Strony

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział pierwszy (II)

Rozdział pierwszy (II)

Ze snu obudził mnie huk lądującego samolotu. Właśnie wylądowałam w Nowym Yorku, w moim rodzinnym mieście. Tyle się zmieniło, choćby na samym lotnisku. Nie byłam tutaj od śmierci moich rodziców, a to już ponad trzy lata. Dwa tygodnie temu skończyłam liceum, spakowałam się, podziękowałam cioci Pattie za wszystko i żegnając się z nią wytłumaczyłam co się stało. Według spadku, którego odziedziczyłam w wieku dziewiętnastu lat wszystko należy do mnie. Muszę zająć się tymi wszystkimi sprawami. Muszę stanąć na czele firm rodziców. Bankowej firmie mamy i firmie nieruchomości taty. Z Justinem nie widziałam się od trzech lat. Od kiedy pożegnałam go w Los Angeles. Nawet na święta nie miałam tyle odwagi by zostać i spędzić je właśnie z nim i ciocią. 
Wyszłam z samolotu i ruszyłam za tłumem przez biały korytarz. Odebrałam swoją torbę główną i razem z laptopem pod ramieniem wyszłam ze strefy granicznej. Czekał na mnie asystent mojej mamy, który teraz będzie moim asystentem. Przyjechał z 'moim' kierowcą, 'moim' samochodem. Wszytko teraz należy do mnie, muszę się do tego przyzwyczaić. Podeszłam do niego, a on miłym spojrzeniem przywitał mnie.
- Witam panienko Johnson. Jak minął lot? - zapytał.
- Męczący, ale dałam rade. Jakie plany na przyszły tydzień, Olivier.
- Jest bardzo rozbudowany. Dawaliśmy radę bez głównej głowy, ale łatwo nie było. Wszyscy teraz na panią liczą - odpowiedział, gdy ruszyliśmy w stronę samochodu zaparkowanego na zewnątrz.
- Mam nadzieję, że podołam. Nie mam na głowie tylko tej firmy. Jeszcze firma taty, i mam nadzieję, że mi pomożesz. Liczę na ciebie. Aha no i jeszcze jedno. Mam tylko dziewiętnaście lat, mów mi po imieniu. 
- Panienko Johnson, nie powinienem. Muszę mieć szacunek do pracodawcy. 
- Zróbmy tak, gdy będziemy sami mów mi Bree, a jak będziemy w pobliżu ludzi mów jak chcesz. Pasuje? - uśmiechnęłam się, a Olivier przytaknął mi, że zrozumiał.
Wsiedliśmy do Bentleya SUV i ruszyliśmy w stronę mojego nowego mieszkania. Nie chciałam mieszkać w starym domu, bo wszystko przypominało by mi o rodzicach. Zaczynam nowy rozdział. Bez rozpamiętywania starych rzeczy. Jedyne co mi zostało z przeszłości to dwie nie zbyt ciekawe koleżanki. Uzależnienia. Żyletka i heroina to moje najlepsze przyjaciółki. 
- Witam mała, dobrze cię widzieć - odezwał się John, kierowca, który woził moją mamę. 
- Ciebie też, jak poszło przenoszenie wszystkich rzeczy? 
- Wszystko się udało, Bree. Ubrania, dokumenty potrzebne do prowadzenia firmy, jak i wszystkie pozostałe rzeczy wyznaczone przez ciebie.
- Dziękuję, że się tym zająłeś. Olivier czy dzisiaj mam wolny czas? Czy też jakieś spotkania? 
- Zero spotkań, zero spraw do załatwienia. Myślę, że tak - odpowiedział blondyn w garniturze.
- Także masz już wolne, dziękuję ci bardzo i do zobaczenia w poniedziałek.
- Będę pod telefonem - odpowiedział.
- Nie musisz, dam sobie rade - pożegnałam się i wyszłam pod apartamentowcem, w którym zamieszkam. Moim apartamentowcem, należy do firmy taty, do mojej firmy.
Kazałam Johnowi odwieźć Oliviera do domu i weszłam do budynku. Pan przy wejściu zabrał moją walizkę, a ja podeszłam do recepcji. 
- Bree Johnson, poproszę o kartę do apartamentu - miło się uśmiechnęłam.
