Rozdział szósty (II)
Znów te same uczucie. Ukłucie serca, które zaczyna bić szybciej przy spojrzeniu w jej oczy. Przy samej jej obecności. Była przepiękna i wszystkie wspomnienia wróciły. Wydoroślała, ale nadal kryło się w jej oczach to co przeżyła i cała jej mała wewnętrzna drobna dziewczyna.
Miała na ustach krwistoczerwoną pomadkę i czarne kreski na oczach. Jej śliczne włosy były upięte w kucyk na czubku głowy. Ubrane miała czarne jeansy z wysokim stanem, w które włożyła czarną koszule. Chude nogi podkreślały szpilki z czerwoną podeszwą. Zdecydowanie nie wyglądała na tą samą małolatę co trzy lata temu. Teraz była stu-procentową kobietą.
Gdy mnie przytuliła byłem oniemiały, po dłuższej chwili jednak również objąłem jej chude ciało. Gdy jednak wypowiedziała słowa "...i tak mi przykro" na nowo przypomniało mi się dlaczego znów się widzimy.
- Bree... Możemy nie rozmawiać o tym? - spytałem odsuwając się.
- Yhmm - łza spłynęła po jej policzku - chodźmy...
- Masz auto?
Odpowiedziała mi skinieniem głowy więc ruszyłem za nią na parking rozglądając się przed jakimś małym, skromnym Audi. Jednak Bree po pewnym czasie zatrzymała się przy wysokim białym BMW X6. Otwarła drzwi i powiedziała cichym głosem żebym włożył bagaż do tył. Gdy to zrobiłem wsiadłem trochę zdziwiony do samochodu.
- No to...
- Jesteś oszołomiony... Czym? - zadała mi pytanie.
- Wszystkim... Masz BMW, a nie spodziewałem się tego... - zaśmiałem się - Ale najbardziej tym... Jesteś piękna Bree... Jeszcze bardziej niż wtedy, a nie sądziłem, że to możliwe..
- Justin przestań. Wiesz, że nam nie wolno.. - odpowiedziała szybko i ruszyła w dobrze nam znaną stronę.
Gdy Bree kierowała ja wpatrywałem się w jej nadgarstki, w zasadzie w całe przedramiona. Jednak nie mogłem dokładnie się im przyjrzeć, a to dlatego, że moją uwagę przykuł tatuaż na lewej ręce. Na nadgarstku, na bliznach napisała "Hope" a pod napisem lecące trzy małe ptaki.
- Masz tatuaż..
- Nie jeden - odpowiedziała próbując mnie zbyć.
- Piękny...
Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy. Kompletnej niezręcznej ciszy. Nie wiedzieliśmy jak się do siebie odzywać. Po tym wszystkim nie potrafiliśmy rozmawiać. Po bliżej nieokreślonych czasie dojechaliśmy pod mój i w zasadzie dom Bree. Wysiedliśmy, a mnie ogarnęła złość? Tak. Byłem zły, że mama nie powiedziała mi o swoim stanie zdrowia. Że zataiła to przede mną, a jej powiedziała. Jej. Znaczy ciemnej blondynce stojącej obok mnie. Zabrałem nasze walizki z bagażnika i powolnym krokiem ruszyłem za dziewczyną. Oboje chcieliśmy z jednej strony zobaczyć Pattie, a z drugiej jak najdalej odwlec to spotkanie w czasie. Byliśmy rozdarci. Ja na pewno byłem. Włożyłem klucz w zamek i otwarłem drzwi. Z pokoju mamy dobiegał krzyk. Zerknąłem na Bree, postawiłem walizki i zaraz za nią biegiem rzuciłem się w stronę pokoju. Zobaczyłem tam moją mamę, która zdecydowanie nie wyglądała jak moja mama. Wyglądała jak wrak człowieka. Obok leżącej brunetki, którą kiedyś była, bo teraz miała na głowie chustę, stała jakaś kobieta podłączająca jej kroplówkę. Podszedłem do łóżka powolnym krokiem i popatrzyłem w załzawione oczy. Nie mogłem. Nie wytrzymałem gdy usłyszałem z jej ust ciche "przepraszam, Justin". Po prostu wyszedłem, zostawiając ją tam konającą z bólu, razem z pielęgniarką i płaczącą Bree. Musiałem się przewietrzyć. Usiadłem na ganku przed domem i wyciągnąłem paczkę papierosów z kieszeni. Po wypaleniu dwóch wyjąłem trzeciego i w tym momencie wyszła moja była dziewczyna. Jeżeli tak mogę ją nazwać. Usiadła obok mnie i wpatrywała się w dom naprzeciwko. Zaproponowałem jej papierosa, którego wzięła bez zastanowienia.
- To była morfina - powiedziała nagle.
- Co?
- Ta pielęgniarka podawała Pattie morfinę. Dzięki niej ponoć mniej cierpi.
- Czyli moja matka jest teraz uzależniona od narkotyku?
- To jej pomaga Justin. Chciałbyś, żeby cierpiała? - zapytała i niepewnie położyła głowę na moim ramieniu.
- Oczywiście, że nie... Tylko.. No po prostu nie umiem tego przyswoić. Mówiła coś jeszcze? Ta pielęgniarka.
