wtorek, 13 marca 2018

Rozdział trzydziesty czwarty (II)

Rozdział trzydziesty czwarty (II)

Ponownie to samo. Odrażające promienie słoneczne na moich oczach bo ktoś zapomniał zasłonić żaluzji. Jednak tym razem wiem, że tą osobą nie jest Taylor. To Bree, która drzemie teraz słodko na mojej piersi. Jest ubrana w moją koszulkę i majtki. Przez podwiniętą bluzkę widać jej już duży brzuch. Moja piękna kobieta, która jeszcze prowizorycznie nadal nie jest moja, kończy siódmy miesiąc ciąży. Jest połowa maja. Termin ustalony jest na drugą połowę lipca jednak nic dokładnie jeszcze nie wiemy.
Podnoszę się z łóżka i odkładam jej głowę na poduszkę tak by się nie obudziła. Postanawiam wziąć prysznic. Kieruje się w stronę łazienki i słyszę jak ktoś wchodzi do mieszkania. Zapewne jest to Martha, gosposia Bree. Nie zwracam większej uwagi na hałasy dochodzące z salonu i szybko myje ciało. Ubieram ponownie tylko bokserki i wychodzę z pomieszczenia na korytarz. Teraz już wiem, że to nie osoba, o której myślałem. Chowam się za ścianą i przypatruję się.

*oczami Bree*
Obudziłam się kilka minut po tym jak poczułam poruszające się pode mną ciało. Automatycznie wstałam czując głód. W koszulce Justina skierowałam się do kuchni. W lodówce znalazłam ciasto marchewkowe i wtedy usłyszałam dźwięk przekręcania kluczy w zamku drzwi wejściowych. Martha miała dzisiaj wolne, więc nie miałam pojęcia kto to mógł być. Nikt inny nie miał dostępu do mojego mieszkania. Zabrałam klucze Olivierowi zaraz po ostatniej sytuacji, w której mnie wykorzystał. Jednak gdy wychyliłam się zza ściany, a jego niebieskie oczy wtopione były we mnie i w to co mam na sobie wiedziałam, że mam całkowicie…
- Co ty do cholery masz ubrane? - krzyczał.
Teraz z pewnością Justin dowie się całej prawdy. To ja chciałam mu to powiedzieć. Dopiero wczoraj sama z siebie postanowiłam go pocałować, a teraz po prostu przez przypadek ma dowiedzieć się całej tej chorej sytuacji z Olivierem? Nie, proszę nie.
- Posłuchaj, to nie to co myślisz - odpowiedziałam cichym głosem.
Jestem całkowicie przerażona. Boje się nie o siebie, lecz o mojego syna. Blondyn zbliża się do mnie.
- Nawet mnie nie denerwuj, nie próbuj. Gdzie jest ten skurwiel i dlaczego znowu się z nim puściłaś?! Znowu mam ci pokazać gdzie twoje miejsce? Znowu chcesz klękać?!
Odsuwam się powoli od niego, aż uderzam plecami o jedną ze ścian. Gdzie jesteś Bieber. Ratuj mnie, do cholery ratuj swoją rodzinę!
- Nie szanujesz się, więc nie wymagaj tego ode mnie, suko! - i czuje pieczenie na policzku.
Po sekundzie Olivier leży na podłodze, a Justin okłada go pięściami. Nie wiem co się dzieje. Nie potrafię się ruszyć. Stoję i tylko patrzę.
- Jak śmiesz ją bić. Jesteś nic niewartym śmieciem! Zajebie cię kurwa! - krzyczy szatyn.
Do mieszkania wbiega moja ochrona. Nie wiem nawet kiedy wezwałam ją przyciskiem na pulpicie w ścianie. Mężczyźni w garniturach ściągają Biebera z blondyna i obydwóch przytrzymują. Co mam teraz zrobić? Dlaczego goryle patrzą na mnie jakby czekali na polecenia.
- Szefowo co z nimi? - pyta jeden z nich.
Ah no tak. To moja rola.
- Poniosły mnie emocje Bree. Doskonale wiesz, że cię kocham. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić - odzywa się Olivier, na co szatyn się śmieje.
Spoglądam w oczy obydwóch. To niesamowite, że darze ich uczuciem, jednakże każdego całkiem innym. Podchodzę do osoby, z którą spędziłam tyle czasu, której zaufałam, której powierzyłam swoje całe życie.
- Nie zrobisz tego, nie odważysz się. - On doskonale wie co go czeka, co z nim zrobię.
- Grzecznie proszę o niesprawianie problemów. Pańskie rzeczy zostaną wysłane z biura prosto do pańskiego mieszkania. Proszę o natychmiastowe oddanie kluczy do samochodu, który należy do mojej firmy, kartę dostępu do spółek, firmowej karty kredytowej i cholernych kluczy do mojego apartamentu, które zabrał pan bezprawnie. Jeżeli jest pan na tyle mądry na ile pan uważa nie będzie się pan zbliżał do mnie, do mojego syna i do pana Biebera. Nagrania z monitoringu tylko pogrążą pana w sądzie. Jest pan zwolniony, panie Buts. Chłopcy proszę go wyprowadzić.
Odwracam się w stronę okien, a po moich policzkach płyną łzy.
- A pana boksera proszę zostawić w spokoju, niech chociaż ubierze spodnie. 
Słyszę oburzenie Oliviera kiedy jeden z ochroniarzy prowadzi go do windy. Wszystkie rzeczy zostawia na stoliku przy wyjściu. Ostatni raz spoglądam mu w oczy, a on z iskierkami rozbawienia ponownie się odzywa:
- Jesteś zwykłą kurwą…
Widzę jak Justin wstaje z kanapy i rusza w jego stronę, jednak kiedy kładę dłoń na jego ramieniu zatrzymuje się.
- Nie odzywaj się do niej w taki sposób - komentuje.
To ostatnie słowa w tej wymianie zdań. Wychodzę na balkon nie zważając na wiosenny deszcz i siadam na jednym z leżaków. Po chwili obok mnie pojawia się szatyn.
- Nie powinnaś siedzieć na deszczu, przeziębisz się. Ale ten jeden raz pozwolę ci na to, najwyżej będę podawał ci herbatę i owijał kocami przez tydzień. Tym razem ci się należy, skarbie.
Spoglądam na niego i uśmiecham się. Nie każe mi się tłumaczyć, daje mi czas. Za to wszystko go kocham. Za to wszystko jestem w stanie poświęcić siebie.
- Obiecałam ci, że trzeci raz już nie ucieknę.

*tydzień później*
Siedzę na łóżku i trzęsę się ze śmiechu. Justin za dzisiejszy najważniejszy punkt postawił sobie wybranie imienia dla dziecka. Żadna z moich propozycji nie jest na tyle dobra by spodobała się nawet mnie samej. Jednak widzę, że mimo powagi sytuacji, z racji na to, że zostało mi siedem tygodni do pierwszego spotkania z synem a nadal nie wybraliśmy imienia, szatyn niesamowicie się bawi. Wymyśla rozmaite połączenia i nie raz wychodził już z propozycją nazwania go moim ulubionym daniem w czasie ciąży. Nałogowo jadam ryż z kurczakiem, więc Bieber postanowił nazwać swojego syna Chickenrice. 
- Dobra mam cudownym pomysł! - krzyknął kolejny już raz.
- Już się boje, nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam taki entuzjazm na twojej twarzy.
Szatyn mnie wyśmiewa wypominając to, że tak samo wyglądał trzy minuty temu proponując imię 'Kian'. Jednak w zestawieniu z jego nazwiskiem brzmi to przynajmniej tandetnie. 
- Easton! - mówi, a ja automatycznie wybucham śmiechem.
- Nawet pomysł z imieniem mojego nieżyjącego chomika był lepszy! To kojarzy mi się z Easter, nie nazwę syna jak święta wielkiej nocy. 
Widzę w jego oczach rozczarowanie, jednak doskonale wiem, że po prostu wpadniemy na to imię przypadkiem. Może wpadnie to nam do głowy nagle, niespodziewanie. 
- Poddaje się. Nic ci się nie podoba. Może Aiden? Elias? Moja mama miała kiedyś przyjaciela z tymi imionami. W sumie mi się podobają.
Przytulam się do niego i całuje jego szczękę. Kładę głowę na klatce piersiowej i słucham bicia serca, a on kładzie rękę na moim wielkim brzuchu.
- To nie ma być imię, które zaakceptujesz to ma być coś wyjątkowego, tak jak nasze dziecko.
Widzę jak jego oczy się świecą. Wtedy Justin proponuje jeszcze jedno imię i gdy tylko je słyszę wiem, że to to jedyne. Uśmiecham się do niego i całuje jego usta. Szatyn przykłada ucho do brzucha, podnosi koszulkę i zaczyna mówić:
- Cześć synku, porozmawiasz z tatą? Opowiem ci dzisiaj ciekawą historię. Jak zakochałem się w twojej pięknej, cudownej i denerwującej mamusi. 
Klepię go lekko po ramieniu jako znaku zdenerwowania za ostatnie słowo jakim mnie nazwał, ale nic nie zmienia tego, że w moich oczach pojawiają się łzy. Czuję jakbym wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi. Tutaj w Nowym Yorku z mężczyzną moich marzeń śmiejącym się do naszego małego synka, który niedługo ujrzy pierwsze promienie słoneczne.

~.~
Cóż witam ponownie!
Tym razem rozdział pojawia się szybciej. 
Wiem, że nie szaleje z terminami, ale staram się.
Powoli zbliżamy się do końca.
Tak przynajmniej myślę.

Pozdrawiam was serdecznie.
Do następnego!








1 komentarz:

  1. Hej ;) Świetny rozdział! Jeśli chcesz, zajrzyj do nas, też próbujemy swoich sił w pisaniu! :D

    OdpowiedzUsuń