- Ah panna Johnson, miło panią poznać. Proszę tutaj jest karta - podał mi ją. - Mieszkanie na piętrze 19, parking na poziomie 2. Wszystkie pojazdy są zaparkowane. Kluczyki w szafce, także na parkingu. Dokumenty w pojazdach.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę wind... Więc teraz tak ma wyglądać moje życie. Nigdy nie lubiłam tego całego bogactwa. Tarzania się w pieniądzach. Całe szczęście moi rodzice nie byli tacy jak ci wszyscy bogacze, widzący tylko czubek swojego nosa. Oni zawsze dbali o biednych. Pomagali w różnych fundacjach i ja nie mam zamiaru tego zaprzepaścić. Już wiem, że w poniedziałek spotykam się z głównym przedstawicielem fundacji mojej mamy. Miał ją na głowie przez cały ten czas i muszę mu podziękować. Zresztą jak wszystkim. Wcisnęłam numer mojego piętra, po czym drzwi windy zamknęły się, a ja zostałam sama. Sama ze swoją torebką, laptopem pod pachą, muzyką w głośnikach i mętlikiem w głowie. Gdy weszłam do mieszkania od razu w oczy rzucił mi się sam przepych panujący w pomieszczeniach. Niby byłam do tego przyzwyczajona, ale bycie samemu w takim wielkim mieszkaniu trochę mnie przerażało. Rozsiadłam się na kanapie i włączyłam pilotem pierwszą lepszą stacje radiową. Z moich oczu pociekły łzy, znów. Zostałam sama z tym wszystkim. Wszystko zostało na mojej głowie. Nie mogę się teraz poddać. Tego właśnie nauczyłam się przez te trzy lata. Teraz wiem, że jak po prostu odbiorę sobie życie to będzie najgorsza decyzja jaką mogłabym podjąć. Pokazałabym jaka jestem słaba, a nie chce tego robić. Chcę pokazać jaka silna potrafię być. Dlatego nie poddam się i będę walczyć. Dla rodziców i dla Justina. Tak jak mu to kiedyś obiecałam. Dotrzymam słowa. 
Wstałam, poszłam do łazienki i się umyłam. Gdy miałam się położyć, znów poczułam to chore uczucie. Znów byłam na głodzie. Chwyciłam torebkę, która leżała na stoliku w kuchni i wyciągnęłam z niej woreczek z białym proszkiem. Wsypałam go do strzykawki, zalałam kilkoma kroplami wody i wstrzyknęłam w żyłę. Tam gdzie jeszcze miałam miejsce, o które trudno było na mojej skórze. Nie dość, że miałam blizny po cięciu, teraz ciągle dochodziły blizny po wkłuciach. Najgorsze było to, że nie chciałam przestać ich robić. Chciałam mieć ich coraz więcej. Nie przeszkadzały mi. Postanowiłam spełnić wszystkie swoje marzenia, właśnie teraz. Właśnie teraz podjęłam tą decyzje. Teraz patrząc na wszystkie blizny. Mam kilka marzeń i chce je spełnić teraz gdy jestem młoda. Przy okazji mam pieniądze i łatwiej będzie mi je wykonać. Zaczynam dzisiaj. Ubrałam trampki i wyszłam na zatłoczoną ulice Nowego Yorku. Skierowałam się w znane mi miejsce, a po chwili stanęłam pod drzwiami i pewnie weszłam do środka. Przywitała mnie młoda dziewczyna z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam go i podeszłam do niej z pewnym zamiarem. Teraz już się nie wycofam. 
- Co cie do nas sprowadza, mała? - zapytała z entuzjazmem. 
- A jak myślisz? - odpowiedziałam z uśmieszkiem i usiadłam na krześle obok dziewczyny.

~.~
Witam was po krótkiej przerwie!
Dzisiaj oficjalnie zaczynamy drugą część TCOMS!
Mam nadzieję, że mój pomysł przypadnie wam do gustu.
Napiszcie w komentarzach co myślicie, może macie jakieś pytania?
Mamy dwóch nowych bohaterów:

Olivier Buts - ma dwadzieścia dziewięć lat i jest asystentem Bree, dawniej był asystentem jej mamy. Jest bardzo otwarty, zabawny i ma ogromny szacunek dla ludzi. 



John Plouse - był kierowcą państwa Jonhson's od kiedy Bree pamięta. Ma czterdzieści dziewięć lat i bardzo dobry kontakt z wieloma ludźmi.








6 komentarzy: