Strony

środa, 15 marca 2017

Rozdział trzydziesty (II)

Rozdział trzydziesty (II) 

Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem tak wkurzony. Nie dość, że każda cholerna śrubka nie chce pasować do każdego cholernego kawałka tych pierdolonych mebelków to Bree za każdą tą cholerną śrubką powtarza, że nawet ona potrafiłaby dopasować cholerną śrubkę do cholernego kawałka drewna. Skoro jest taka mądra to niech mi pomoże. Wykorzystałbym ją do końca jeżeli mogłaby podnosić cokolwiek cięższego od swojej torebki. Nie chce żeby się jej coś stało, więc muszę jakoś znosić jej obecność kiedy wkładam tą cholerną śrubkę niepasującą do cholernego kawałka mebelków. 
- Nie podoba mi się - usłyszałem jej głos kiedy kończyłem składać ostatnią z szafek.
- Chyba sobie żartujesz. Ja męczę się przy każdym kawałeczku do złożenia, a kiedy kończę ty twierdzisz, że ci się nie podoba? To meble na zamówienie, nie oddamy ich rozumiesz? Zostają i koniec, nie będę ich rozmontowywał. Namęczyłem się, dobrze to wiesz.
Szatynka automatycznie zaczęła się śmiać, nie wiem z czego. Nie widzę nic komicznego w zaistniałej sytuacji. Jestem wręcz bardziej nabuzowany. Dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała w policzek dziękując za wszystko i cicho powiedziała, że żartuje. Całe szczęście, bo nie wybaczyłbym jej tego.
Po tym jak wziąłem prysznic i ubrałem się w swoje normalne ubrania skierowałem się do kuchni. Natrafiłem w niej na Oliviera, a miałem nadzieję tego uniknąć. Stanowczo się przywitałem nie chcąc pokazać czasem, że się boje przebywać w jego otoczeniu. Może się pierdolić. To ja byłem z Bree jako pierwszy i to moje dziecko nosi pod sercem. Wybacz stary, ale jestem w tej chwili ważniejszy.
- Co tu robisz? - zapytał.
Chwyciłem butelkę wody z blatu i zanim odpowiedziałem wypiłem kilka łyków. W tym czasie do pomieszczenia weszła również szatynka. Na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Jakby bała się co wyniknie z naszej rozmowy.
- Justin pomagał mi składać meble. Mówiłam ci przez telefon, wczoraj malowaliśmy, a dzisiaj składał wszystko. 
Dziewczyna wyjęła sok z lodówki.
- To miłe z twojej strony - odezwał się ponownie blondyn.
W jego głosie doskonale można było wyczuć jad. Nigdy za mną widocznie nie przepadał. Z wzajemnością zresztą. No może wtedy kiedy nie wiedział co łączy i łączyło mnie z Bree. Trudno, musi to jakoś przeżyć. 
- Będę się już zbierać. Zadzwoń jak będziesz czegoś potrzebować - powiedziałem do dziewczyny i lekko musnąłem jej czoło.
Odpowiedziała jedynie ciche dobranoc, a po tym wszedłem do windy i zjechałem na poziom parkingów. Wsiadłem do samochodu i wyjechałem na oświetlone światłami ulice nocnego Nowego Yorku.

