Strony

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

W zasadzie nie mam pojęcia co mnie nakłoniło żeby tu przyjść. W zasadzie nigdy nie myślałem, że będę chodzić po tego rodzaju sklepie. W zasadzie nie przyszedłbym tutaj sam, ale w zasadzie jestem tutaj z Bree. Co jest absolutnym powodem, dla którego teraz spaceruje za nią z wózkiem pomiędzy półkami działu dla noworodków. Szatynka od kilku dni męczyła mnie żebyśmy się tutaj wybrali. Jest już kwiecień i zaczęliśmy szósty miesiąc ciąży. Myślę, że w sumie to odpowiedni moment na rozpoczęcie zakupów, ale nie chce jej tego na razie mówić, bo jestem wręcz pewny jej nadmiernie szczęśliwej reakcji. 
- Dobrze Olivier, zrozumiałam. Będę w domu około 19:00. Bez nerwów, Justin na pewno pomoże mi z zakupami. 
Dziewczyna właśnie kończyła rozmowę ze swoim facetem. Trudno mi to nadal przechodzi przez gardło, ale muszę do tego przywyknąć. Na razie nie jesteśmy na poziomie tego by wypić razem whiskey, ale nie skaczemy sobie do gardeł, więc jakoś to jest. Nie spędzamy zbyt wiele czasu razem. Czasem po prostu jest w domu kiedy ja jestem u Bree. Zbliżyliśmy się do siebie, oczywiście w kontekście bycia przyjaciółmi. Razem jemy lody i pijemy szampana dla dzieci, kiedy mamy humorki ciążowe. Olivier jest teraz zajęty pracą, bo przejął większość obowiązków dziewczyny. Tak przynajmniej mówi sama zainteresowana. Mnie jednak wydaje się, że do niego to nie pasuje. Raczej nigdy tak nie robili, bo kiedy pierwszy raz zaproponowałem to szatynce, ta wręcz zaczęła skakać ze szczęścia. Był to zabawny widok, za długo jednak nie poskakała z uwagi na jej stan. Mogę powiedzieć, że ciąża jest interesująca. Nigdy nie sądziłem, że o 3 nad ranem pojadę na stacje benzynową po lody i hot-doga, bo panienka w domu ma ochotę. Dosłownie, przed trzecią zadzwoniła do mnie w ostatni weekend, kiedy Olivier był na wyjeździe służbowym, po to żebym przyjechał z lodami malinowymi. Oczywiście zrobiłem to. Inaczej miałbym wypominaną tą głupią parówkę z bułką przez najbliższy miesiąc. Wiem co mówię. Raz przejeżdżaliśmy koło Starbucks i Bree poprosiła żebym się zatrzymał. Nie mogłem stanąć na środku skrzyżowania, a nie chciało mi się cofać, bo zajęłoby mi to z 10 minut jak nie więcej w tym zatłoczonym mieście. Powiedziałem, że pojedziemy do innego. Tak też zrobiliśmy. Tylko, że nie było tam syropu brzoskwiniowego do "wymarzonej" mrożonej zielonej herbaty na lemoniadzie. Po prostu się skończył. Do dzisiaj potrafi mi to wypominać, bo musiała wziąć syrop malinowy. Istna tragedia. 
- Myślisz, że powinniśmy już kupić pieluszki? - jej głos wyrwał mnie z rozmyślań. 
- Myślę, że powinniśmy zacząć od wyboru farby na ściany, mebli i takich pierdół. 
Bree zrobiła skwaszoną minę. Zdecydowanie nie podobał się jej ten pomysł. Co mogłem na to poradzić. Taka była prawda. Gdzie chce poukładać te pieluszki, kiedy nie ma szafki. Jednak kiedy tak wpatrywałem się w nią i jej smutną twarz jedyne co mogłem zrobić było:
- Ale myślę też, że pieluszek nigdy za dużo. 
I usłyszałem jej pisk, a sekundę później czułem jak zawiesza ręce na mojej szyi. Przytuliła mnie mocno i zaśmiała się. Jakiś mężczyzna ze swoją kobietą wpatrywał się w nas i z uśmiechem na twarzy ruszył w stronę kas. Musiało to wyglądać komicznie, jeszcze bardziej kiedy dziewczyna krzyknęła na cały sklep:
- Kupujemy pieluszki! 
I skończyło się na tym, że nasz wózek zajmowały dwa wiadra z niebieską farbą i trzy paczki pieluch, a za nami pracownik wiózł kartony z mebelkami. 
Po pół godzinnej drodze powrotnej i małym postoju na siku wróciliśmy do mieszkania Bree. Właśnie weszliśmy do środka i postanowiliśmy wypić herbatę. Martha zrobiła nam ją kiedy stojąc na środku pustego pokoju układałem pudełka z częściami do złożenia. Stwierdziłem, że sam chce je złożyć. Szatynka stała przy oknach sięgających do samej ziemi, tak jak w każdym pomieszczeniu tego apartamentu. Jedna ściana pokoju była w ten sposób oszklona. Zastanawiała się nad czymś i miałem szczerą nadzieje, że niedługo się dowiem co krąży jej po głowie. 
- Tak sobie ostatnio myślałam, że dobrze by było jakbyś mieszkał tutaj przez kilka tygodni po porodzie. Nie poradzę sobie sama, a noworodki nie powinny raczej podróżować od jednego mieszkania do drugiego. Nie będziesz też mógł być z nim sam, bo będę karmić. Chciałabym, żebyś mi pomógł. Chciałbyś też?
Odjęło mi mowę. Nie zliczę ile razy zastanawiałem się jak to rozwiążemy, a ta propozycja naprawdę przypadła mi do gustu. Przecież nie będę tutaj cały czas, bo muszę pracować w swojej prężnie rozwijającej się firmie, ale w nocy, kiedy Bree będzie mnie potrzebować? Nie chce, żeby Olivier zabierał moje obowiązki ojca. Chce zająć się swoim synem od początku, samego początku. 
- Myślę, że to będzie dobry pomysł. Tylko czy nie będzie to mu przeszkadzać? 
- On tu nie mieszka. Często przebywa, ale w zasadzie mieszkamy osobno. 
Czemu ona tak się zachowuje. Kiedyś mówiła o nim z uczuciem, które łamało mi serce. Teraz to się zmieniło, albo już tego nie odczuwam. Nie wiem o co chodzi, ale chciałbym się dowiedzieć. 
- Nie ważne, cieszę się, że tu zamieszkasz. Pójdę się teraz przebrać i pomogę ci chociaż trochę pomalować te ściany. 
- Jesteś pewna? - zapytałem niby o jej pomoc przy malowaniu, ale wydaje mi się, że pytałem też o jej decyzje, ona też to widocznie wyczuła. 
- Tak, będzie zabawnie. 
I wyszła śmiejąc się. Podszedłem do swojej torby sportowej leżącej na korytarzu i zmieniłem spodnie na krótkie czarne spodenki. Zdjąłem koszulę i ubrałem zwykłą koszulkę z krótkim rękawem Adidasa. Założyłem stare buty do biegania i związałem swoje włosy w małą kitkę. Nie wyszło mi to jednak za dobrze, więc poczekałem aż przyszła Bree w swoich czarnych legginsach i starej za dużej koszulce. Dziewczyna poprawiła moją fryzurę i zabraliśmy się do roboty. 
- Lubię te twoje dłuższe włosy. Są takie idealne. Najbardziej podoba mi się jak robisz tą śmieszną jakby fale na bok. Wyglądasz wtedy przystojnie, a jak masz kitkę to jesteś takim bad boyem, to jest natomiast seksowne. Powinnam się chyba już zamknąć, malujmy te ściany. 
Powiedziała to wszystko na jednym wydechu kiedy kończyliśmy jedną z trzech ścian. Jedynie się zaśmiałem, a potem specjalnie ubrudziłem jej policzek farbą. Skończyło się na tym, że byłem cały pomalowany. 
- Podoba mi się ten odcień. Taki lazurowy, ale jednak królewski błękit. Dobrze, że wybraliśmy coś pomiędzy. 
- Tak, mi też się podoba, ale nie musiałem być nim cały pokryty, żeby go docenić. 
Bree zaśmiała się i na nowo włączyła swoją ulubioną płytę, miałem już dosyć i przełączyłem na radio. Z głośników w całym domu leciała teraz jakaś piosenka będąca teraz hitem, a ja bezcelowo wpatrywałem się w piękno stojące przede mną.

~.~
Chce was przeprosić za to jak dodaje, ale nie jestem w stanie robić tego częściej. Każdy z nas ma swoje obowiązki, a im jesteśmy starsi tym więcej ich przybywa. Ostatnie czas nie był dla mnie zbyt dobry. Straciłam przyjaciela, a moje serce nie jest w najlepszym stanie. Przepraszam.
Mam jednak nadzieję, że rozdział się podoba i nie zostawiacie mnie.
Pozdrawiam was serdecznie. Obiecuje, że następny pojawi się już niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz