środa, 28 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty piąty (II)

Rozdział dwudziesty piąty (II)

Weszłam do apartamentu całkowicie wykończona, nie miałam już siły na nic. Odłożyłam do połowy wypity kubek herbaty mrożonej od Starbucks i usiadłam na stołku obok wyspy kuchennej. Cały dzień spędziłam sama w biurze, jedynie co zrobiłam to zadzwoniłam do architektów i umówiłam ich z Justinem na spotkanie. Siedziałam na kanapie u siebie w firmie i płakałam. Nadal nie mogę uwierzyć w to co zrobił Olivier. Miałam nadzieję, że to tylko chory sen, ale rzeczywistość okazała się na nowo szara i smutna. Wtorek, 11 luty, kolejny najgorszy dzień życia do kolekcji najgorszych dni życia Bree Johnson. Co ja takiego zrobiłam temu cholernemu światu, że aż tak mnie nienawidzi. 
Jedyne co mi pozostało to płakać w samotności. Postanowiłam wziąć prysznic, nie wierzę, że może mnie to jakkolwiek oczyścić, ale nie mam żadnych pomysłów. Przeszłam przez salon prosto do sypialni, z której weszłam do garderoby. Zrzuciłam z siebie sukienkę, którą i tak będę musiała wyrzucić. Jest podarta od rzucania mną o ścianę. Gdy byłam już naga weszłam do łazienki i włączyłam deszczownice pod prysznicem. Stanęłam po strumieniem wody i chwyciłam w dłoń miętowy żel pod prysznic. Dokładnie się nim umyłam i opłukałam z piany. 
Kiedy miałam wziąć szampon, ktoś gwałtownie pchnął mnie o ścianę. Poczułam strach i ból w brzuchu. Po chwili ujrzałam nagiego Oliviera dokładnie za mną. Obrócił mnie tak, że opierałam się bokiem o zimne płytki łazienkowe.
- Przemyślałaś już swoje dziwkarskie zachowanie, kochanie?
Znowu zaczęłam płakać. Miałam cichą nadzieję, że to co stało się w firmie to tylko nagły napad złości, a tutaj znowu się wszystko powtarza. Poczułam jak mocno mnie trzyma za nadgarstek, a po chwili gwałtownie wbił się we mnie od tyłu. Pisnęłam z bólu.
- Oh boli? To kara za to, że dałaś jemu, a nie mi. 
Nie wierzę w jego słowa. Jak to możliwe, że z tak delikatnego i wrażliwego mężczyzny zmienił się w potwora.
- Jesteś nic nie wartą suką.
I tak w kółko powtarzał mi do ucha. Dziwka. Suka. Szmata. Każde pchnięcie sprawiało ból psychiczny i fizyczny. Aż wreszcie się skończyło. Wytrysnął na moje plecy i wyszedł. Znowu bez słowa mnie zostawił, a ja znowu zsunęłam się na ziemie i płakałam. Nie wiem jak długo.
Znowu zachciało mi się to zrobić. Obiecałam sobie to już dawno. Daje radę od dawna. Nie tnę się, ale dzisiaj już wszystko mnie przerosło. Wyszłam spod prysznica i wyciągnęłam żyletkę, starą dobrą przyjaciółkę. Trzymałam ją obok nadgarstka długo, jednak nie mam jeszcze tak silnej psychiki, bo zrobiłam trzy kreski. Dosyć głębokie. 
- Idę po jedzenie. Nie wychodź z domu, rozumiesz?! - usłyszałam krzyk Oliviera.
To była moja szansa. Wybiegłam z łazienki. Ubrałam szybko stanik sportowy, czarną bluzę Adidasa, również czarne leginsy i ulubione buty do biegania. Wszystko co pierwsze rzuciło mi się do ręki. Wyciągnęłam walizkę średniej wielkości i wrzuciłam do niej dwie sukienki, spódnice, koszule, bluzę, leginsy, kilka par majtek, biustonosz i wleciałam szybko do łazienki po kosmetyki. Po pięciu minutach w walizce znalazła się kosmetyczka i parę par butów. Zapięłam ją i postawiłam w pionie. Spakowałam Macbooka do torby na laptopa. Chwyciłam torebkę i jak najszybciej potrafiłam wyszłam z domu. Do samochodu wpadłam jak błyskawica. Szybko wrzuciłam dosyć ciężką walizkę do bagażnika i wyjechałam swoim Porsche z parkingu. Ciągle rozglądałam się czy nie ma nigdzie Oliviera.
W zasadzie nie wiem co robię. Wiem tylko tyle, że jutro lecę do Kalifornii, gdzie mieści się główna siedziba Apple. Mam pomóc Justinowi podpisać kontrakt z nimi. Chcemy aby wyposażyli oni całą firmę Biebera swoim sprzętem. Mam z nimi umowę na obie firmy, więc negocjacja kolejnej nie będzie problemem. Jedynym moim problemem będzie teraz to gdzie mam przenocować. Firma nie jest bezpiecznym miejscem, hotel również, bo jako mój asystent ma dostęp do płatności moją kartą kredytową. Gotówki nie mam przy sobie, więc odpada. Mia ze swoim synkiem wyjechała do rodziców, a Madison jest w Europie. Pozostaje mi Christian, który mieszka w LA, więc to mówi samo za siebie. No i on. Justin. 
Nie mam wyjścia. Tylko co ja mam mu powiedzieć. Nie powiem przecież, ze boje się swojego chłopaka, który mnie dzisiaj pobił, zmusił do zrobienia mu loda, i pieprzył pod prysznicem bez mojej zgody. Do tego mój piękny siniak na policzku po woli daje o sobie znać. Najpierw muszę wymyślić jakąś wymówkę dlatego teraz bezsensownie jeżdżę po mieście z nadzieją, że nie spotkam gdzieś Oliviera. 
Podjechałam pod apartamentowiec szatyna. Wjechałam do parkingu podziemnego i wystarczyło, że pokazałam dowód osobisty by ochroniarz mnie wpuścił. Stanęłam obok samochodu chłopaka i chciałam już wyjść kiedy usłyszałam dzwonek telefonu. Wiedziałam kto do mnie dzwoni dlatego po prostu wyłączyłam telefon. Wysiadłam i wyciągnęłam walizkę wraz z torebką i torbą na laptopa. Wcisnęłam odpowiednie piętro w windzie, a po chwili stałam pod drzwiami jego mieszkania. Nie wiedziałam czy dobrze robię, czy nie. Chwile siedziałam na ziemi. Próbowałam zapukać kilka razy, ale za każdym się poddawałam. Aż jakiś sąsiad nie wyszedł ze swojego apartamentu i spojrzał na mnie jak na bezdomną. Widocznie nie wiedział kim jestem. I dobrze.
Wstałam z podłogi już kolejny raz i bezmyślnie zapukałam do drzwi. Słyszałam jak ktoś wstaje z kanapy i przycisza telewizor. Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanął szatyn w samych bokserkach.
- Bree? Co tu robisz? Coś się stało? Mieliśmy przecież lecieć jutro - był zdziwiony, bo podrapał się po karku.
- Yyy, tak, tak. Znaczy, bo ja. Yyy, bo może będziemy, bo.. Nie to głupie. Już sobie idę. Przepraszam.
W zasadzie już odchodziłam od drzwi kiedy jego ręka wciągnęła mnie do mieszkania. Sekundę później wszystko co miałam ze sobą znalazło się obok mnie.
- Powiedz o co chodzi? - zapytał.
- Po prostu pomyślałam, że przyjadę wcześniej i skoro mamy być przyjaciółmi to sobie po prostu pogadamy jak dawniej, czy coś. 
Spojrzał na mnie nie ufnie i usiadł po woli na kanapie.
- Załóżmy, że ci wierzę. Siadaj, leci twój ulubiony film.
I tak spędziliśmy trzy godziny oglądając Titanica, potem położyłam się spać w sypialni dla gości w jego koszulce, która pachniała przeszłością. Płakałam pół nocy, ale tym razem ze szczęścia i z powodu przypomnianych mi dawnych wspomnień.

~.~
Co ty robisz Olivier?!
Jesteś chory czy cos?
A wy co uważacie?




















wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty drugi (II)

Rozdział dwudziesty drugi (II)

Usiadłem na szarym krzesełku po prawej stronie od wyjścia z strefy paszportowej na lotnisku. Napisałem wiadomość do Bree jakieś dziesięć minut temu i zdaje sobie z tego doskonale sprawę, że nie przyjedzie po tak krótkim czasie z drugiej strony miasta. Nie znam za bardzo tego miasta, ale z tego co pamiętam od apartamentu dziewczyny do miejsca naszego spotkania jest jakieś pół godziny drogi. Wyjąłem telefon z kieszeni i sprawdziłem portal internetowy z ofertami przeróżnych projektantów wnętrz. Nie znalazłem jednak żadnej ciekawej, więc wyszedłem ze strony z nadzieją, że być może szatynka będzie znała kogoś dobrego w tej branży. 
Nie miałem już ochoty siedzieć, bo wystarczająco dużo czasu spędziłem w samolocie. Spojrzałem na zegarek i według moich obliczeń zostało mi pięć minut czekania. Wstałem i zacząłem chodzić tam i z powrotem wokół mojej walizki, aż wreszcie zobaczyłem podjeżdżające Audi RS 7 Sportback w kolorze czarnym i doskonale wiedziałem do kogo one należy, mimo że szyby były przyciemnione. Od razu zatęskniłem za swoim R8, które zabrała mi Taylor. Po prostu kiedy wyjeżdżałem mojego samochodu nie było. Nie zamierzałem już nic robić, poprosiłem Chrisa, żeby to załatwił.
Wyszedłem na zewnątrz z walizkom i torbą na ramieniu. Z auta wyszła Bree jak zwykle piękna w warkoczach i dość dużym brzuchem, w którym było nasze dziecko. Jak to cudownie brzmi. 
- Ja wiem, jestem gruba, ale nie musisz stać jak wryty i się wpatrywać jak w wieloryba.
Zaśmiałem się otwierając bagażnik. Myślałem, że jej propozycja, która brzmiała "zachowujmy się jak przyjaciele, ok" nie wyjdzie. Jednak widzę, że strasznie się stara. Po włożeniu moich bagaży podszedłem do niej i przytuliłem.
- Tęskniłem za tobą - powiedziałem i pocałowałem w policzek.
Odsunęła się i spojrzała mi w oczy.
- Justin, przyjaciele, tylko przyjaciele, pamiętaj - przypomniała mi i ruszyła na miejsce kierowcy.
- Ale przyjaciele też mogą za sobą tęsknić - rzuciłem siadając na fotel.
Nie skomentowała tego i tylko ruszyła w stronę centrum miasta. Całą drogę panowała komfortowa cisza między nami, żadne z nas się nie odzywało, a z głośników wypływały delikatne dźwięki muzyki klasycznej. Bree od zawsze lubiła taką muzykę i doskonale o tym wiem. Szczerze powiem, że polubiłem ją też, ale tylko wtedy kiedy szatynka grała ją na fortepianie.
- Zaczniemy od twojego mieszkania, zostawimy twoje bagaże i pokaże ci trochę miasta, twój nowy budynek. Wiesz, mam nadzieję, jak dotrzeć do mnie do firmy, jednej i drugiej. Wiesz też gdzie mieszkam. Możesz na mnie liczyć w każdej sytuacji. Dobra, dalej. Podjedziemy na jakieś zakupy spożywcze. Moja gosposia ma cudowną znajomą, która zajmie się twoim apartamentem od jutra, więc przyda ci się trochę jedzenia. Mam dla ciebie też małą niespodziankę.
Uśmiechnęła się i skręciła w podziemny parking wielkiego apartamentowca.
- Dziękuję ci za wszystko, Bree.
- Jeszcze mi nie dziękuj, zawsze może ci się coś nie spodobać. 
Nawet tego nie skomentowałem. Byłem wręcz pewny, że jeżeli to ona podjęła się tego wszystkiego to będzie idealnie. Dziewczyna wyszła z pojazdu, a ja poszedłem w jej ślady. Wyjąłem walizkę wraz z torbą i podszedłem do szatynki, która stała przy windzie. Wcisnęła piętro numer 14, a po dwóch minutach i chwili denerwującej muzyki byliśmy na odpowiednim poziomie. Bree skręciła w lewo i szła aż do końca korytarza. Na moim piętrze znajdowały się cztery apartamenty. Podała mi klucze, a ja otworzyłem drzwi, jednak ją pierwszą wpuściłem do środka. Po prawej stronie znajdowała się kuchnia z połączonym salonem. Na lewo trzy pary drzwi. Miałem zapytać co tam jest, ale wyprzedziła mnie i zaczęła opowiadać:
- To najlepsze mieszkanie jakie znalazłam, choć - chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła do okien, które składały się na ścianę. - Masz niesamowity widok na central park, tam w oddali jest Wall Street, tam moje firmy, a tutaj twój budynek. Myślę, że ci się spodoba - wskazała na niesamowity, również oszklony wieżowiec. - Okey, a więc teraz mieszkanie. Te pierwsze drzwi prowadzą do siłowni, środkowe to pokój filmowy, ostatnie to twoje biuro w domu. Na górze masz sypialnie, pokoju również przejdziesz do łazienki i garderoby. Jest jeszcze sypialnia gościnna. Jakiś kolejny pokój, ale nie wiem co tam zrobisz. I jak?
Spojrzałem na nią i jedynie ją przytuliłem.
Kolejnym punktem naszego dnia było podpisanie umowy i przekazanie kluczy. Szybko to zleciało, budynek jak się spodziewałem był taki jaki sobie wyobrażałem. Następnie wybraliśmy się na szybkie zakupy spożywcze. Było całkiem zabawnie kiedy Bree wkładała mi przeróżne rzeczy do koszyka, a ja je wyjmowałem. Ciągle się śmialiśmy, a ludzie cały czas się na nas patrzyli. Jeszcze trochę i zapomniałbym jaka jest, czy jaka musi być po między nami relacja.
- Teraz taka mała niespodzianka, dobrze?
Jedynie skinąłem jej potwierdzająco. Tak dużo już dla mnie zrobiła. Kiedy skręciła na skrzyżowaniu w stronę salonu Aston Martin'a.
- Chyba żartujesz, kupujesz sobie kolejny samochód? - zapytałem wysiadając z samochodu.
Nic nie powiedziała tylko weszła do salonu. 
- Aaron! Już jestem!
Nie odzywałem się, tylko podałem dłoń mężczyźnie. Skierowaliśmy się do garaży za budynkiem. Chłopak uśmiechnął się i otworzył pilotem bramę. Moim oczom ukazał się czarny sportowy samochód warty jakieś dwa miliony. Bree stanęła przed autem i wyciągnęła ręce w górę.
- Twój nowy Aston Martin One! Podoba się?!
Co?! Jaki mój? Przecież ja nic nie kupiłem. Szczególnie nie kupiłem samochodu, teraz kiedy otwieram firmę. W między czasie Aaron nas zostawił, podając dziewczynie kluczyki i dokumenty.
- Będziesz już niedługo panem biznemen'em, musisz mieć porządny samochód. Tylko nic nie mów i po prostu podziękuj! Przyjmij to jako wcześniejszy prezent urodzinowy. 
Jedynie przytuliłem ją co chwila powtarzając, że nie mogę tego przyjąć. Szatynka podała mi kluczyki i pocałowała w policzek mówiąc cicho, że nie ma za co. 
- Do zobaczenia niedługo! Mam nadzieję, że będzie się dobrze prowadził! - powiedziała odchodząc.
Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Na dworze było już ciemno więc postanowiłem wrócić do domu, do nowego domu moim nowym samochodem.
Usłyszalem jednak jeszcze za sobą Bree:
- Justin? - spytała, a ja się odwróciłem. - Ja też tęskniłam