*oczami Bree*

Kiedy Justin wyszedł wiedziałam, że szykuje się awantura tylko nie wiedziałam, że aż tak poważna. Ledwo wsiadł do windy, a ja usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej usłyszałam jak szło się zbija. Olivier zbił szklankę, w której miał whiskey. Spojrzał na mnie zdenerwowanym wzrokiem i wiedziałam, że zaraz wybuchnie. Ostatnimi czasy często się to zdarza. Krzyczy bardzo często, ale na szczęście nie podniósł na mnie już więcej ręki. Tłumaczę sobie to tak, że jest przesiąknięty pracą, bo przejął moje obowiązki i nie daje sobie rady. To z pewnością trudne i zdaję sobie z tego sprawę. Powiedziałam mu, że wiceprezesi poradzą sobie ze wszystkim, ale on był przekonany, że da radę i nie potrzebuje pomocy. Skoro tak twierdził to jak mogłabym w niego nie wierzyć. Ciszę przerwał krzyk.
- Nienawidzę tego skurwiela, jak możesz pozwalać żeby cię dotykał?! Mało przez niego cierpiałaś?
Podszedł do mnie bliżej, a ja ze strachu spuściłam głowę w dół. Chwycił mnie za dłoń i ruszyliśmy w stronę sypialni. Wiedziałam co się szykuje. Znowu chciał się kochać. Tylko, że my od dawna się nie kochamy. To zwykły seks bez uczuć. Nie czuje żadnych emocji, a o orgazmie nie wspomnę. Nie wiem kiedy ostatnio czułam się przy nim spełniona, po prostu może wkroczyłam w fazę ciąży, w której odechciewa się seksu.
- Olivier, nie mam ochoty...
Nawet mnie nie posłuchał i zaczął się rozbierać. Potem wszystko wyglądało tak samo. Leżałam naga na łóżku, on wisiał nade mną. Wchodził we mnie dosyć brutalnie, jęczał, spuścił się, a ja powtarzałam nauczoną już mantrę udawanego spełnienia. 
Kiedy było po wszystkim, ubrał się i wyszedł mówiąc, że musi popracować. Ja sięgnęłam po bluzkę i majtki, a potem okryta kocem wyszłam na taras, gdzie siedząc na fotelu oglądałam coraz to częściej nocne niebo. Ostatnio często jestem sama w nocy. Sama w dzień. Oczywiście jest Martha, ale to moja gosposia. Mam przyjaciółkę, ale nie chce jej ciągle zawracać głowy. Ona też pracuje, tak jak i Justin. Wystarczająco dużo mi pomaga i mnie wspiera. To kochane z jego strony, że tak bardzo wczuwa się w rolę ojca. Będzie wspaniałym tatą. Wiem to. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać te pierwsze kilka tygodni kiedy ze mną zamieszka. Nadal nie wiem jak o tym powiedzieć Olivierowi, bo w sumie myślałam o tym od dwóch tygodni. Nie dałabym rady sama. Jego ciągle nie będzie. Tak jak i w ten weekend. Wyjeżdża do Kanady na spotkanie z prezesem oddziału w Ottawie. Muszę spytać Biebera czy zechce mi potowarzyszyć. Musielibyśmy się wybrać na zakupy. Trzeba zacząć kupować ubrania i wszystkie inne rzeczy potrzebne dla dziecka. Pieluszki już mamy. Zaczynam się też bać. Data porodu to 23 czerwca, a dzisiaj mamy 9 kwietnia. To straszne jak szybko zbliżam się do poznania swojego synka, a nawet nie mam pojęcia jak dam mu na imię. Nie wiem. Po prostu wydaje mi się to wszystko takie nierealne. To wręcz niemożliwe.
Nawet nie wiem kiedy wybrałam numer Justina na telefonie.
- Halo? Coś się stało? Kupić ci coś do jedzenia? - usłyszałam.
- Nie, nie... Po prostu wzięło mi się na przemyślenia.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszeć mogłam cichy śmiech. Boże ile ten chłopak ze mną wycierpi przez czas ciąży i potem. Nadal jestem zdziwiona, że zechciał uczestniczyć w tym wszystkim, ale jestem też mu strasznie wdzięczna.
- To już chyba ostatnia rzecz z listy rzeczy, które denerwują osoby przebywające z kobietami w ciąży. Jeżeli to przeżyje to cała reszta spraw życiowych będzie dla mnie jak bułeczka z masłem.
Zaśmiałam się i zaczęłam opowiadać:
- Myślisz, że do kogo będzie podobny?
Nastała cisza. Zastanawiał się.
- Zdecydowanie do mnie. Będzie przystojny jak tatuś, ale nosek to może mieć twój. Mój jest za duży. Będzie na pewno szatynem, bo było by podejrzane, gdyby nie był. Będzie idealny, Bree.
Uśmiechnęłam się, a łza spłynęła mi po policzku. Mam dosyć tych ciążowych humorków.
- Justin przyjedź do mnie w piątek i zostań na weekend. Nie chcę być sama. Pojedziemy na zakupy i musimy pomyśleć nad imieniem. Proszę.
- Oczywiście kochanie, dla ciebie wszystko.
I rozłączyliśmy się, a ja rozmyślałam dalej przy świetle wieżowców i gwiazd na niebie.

~.~
Mam nadzieję, że podobał się wam ostatni rozdział cały wzrokiem Justina i teraz fragment. 
Wracamy jednak do Bree, nie na długo, więc osoby preferujące świat oczami Biebera jeszcze się nacieszą.
Pozdrawiam was serdecznie i do następnego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz