Rozdział siódmy (II)
Ciocia poprosiła mnie o to bym pomogła Justinowi w sprawach związanych z pogrzebem. Jak mogłam odmówić? Jednak to straszne. Myślenie o własnej śmierci, o końcu swojego życia. Powiedziała, że przepisała firmę i dom na Justina. Przepraszała, że nic mi nie zostawiła oprócz białego fortepianu w mojej starej sypialni, ale przecież ja nic nie chciałam. Wybrała sobie czarną trumnę. Miała nawet sukienkę w szafie. Poprosiła o białe kwiaty na pogrzebie. I odeszła. Teraz.
- Justin! - krzyknęłam do chłopaka, który wszedł do pokoju z szklanką soku.
Chłopak wypuścił z rąk napój i podbiegł nie zważając na rozbite szkło.
- Mamo! Mamo, nie teraz. Nie już! - mówił, a łzy spływały mu o policzkach.
Do pomieszczenia wpadła pielęgniarka. Sprawdziła tętno, zadzwoniła po wszystkie potrzebne osoby. Tak szybko to minęło. Nawet nie wiem kiedy ciocia została zabrana do kostnicy, a Justin siedząc na łóżku wpatrywał się beznamiętnie w podłogę. Usiadłam obok niego i również wpatrywałam się w to same miejsce.
- Będziemy sami na pogrzebie. Powiedziała, że nie chce nikogo - odezwał się szatyn po dość długiej ciszy.
Wstałam, podeszłam do szafy i wyjęłam czarną sukienkę, buty i wyszłam z pokoju oznajmiając, że jadę to zawieść. Gdy siedziałam w aucie i chciałam ruszać do pojazdu wpadł Justin. Chciał wszystko załatwić.
Po trzech godzinach mieliśmy wszystko. Pogrzeb miał odbyć się jutro, a dziś mieliśmy spakować wszystkie rzeczy z domu.
- Na pewno chcesz go sprzedać? - zapytałam kolejny raz.
- Nie stać mnie na utrzymywanie tego domu, mam teraz dużo wydatków. Gdyby to zdarzyło się parę miesięcy później to zostawiłbym go.
- Kupie go - oznajmiłam.
- Co?
- Kupie go, ale nadal będzie to twój dom. Ja będę płacić, stać mnie na to, zaufaj.
- Bree ja nie mogę.. - powiedział pakując kosmetyki Pattie do kartonu.
- Spakujmy tylko rzeczy cioci. Resztę zostawmy, kupie ten dom. Będzie sobie tutaj spokojnie stał, a jak będziesz chciał tu wrócić to wrócisz. To bardziej się dla mnie opłaca niż płacenie za przewóz fortepianu - zaśmiałam się w tej trudnej dla nas obu sytuacji.
- Dziękuje, nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć.
- Nie musisz. Mieszkałam w tym domu za darmo przez trzy lata. Mogę teraz mu za to zapłacić.
Pakowaliśmy ubrania cioci, wypiłam herbatę i poszłam spać. Rano miał odbyć się pogrzeb.
Nie mogłam długo spać. Nie wiem kiedy zadzwonił budzik. Wstałam i ruszyłam pod prysznic. Ubrałam czarną sukienkę do kolan. Nie była obcisła, nie było to odpowiednie. Na nogi wsunęłam szpilki i zarzuciłam na ramiona sweter. Nałożyłam makijaż i podkreśliłam oczy eyelinerem. Włosy zostawiłam rozpuszczone.
Gdy zeszłam na dół do kuchni napotkałam się na Justina w garniturze. Parzył kawę. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie. Chwyciłam kubek z napojem i upiłam łyka.
- Jedziemy? - zapytał.
Nic nie mówiąc złapałam torebkę, kluczę i parasol. Dzisiaj z nieba leciała mżawka, która jakby płakała za Pattie tak samo jak i my. Na cmentarzu byliśmy tylko my, ksiądz i panowie z firmy pogrzebowej. Wszytko szybko mi minęło wraz ze litrem łez, które co po chwile wypływały z oczu.
W drodze powrotnej zostawiłam Justina pod już jego firmą. Pattie miała małą ale dobrze zarabiającą firmę. Ja natomiast gdy byłam już w domu kupiłam bilet powrotny. Nie chciałam dłużej zostać z szatynem. Uważałam, że to może się, że skończyć. Zaczęłam się pakować kiedy w mojej łazienki wszedł chłopak.
- Wyjeżdżasz? - zapytał jakby zawiedziony.
- Tak. Jestem tutaj od ponad trzech tygodni. Niedługo październik. Mam dużo spotkań, na których muszę osobiście się pojawić. Po drugie nie ma sensu dłużej tutaj siedzieć. Muszę wracać. W Nowym Yorku czekają na mnie.
- Mieszkasz w NY?
- Tak. Nie wiedziałeś?
- Nie..
Wyszedł oznajmiając, że musi też się spakować bo za kilka godzin również ma lot. Gdy spakowałam już kosmetyki zabrałam się za ubrania. Wtedy zadzwonił mój telefon.
- Bree? Wracasz?
- Tak. Będę na lotnisku około 23:00. Załatwisz mi samochód? - zapytałam Oliviera.
- Jasne. Wszyscy za tobą tęsknią, a ja najbardziej. Widzimy się w poniedziałek?
- Oczywiście, prześlesz mi grafik?
- Nie ma sprawy, w tym tygodniu masz dużo spotkań.
- Już się cieszę - powiedziałam zgodnie z prawdą, chciałam odseparować się od tego wszystkiego co działo się przez kilka ostatnich tygodni. - W poniedziałek musimy wszystko omówić. Chce mieć na biurku wszystkie raporty.
Porozmawiałam z nim jeszcze parę minut i rozłączyłam się.
Pożegnałam się z Justinem szybkim przytuleniem i słowem "Na razie". Ruszyłam do wyznaczonego wyjścia.
I znowu poczułam to same uczucie. Szybkość. Czas tak szybko miął. Lot. Jazda do mieszkania. Nie wiem jakim cudem była już 24:00, a ja kładłam się spać.
W niedziele zaprosiłam Mie i spędziłam z nią całe popołudnie szalejąc po sklepach i kończąc na kolacji w Mc Donalds. Max bardzo chciał dostać frytki, więc stwierdziłyśmy, że zjemy razem z synkiem rudowłosej. Dzięki tej dwójce przynajmniej przez chwilę nie myślałam o całej zaistniałej sytuacji. Do apartamentu wróciłam o 21:00 zaraz po tym jak odwiozłam przyjaciółkę do domu.
Przyszła pora na lunch. Tak bardzo wyczekiwana przeze mnie pora w poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Od tygodnia znów jestem w NY i wróciłam do swojego dawnego trybu życia. Razem z Olivierem jedliśmy sałatkę w moim biurze.
- Co teraz w planach? - spytałam wyrzucając puste opakowanie do śmietnika.
- Spotkanie w sprawie kupna wieżowca. Nie wiem gdzie, ten facet powiedział, że ważne jest tylko by był on w Stanach.
- Sprzedam mu jakieś gówno i będzie wkurzony. Mógł chociaż zdecydować się na jakieś miejsce!
Ruszyłam do sali konferencyjnej poprawiając przed tym moją czarną obcisłą sukienkę do połowy uda. Na stopach miałam tradycyjnie szpilki od Louboutina z czerwoną podeszwą. Otwarłam drzwi o moim oczom nie ukazał się nikt inny jak Justin Bieber w własnej odsłonie.
~.~
Kto się spodziewał?
Taki mega przejściowy rozdział, bo już niedługo...
Nie powiem co!
Jak myślicie?
Podoba się?