- Nie wiem czy chcesz tego słuchać.
- Chce wiedzieć wszystko na temat jej stanu.
- No cóż. To najgorszy ze stanów choroby. Ostatni. Chemia nie pomogła... Teraz możemy tylko uśmierzać jej ból. Nic już nie można - powiedziała z cierpieniem w głosie.
- Ja nie chce, żeby ona umarła, Bree - i w tym momencie wybuchłam niepohamowanym płaczem, a ona po prostu mnie przytuliła.
Dała mi to czego najbardziej potrzebowałem.
Minęły cztery dni od kiedy przyjechałam. Z ciocią coraz gorzej. Wygląda strasznie, a mówić o tym jest mi jeszcze bardziej strasznie. Gdybym mogła coś zrobić to na pewno zrobiłabym wszystko co w mojej mocy. Jednak tutaj nic nie można zrobić. Od czterech dni cały czas myślę o tych samych rzeczach.
Może nie powinnam go przytulić? Ale sama tego potrzebowałam, nadal potrzebuje.
Może nie powinnam tu przyjeżdżać? Ale przecież zrobiłam to dla cioci Pattie, nie dla niego.
Może powinna wyjechać zanim dojdzie do czegoś nieodpowiedniego? Ale nie mogę tego zrobić cioci.
Zdecydowanie byłam rozdarta i nie wiedzieć czemu zawsze takie przemyślenia miałam pod prysznicem. Wtedy też, tak jak teraz spoglądałam na blizny. Dzięki tatuażowi mogłam przynajmniej nie widzieć chociaż jednej cząstki siebie. Tatuaż. No tak. Zrobiłam go. Powiedziałam Justinowi, że to nie jedyny. Nie prawda. Jest tylko ten jeden, kolejne są przecież w planach. Sama nie wiem czemu go okłamałam w tak durnej sprawie. Może po prostu nie wiedziałam co powiedzieć? Tak zdecydowanie często mi się to teraz zdarza, a przy nim jeszcze bardziej.
- Bree? Przyjdziesz do mamy? Chcę z tobą porozmawiać - usłyszałam głos Justina gdy wyszłam spod prysznica.
- Tak, już idę. Pozwól tylko, że się ubiorę - odpowiedziałam mu przez drzwi i szybko zaczęłam wycierać ciało w puchaty biały ręcznik.
*oczami Bree*
Może nie powinnam go przytulić? Ale sama tego potrzebowałam, nadal potrzebuje.
Może nie powinnam tu przyjeżdżać? Ale przecież zrobiłam to dla cioci Pattie, nie dla niego.
Może powinna wyjechać zanim dojdzie do czegoś nieodpowiedniego? Ale nie mogę tego zrobić cioci.
Zdecydowanie byłam rozdarta i nie wiedzieć czemu zawsze takie przemyślenia miałam pod prysznicem. Wtedy też, tak jak teraz spoglądałam na blizny. Dzięki tatuażowi mogłam przynajmniej nie widzieć chociaż jednej cząstki siebie. Tatuaż. No tak. Zrobiłam go. Powiedziałam Justinowi, że to nie jedyny. Nie prawda. Jest tylko ten jeden, kolejne są przecież w planach. Sama nie wiem czemu go okłamałam w tak durnej sprawie. Może po prostu nie wiedziałam co powiedzieć? Tak zdecydowanie często mi się to teraz zdarza, a przy nim jeszcze bardziej.
- Bree? Przyjdziesz do mamy? Chcę z tobą porozmawiać - usłyszałam głos Justina gdy wyszłam spod prysznica.
- Tak, już idę. Pozwól tylko, że się ubiorę - odpowiedziałam mu przez drzwi i szybko zaczęłam wycierać ciało w puchaty biały ręcznik.
~.~
No to tak. Kolejny rozdział już jest...
Może być?
Podoba się?
Wiem, że na razie może nie dzieje się nic ciekawego.
Ale poczekajcie troszkę..
A tutaj macie cover opowiadania, mojego autorstwa:

Nareszcie dodałaś! Kocham twoje opowiadanie, jest po prostu boskie. Biedna Pattie :( Proszę, niech stanie się cud i ona będzie żyła. To takie smutne...
OdpowiedzUsuńCzy niezręczna cisza na zawsze pozostanie między Bree, a Justinem? Mam wielką nadzieję, że nie :) Chcę żeby znów się do siebie zbliżyli, no ale niestety nie mam na to wpływu... to twoje boskie opowiadanie :)
Weny kochana, i do następnego zajebistego rozdziału ;)
Dziekuje, strasznie miło z twojej strony :*
UsuńJuż niedlugo dowiesz sie jak to bedzie pomiędzy naszymi głównymi bohaterami :)
Rozdział jak zwykle świetny. Postaraj się wrzucać częściej rozdziały oraz pisać DŁUŻSZE bo to jest najważniejsze :)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny. Postaraj się wrzucać częściej rozdziały oraz pisać DŁUŻSZE bo to jest najważniejsze :)
OdpowiedzUsuńNowa. Przeczytałam dzisiaj rozdziały wszystkie. Genialny. Czekam na nn!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ����
OdpowiedzUsuń