~.~
Co myślicie?
Uważasz, że to dobrze, że Bree i Justin starają się mieć relacje przyjacielskie?
Piszcie co uważacie.
W następnym dojdzie do spotkania Justina i Oliviera? Czy może nie?
Co się stanie?
Nie mogę się doczekać najbliżysz rozdziałów.
Będzie się działo, Zobaczycie!
Mam kilka napisanych do przodu więc pojawią się szybciej.
Tak jak ten po trzech dniach! Tylko nie wiem po ilu dniach tamte.
Nie chce też od razu przedstawiać wam kawę na ławę.
Musi być trochę emocji!

niedziela, 25 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty pierwszy (II)

Rozdział dwudziesty pierwszy (II)

Obudziło mnie lekkie głaskanie po policzku, nadal miałam zamknięte oczy, ale doskonale wiedziałam kto leży obok. Zamruczałam z przyjemności niczym kotka, a chłopak obok mnie zachichotał.
- Dzień dobry kochanie - powiedział i pocałował mnie w usta.Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się. Odwzajemniłam pocałunek i rownież się przywitałam. Oparłam się plecami o zagłówek łóżka i w myślach przeglądałam swój grafik na dzisiejszy dzień.
- Czym się tak zamartwiasz, skarbie? - zapytał mnie blondyn. Moje policzki jak na zawołanie lekko poczerwieniały. Nadal nie potrafiłam przyzwyczaić się do czułych słówek z jego ust, mimo że byliśmy razem od ponad miesiąca. Był dzisiaj 10 lutego, poniedziałek czyli znienawidzony przez większość ludzkości dzień tygodnia. Wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki, a mój chłopak zaraz za mną. Przejrzałam się w lustrze i jak codzień wydawało mi się, lub naprawdę tak było, przytyłam. W prawdzie mój brzuch był już widoczny od połowy trzeciego miesiąca, ale teraz robi się ciągle większy i większy. Oczywiście spodziewałam się tego. Zaczynam w zasadzie 6 miesiąc ciąży. Brukowce już piszą o mnie artykuły, zostałam poproszona o kilka wywiadów, ale nie podjęłam się ich. Zaproponowali mi nawet sesje zdjęciową dla kobiet w ciąży prezentujących jakąś nową kolekcje ubrań, nawet nie wiem jakiej firmy.
 - Opowiesz mi w końcu? - zapytał ponownie całując mój kark. Zaczął ściągać mój szlafrok, a do ucha szepnął propozycje wspólnego prysznicu. Zgodziłam się bez żadnych zbędnych przekonywań. Przez ciąże mam większy apetyt na seks. Dosłownie nie mam dosyć. Blondyn włączył deszczownice i szybko zdjął bokserki. Oboje weszliśmy pod strumień wody nie przerywając pocałunku. Podziwiam go za to, że nadal potrafi mnie podnieść mimo mojej wagi. Tak zrobił i tym razem. W łazience słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy, odbijające się od siebie ciała i wodę spływająca na płytki. Modliłam się by Martha, moja gosposia, którą swoją drogą mocno polubiłam przez jej talent do przewidzenia na co będę miała ochotę w nocy, nie usłyszała tego jak uprawiamy seks pod prysznicem.
- Rozluźniłem cię chociaż troszeczkę? - zapytał.
- Nawet jeśli byś próbował milion razy, chyba dzisiaj się to nie uda. Wiesz, że dzisiaj przyjeżdża, nie widziałam go już tak dawno. Dużo nas łączyło i wiesz, że nie mogę go tak po prostu wyrzucić z serca.
Doskonale wiem, że moje słowa strasznie go ranią, ale wiedział na co się pisze. Znał moją sytuacje.
- Obiecuję, że za parę dni kiedy wszystko już załatwimy będzie tak jak było.
- Kocham cię Bree, pamiętaj.
- Ja ciebie też kocham, Olivier.
Ponownie go pocałowałam i spojrzałam głęboko w oczy. Widziałam w nich ten niesamowity blask. Może i był ode mnie starszy o całe 10 lat, ale przecież miłość nie jest zależna od wieku. Kocham go i wiem, że kiedy będę potrzebować to zawsze mi pomoże. Jednak teraz, dzisiaj, kiedy Justin przyjeżdża nie może mi pomóc w żaden sposób. Miałam go odebrać z lotniska, poprosił mnie o to. Mamy dzisiaj dużo rzeczy do załatwienia. Muszę pokazać mu nowe mieszkanie, nowy budynek. W jego życiu tyle się zmieni, a to wszystko z poświęcenia dla naszego dziecka.
- Błagam cię nie myśl o nim, wystarczająco mocno go nie lubię. Kiedy myślę o tym, że spędzisz z nim cały dzień, a do tego, że teraz częściej będę musiał patrzeć w te jego zakochane w tobie oczy dostaje szału.
W takiej sytuacji kompletnie nie mam pomysłu co mogłabym powiedzieć. Jedynie go przytuliłam i wyszłam z łazienki owinięta jedynie ręcznikiem. Ubrałam czarne leginsy, które były teraz nierozłączną częścią mojego ubioru. W mojej szafie przeważały czarne, szare i granatowe wersje w różnych rozmiarach, z powodu ciągłego nabywania wagi. Ulubionym sklepem była Nike czy Adidas gdzie kupowałam szerokie bluzki, bluzy i oczywiście leginsy. Dzisiaj dobrałam czarną koszulkę z Calvina Kleina. Na stopy założyłam również czarne Timberlandy, a jedynym jasnym kolorem w moim stroju była torebka Korsa w kolorze pudrowego różu.
- Martha? - zawołałam wychodząc z pomieszczenia.
Uśmiechnęła się w moją stronę pytając w czym może mi pomóc. Poprosiłam o miseczkę płatków z mlekiem i zapytałam czy była by tak miła i zrobiła mi dwa warkoczyki. Gosposia bez zastanowienia zgodziła się. Była wręcz zadowolona z możliwości zajęcia się moimi włosami.
- Ślicznie będziesz w nich wyglądać zobaczysz! - powiedziała kiedy po zjedzeniu śniadania usiadłam przed nią na krześle. - Moje drogie dziecko, wyglądasz na taką szczęśliwa, ale dzisiaj jesteś taka zdenerwowana. Co się dzieje? Stres nie jest dobry w twoim stanie, kochana.
Ostatnimi miesiącami strasznie się do niej przywiązałam. Powiedziałam jej kto jest prawdziwym ojcem mojego dziecka, a ona obiecała mi pomóc przy wszystkim. Sama ma czwórkę już dorosłych dzieci, ale nie może doczekać się wnucząt.
- Justin dzisiaj przyjeżdża, muszę mu dzisiaj pomóc, a za kilka dni idę do lekarza.
- Oh skarbie, dowiemy się czy to dziewczyna lub chłopiec! A Justin, nie przejmuj się wszystko będzie dobrze!
Do salonu w tym momencie wpadł Olivier, nie był już taki jak po obudzeniu. Jego mina mówiła sama za siebie. Był niesamowicie zdenerwowany.
- Możesz do cholery przestać o nim mówić! To ja jestem twoim facetem nie on, więc przestań!
Ruszył w stronę drzwi by wyjść z apartamentu, ale zatrzymał się jeszcze na chwile.
- Dostałaś wiadomość, twój książę z bajki wylądował i czeka.
Wyszedł z mieszkania, a ja pobiegłam za nim. Zauważyłam go na końcu korytarza i krzyknęłam za nim:
- Kocham cię Olivier!
Nawet się nie odwrócił tylko wszedł do windy i odjechał, a ja wróciłam do środka. Martha skończyła robić mi warkocze, a potem sama zjechałam do garażu i wyjechałam w stronę lotniska swoim Audi by odebrać pana Biebera po długiej podróży.

