Strony

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty (II)

Rozdział dwudziesty (II)

Nie. Nie. Nie. To nie jest prawda. Przesłyszałem się. Nie. Jak to? Nie. Nie prawda.
- Co? Jak to masz kogoś? - spytałem, a ona spuściła wzrok.
Odsunąłem się i wstałem ciągnąc za włosy. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem, a ona patrzyła na mnie zagubionym wzrokiem.
- Po co tu przyjechałaś?
Nie widziała dlaczego pytam.
- Jak to dlaczego? Powinieneś o tym wiedzieć.
Wybuchłem śmiechem. Co ona sobie wyobraża? Przyjechała tu po pieniądze? Ale po co skoro ma miliony na koncie. O co jej do cholery chodzi. Jest tutaj po to żeby powiedzieć mi jak jej życie się układa z jakimś gnojkiem, czy może prosi o pozwolenie na aborcje?
- Po co przyjechałaś, co!? Po to by mi powiedzieć 'no słuchaj, jestem z tobą w ciąży, ale pierdol się, mam kogoś'. Co chcesz żebym zapomniał o tym, że będę mieć dziecko? To po mi to mówisz? A może mam się zrzec, nie przyjąć w ogóle ojcostwa i zostać ojcem chrzestnym? O co ci kurwa chodzi!?
Teraz i ona wstała. Była już nie tylko zagubiona ale i wkurzona, wręcz zbulwersowana.
- Nic z tych chorych rzeczy. Chce żebyś je wychowywał.
Podeszła bliżej, ale się odsunąłem jeszcze dalej. Nie mogłem wytrzymać w jej otoczeniu. Jeszcze parę minut temu zrobiła mi nadzieje na wspólną przyszłość, a sekundę później zdeptała ją swoimi szpilkami.
- Wychował? Uważasz, że NASZE dziecko powinno żyć w rodzinie gdzie rodzice nie są razem, a jakiś palant co noc bzyka jego matkę!?
I dostałem w twarz. Piękną, silną prawą ręką. Jak otworzyłem oczy widziałem tylko jej wielkie źrenice i to jak trzymała się za dłoń. Musiało ją to boleć, może mocniej niż mnie.
- Posłuchaj, jedynym palantem tutaj jesteś ty. Opanuj się. Co ty sobie wyobrażasz?! Masz cholerną narzeczoną!
- Nie ją kocham! - krzyknąłem jeszcze głośniej, niż wcześniej o ile to możliwe.
Również o ile to możliwe jej oczy otworzyły się mocniej. Wpatrywała się we mnie, a po chwili usiadła znów na ławce. Oparła ręce o kolana i opuściła głowę w dłonie. Usiadłem na drugim końcu ławki. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Właśnie w najgorszy możliwy sposób wyznałem Bree miłość. Nie było żadnej romantycznej kolacji, nie było kwiatów czy zachodu słońca. Była kłótnia o dziecko i jakiegoś faceta, który rżnie moją kobietę. Bo taka jest prawda. Bree jest moja, bez względu na wszystko. To ja pierwszy byłem jej prawdziwym chłopakiem i to ja pierwszy się z nią kochałem. To ja pierwszy ją pocałowałem. To ja pierwszy spłodziłem jej dziecko. Kiedy tak wyliczałem oznajmiłem sobie, że naprawdę ją kocham. Że naprawdę będę mieć z nią dziecko. Że naprawdę się z tego cieszę i zrobię wszystko by ona się cieszyła.
- Powinnam już iść - zaczęła. - Jeżeli naprawdę chcesz być przy naszym dziecku to w ciągu paru dni każe Olivierowi wysłać ci propozycje podpisania umowy wymiany budynków. Postaram się żebyś stracił na tym jak najmniej. Załatwię ci jakieś mieszkanie i tak dalej. Nie martw się o to. Jestem ci to winna... Do zobaczenia w Nowym Yorku.
Wstała i chciała odejść, ale musiałem ją zatrzymać.
- Bree, posłuchaj. Nie ważne czy jestem z kimś czy nie. Teraz ważna jesteś ty, nasze dziecko, my. Bardzo chciałbym spróbować. Proszę daj mi szansę.
Spojrzałem jej głęboko w oczy, wcześniej unosząc jej głowę za brodę.
- Nie mogę Justin. Wiem, że bardzo byś chciał, ale nie potrafię. Będziesz mógł być zawsze kiedy tego będziesz chciał z naszym dzieckiem. To ty jesteś jego ojcem. Nikt tego nie zmieni.
- I co? Będziemy robić dwie wyprawki? Kupimy dwa łóżeczka? Dwa wózki? Będziemy razem chodzili na spacery, a potem rozchodzili się w połowie drogi? Jak dorośnie to będziemy razem z twoim facetem chodzić na lody? Tak to sobie wyobrażasz?
- Justin, niczego sobie nie wyobrażam. Przez pierwsze dwa tygodnie byłam totalnie załamana. Nie wiedziałam co zrobić. Teraz wiem, że będziesz obok. To mi pomaga, ale nie potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić, to za wcześnie. W czerwcu zmieni się cały nasz świat. Nie wiem czy jestem na to gotowa. Napisz mi proszę kiedy chcesz przyjechać do NY. Olivier się wszystkim zajmie. Teraz muszę już iść.
- To on prawda? Z nim jesteś?
Tylko się uśmiechnęła i odeszła. Uznałem to za potwierdzenie. Wiedziałem od początku, że tak to się skończy. Siedziałem jeszcze chwilę na tej zimnej ławce i ruszyłem do apartamentowca. Jazda windą jeszcze nigdy nie trwała tak długo. Kiedy wreszcie wszedłem do mieszkania zobaczyłem Chrisa na kanapie i Taylor popijającą wino przy wyspie kuchennej. Wpatrywała się w ścianę, w ogóle się nie ruszała.
- Długo cię nie było. Martwiłam się - odezwała się.
- Zagadaliśmy się - stałem i nie ruszałem się, nie wiedziałem do czego prowadzi ta rozmowa.
- Tak myślałam. Szkoda, że mnie okłamała.
Spojrzałem na nią nic nie rozumiejącym spojrzeniem, a ona jedynie się uśmiechnęła. Co te kobiety mają z tym uśmiechem.
- To nie była żadna koleżanka ze studiów prawda?
- Była.. - jestem naprawdę słaby w kłamaniu.
- Nie potrafisz oszukiwać. Ta twoja kuzynka, która ponoć nie żyje. To była ona, prawda? Widziałam jak na nią patrzysz, widziałam jak ona zareagowała kiedy powiedziałam jej, że jesteśmy zaręczeni. Jak ją nazwałeś w swojej opowieści? Natasha? Lepiej jej pasuje. Faktycznie. Wypadek samochodowy, hah. Że ja się na to nabrałam.
Nadal siedziała na stołku i nadal piła wino, ale zmieniła obiekt swoich spojrzeń. Teraz patrzyła mi prosto w oczy. Wywiercała w nich dziurę.
- Przepraszam cię, Taylor. Nie wiem co mam powiedzieć.
- Obiecaj, że już nigdy się z nią nie zobaczysz - powiedziała, a w mieszkaniu nastała cisza. - No dalej powiedz! Wybaczę ci to tylko obiecaj mi to, ty skurwysynu!
Nie wierzyłem własnym uszom. Ona chce mi wybaczyć? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
- Taylor, ja... Ja wyprowadzam się do Nowego Yorku.
- Co? - zachłysnęła się własną śliną.
- Słyszałaś, okłamywałem cię przez cały ten czas. Nie miałem kontaktu z Bree do czasu kiedy dowiedziałem się, że mama jest chora. To ona mi o tym powiedziała. W październiku, kiedy pojechałem kupić budynek.. To ona mi go sprzedała. Przespałem się z nią - widziałem jak zamyka oczy, wręcz kipi ze złości. - Będę ojcem, Taylor. Nie zostawię mojego dziecka.
Rzuciła kieliszkiem o ścianę.
- Jesteś chory! Psychicznie chory! Zrywasz ze mną?! Jesteśmy zaręczeni ty gnoju! Przeleciałeś ją i zrobiło ci się źle na sercu więc mi się oświadczyłeś? Nie chciała cię?! Jesteś pojebany!
Zaczęła rzucać kieliszkami, szklankami i talerzami. Zostawiłem ją w kuchni i ruszyłem do sypialni. Tylko narobiłbym większych szkód. Widziałem, że Christian podszedł do niej. Po chwili hałas ucichł, a chłopak przyszedł do mojego pokoju. Poklepał mnie po ramieniu i usiadł obok mnie na łóżku.
- Jestem z ciebie dumny, stary. Będziesz dobrym ojcem.
Szkoda, że nie wiedział, że tylko takim na pół etatu. Drugą połowę zajmie ten jebany Olivier, ale ja już się postaram żeby Bree szybko o nim zapomniała. Nie będę dzielił się dzieckiem z tym gnojkiem. A przede wszystkim nie oddam mu Bree bez walki.

~.~
Tak wiem, strasznie długo mnie tutaj nie było.
Zaczęłam liceum i powiem wam szczerze. Nie jest łatwo.
Poszłam na humana i mam wielki zapieprz z historią, której nigdy nie byłam fanką.
Mam nadzieje, że jeszcze tutaj ktoś został.

Co myślicie o stwierdzeniu Justina na koniec?
Cieszycie się, że powiedział Taylor prawdę?
Co myślicie o zachowaniu Bree?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz