Rozdział ósmy
Pukanie do drzwi. Głośne pukanie. Otwieram oczy. Siedzę w kącie łazienki. Jedyne co pasuje do kałuży krwi na ziemi to moja bielizna. Czerwony stanik i figi, a na nich biała bokserka w bordowych plamach. Po mojej prawej stronie leży zakrwawiona żyletka. Zemdlałam? Moje ręce całe w zaschniętej czerwonej cieczy. Z niektórych ran nadal leci krew. Skoro tak to nie jestem tutaj długo, prawda? Chwila, na dworze półmrok. Wstałam popołudniu. Która godzina? Wracam do tego co mnie wybudziło. Pukanie do drzwi. Głośne pukanie i jego głos:
- Bree jak nie otworzysz tych drzwi to je wyważę - krzyczy.
Przypominam sobie wszystko. Suka, dziwka, szmata. Tak mnie nazywał.
- Kochanie liczę do trzech - wstałam i podeszłam do drzwi - Raz. Dwa.
Otwieram.
Stoi jak wryty w ziemie, patrzy na moje rany. Ręce, noga w czerwieni. No tak, dziewięć kresek na wewnętrznej stronie lewego uda. Pierwsze co zobaczyłam po otworzeniu oczu. Też przestraszyłam się samej siebie tak jak on teraz mnie.
- Skarbie...
- Teraz skarbie, a wcześniej suka i dziwka? - chciałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale w ostatniej chwili wszedł do łazienki.
- Wyjdź Justin.
- Bree... - oparłam się o zlew, łzy zaczęły spływać po policzkach, szybko je starłam.
- Wyjdź, proszę..
- Skarbie ja nie chciałem tak cię nazwać, to było pod wpływem..
- Narkotyków? Alkoholu? - spytałam.
- Też, ale to wszystko dlatego, że zobaczyłem twoją rękę. Nie wiedziałem co mam zrobić, wpadłem do łazienki i szukałem tego świństwa aż znalazłem. Nie mogłem czekać aż się obudzisz, poszedłem do siebie. Dalej już chyba wiesz co się stało.. Przepraszam Bree ja nie chciałem, ale nie panuje nad tym. Tak jak ty nad tym.. Ale możemy to razem zwalczyć.. - podszedł do mnie.
- Nie Justin! - odsunęłam się.
- Kochanie, ja nie chciałem naprawdę... Proszę wybacz mi.
- Nie Justin, nie podchodź do mnie!
- Proszę... - przytulił mnie, a ja stałam jak kołek i płakałam.
Chciałam, żeby wszystko wróciło do normy. Wtedy sobie przypomniałam. On mnie uderzył. Momentalnie moje mięśnie się spięły. Wyrwałam się z uścisku i wybiegłam z pomieszczenia ignorują narastający ból na rękach, nodze i pomiędzy nimi. Chwyciłam szybko krótkie jeansowe spodenki, które leżały na ziemi w pokoju i szybko je ubrałam. Szybko założyłam pierwsze lepsze buty. Podczas gdy wychodziłam z domu wsunęłam mój telefon do kieszeni z tyłu. Trzasnęłam drzwiami. Nie dbałam o to gdzie biegnę. Liczyło się jedno: Uciec od Justin'a. Uciec od chłopaka, który mnie zwyzywał, a co najistotniejsze uderzył. Biegł za mną, czułam to. Dobiegłam do parku, nie miałam już sił. Upadłam na kolana, na trawę. Słyszałam szybki oddech szatyna. Czułam jego oddech. Zaczęłam się bać. Podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu. Odskoczyłam.
- Nie bój się... Nie masz czego - powiedział, a ja wybuchłam śmiechem wymieszanym z płaczem.
- Nie mam czego? Uderzyłeś mnie! Skąd mam mieć pewność, że to się nie powtórzy?! - już nie próbowałam hamować łez, czy nawet ich ścierać, po prostu pozwoliłam im spływać po policzkach.
- Bree... Przepraszam, nie bój się mnie - znów mnie dotknął.
Odsunęłam się dalej.
- Justin, proszę zostaw mnie w spokoju. Chcę być sama.
- Bree, nie mogę.
- Błagam... Idź! - mówiłam już całkiem załamana.
- Wrócisz do mnie? Do domu? Wrócisz jak cię tutaj zostawię?
- Nie wiem Justin, nie wiem. Muszę dużo rzeczy przemyśleć.
- Proszę wróć.
- Idź stąd... Proszę...
- Dobrze... - powiedział, chciał mnie przytulić ale mu nie pozwoliłam.
Patrzyłam jak smutny odchodzi. Gdy zniknął z mojego pola widzenia usiadłam na trawie i znów płakałam. Zastanawiałam się nad sensem mojego istnienia. Czy jestem tu nadal potrzebna? Wątpię. Usłyszałam czyjś głos. Nie znałam go.
- Co się stało mała? - zapytał wysoki blondyn stojący za mną.
- Nic.. - momentalnie skuliłam ciało w kulkę.
- Choć..
- Dokąd?
- On wróci. Wiesz o tym, a jak sądzę, że nie chcesz go widzieć. Po drugie potrzebne ci są bandaże. Nie sądzisz? - tworzył niewidzialną bezpieczną barierę wokół swojej osoby.
- Skąd mam pewność, że nic mi się nie stanie?
- Nie masz. Nawet ja jej nie mam - tą wypowiedzią mnie przekonał.
- Okey, dziękuje - odpowiedziałam cicho i wstałam.
Ruszyliśmy jak mniemam w stronę jego domu.
~.~
Rozdział dłuższy niż normalnie także mam nadzieję, że się spodoba. Jeżeli przeczytałaś/eś to pozostaw po sobie ślad. Komentarze pomagają w pisaniu. Uwierzcie!
Jak myślicie czy Bree będzie bezpieczna u nowo-poznanego chłopaka?
Jak długo Justin będzie czekał na Bree?
Czy Bree wróci do Justina?
Czekam na wasze odczucia!
Pozdrawiam!
5 KOM = nowy rozdział
Damy radę?

super! czekam na następny ! :*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! :*
OdpowiedzUsuńOoo... Już się nie mogę doczekać next <3
OdpowiedzUsuńTo jest świetne ❤
OdpowiedzUsuńI mamy 5 komentarzy :))))))) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział Genialne opowiadanie /Natalka 8)
OdpowiedzUsuńmega sie czyta, czekam na kolejny rozdzial :D
OdpowiedzUsuńSuper się czyta to cudo. Po prostu bomba!
OdpowiedzUsuńCzeeekam :D
OdpowiedzUsuńJezu aż się popłakałam :(
OdpowiedzUsuń"-Jak się czujesz?
-Fatalnie.
-W jakim sensie?
-W każdym sensie. "
<3