~.~
Dziękuje wszystkim którzy pomogli mi poradzić sobie z zaistniałą niedawno sytuacją.
Wszystko już się wyjaśniło.

Mam nadzieje, że rozdział się wam spodobał. 
Napiszcie o myślicie :)
Pozdrawiam i życzę wesołych świąt.

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty (II)

Rozdział dwudziesty (II)

Nie. Nie. Nie. To nie jest prawda. Przesłyszałem się. Nie. Jak to? Nie. Nie prawda.
- Co? Jak to masz kogoś? - spytałem, a ona spuściła wzrok.
Odsunąłem się i wstałem ciągnąc za włosy. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem, a ona patrzyła na mnie zagubionym wzrokiem.
- Po co tu przyjechałaś?
Nie widziała dlaczego pytam.
- Jak to dlaczego? Powinieneś o tym wiedzieć.
Wybuchłem śmiechem. Co ona sobie wyobraża? Przyjechała tu po pieniądze? Ale po co skoro ma miliony na koncie. O co jej do cholery chodzi. Jest tutaj po to żeby powiedzieć mi jak jej życie się układa z jakimś gnojkiem, czy może prosi o pozwolenie na aborcje?
- Po co przyjechałaś, co!? Po to by mi powiedzieć 'no słuchaj, jestem z tobą w ciąży, ale pierdol się, mam kogoś'. