyjścia wysiadłam na swoim piętrze i podeszłam do sekretarek pytając o sytuacje w firmie i prosząc o zieloną herbatę. Weszłam do biura wcześniej zerkając na pokój Oliviera, który niestety zauważył mnie i od razu wstał od biurka. Zamknęłam za sobą drzwi jednak po chwili one na nowo się otwarły ukazując jego twarz. Wyglądał jakby nie przespał dwóch nocy i miał świeży zarost.
- Gdzie byłaś przez te dni? Martwiłem się.
Nie chciałam jakoś uwierzyć w jego ostatnie zdanie, ale skoro chcę dać mu szansę to nie mam wyjścia.
- W Kalifornii, miałam spotkanie w Apple, znasz mój grafik. Od rana byłam w szpitalu na badaniach.
Usiadałam na skórzanym fotelu, a on podszedł do mnie bliżej. Usiadł na biurku i przyglądał mi się bacznie. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Ciszę przerwała jedna z sekretarek niosąca filiżankę z herbatą. Grzecznie jej podziękowałam, a ona pospiesznie wyszła z pomieszczenia.
- Wszystko dobrze z dzieckiem? - zapytał zbijając mnie z tropu.
- Tak, wszystko okey... To będzie chłopiec - nie byłam pewna czy powinnam to mówić.
- Oh, to cudownie. Na pewno będzie tak śliczny jak ty... Słuchaj Bree, te ostatnie dni był ciężkie. Nie wiem co powinienem powiedzieć...
Wstałam i podeszłam do niego, oparłam dłonie na jego kolanach i delikatnie musnęłam jego ust. Przeczesałam delikatnie jego włosy i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Olivier, wiem że to dla ciebie trudny okres. Nie zdaje sobie sprawy jak się czujesz, ale zrozum, że dla mnie to też nie jest łatwe. Używanie przemocy fizycznej czy psychicznej nie zda się na nic. Jeżeli kochasz mnie tak jak jeszcze niedawno zapewniałeś nie rób tego więcej. Nie będę twoim workiem treningowym. Nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Stanowczo nie życzę sobie więcej taki komentarzy z twojej strony jakie usłyszałam podczas ostatnich paru incydentów. Opamiętaj się proszę. To nie potrwa długo, jakoś się wszystko ułoży. To twoja ostatnia szansa. Kocham cię.
Blondyn intensywnie wpijał swoje niebieskie tęczówki w moje oczy, a po chwili poczułam jego usta na swoich. Nie byłam pewna tylko jednego. Czy kiedykolwiek znudzi mi się smak jego warg.

*oczami Justina*

Wszedłem do mieszkania i od razu usiadłem przy blacie wyspy kuchennej. Sekundę później przede mną stanęła moja gosposia. Poprosiłem ją o lampkę białego wina i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Jedyną osobą, do której w tej chwili mógłbym zadzwonić był Christian. Tak bardzo cieszyłem się kiedy usłyszałem, że to bedzie chłopiec, a dźwięk bicia jego serca zapamiętam do końca życia. Uśmiech na twarzy Bree był taki niesamowity. Jestem ciekawy czy będę mógł pomóc jej przy zakupach dziecięcych. W ogóle jestem ciekawy jak będzie chciała rozegrać te kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Chce brać udział w jego życiu od samego początku. Pragnę pomóc szatynce we wstawaniu w nocy i zmienianiu pieluch co chwilę. Obawiam się jednak, że nie będzie to tak wyglądać. Nasze dziecko będzie miało dwa pokoje, dwa osobne domy i dwóch rodziców, którzy nie będą razem mimo że bardzo tego chcę. 
Żeby nie myśleć o tych przykrych aspektach posiadania dziecka w naszej sytuacji wreszcie wcisnąłem słuchawkę i wybrałem numer.
- Halo? Bro? Co tam się dzieje? - usłyszałem zaspany głos. - Może u ciebie jest po 12:00, ale nie zapominaj, że ja mieszkam w słonecznej części kraju i nigdy nie wstaje o 9:00.
Nigdy nie potrafiłem przywyknąć do stref czasowych. Wydawały mi się one zbędne. Znaczy może nie zbędne, bardziej trudne do zapamiętania. Nie mieszkam w LA od tygodnia, a przywykłem do nowojorskiego czasu. 
- Przepraszam stary, ale serio potrzebuje męskiej rozmowy. 
- Dobra, dla ciebie wszystko. No może wszystko poza gejowskim seksem. I nagrywaniem porno. I lizaniem się. I wszystkim związanym ze mną w roli geja. I związanym z...
- Stary skończ - przerwałem mu. - Rozmowa będzie dotyczyła dzieci. 
Christian wybuchnął śmiechem i mogłem usłyszeć jak wstaje z łóżka i siada na fotelu obok. Czekałem aż ochłonie i postanowi poinformować mnie o tym co go tak nagle rozbawiło. 
- Powiem ci Bro, że to serio bedzie poważna męska rozmowa. 
Znowu się zaśmiał, a ja mu krótko zawtórowałem. No dobra, może to nie do końca temat, na który rozmawiają faceci, ale kiedyś w życiu każdego z nas znajdzie się taki moment, w którym trzeba to podjąć. 
- Będę mieć syna, Christian. 
Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza. 
- Stary, dobre masz te plemniki. Musiałeś ją nieźle ruchnąć, że za pierwszym razem twoja męska część wygrała. Jestem wręcz dumny. Oby tylko nie urodził ci się gej. Wtedy zastanowię się nad twoją orientacją i każdym razem kiedy wchodziłeś mi do kibla, gdy brałem prysznic, albo sikałem. 
- Weź się pierdol, Christian. 
I tak rozmawiałem z nim ponad godzinę jak za starych, dobrych czasów kiedy miałem takiego cudownego przyjaciela pod ręką.

~.~
Będzie synek!
Jakieś propozycje co do imienia? Bo szczerze w każdym ff imię syna Biebera to Jaxon i mam tego dosyć. U mnie będzie inaczej.
Podoba się?
Pozdrawiam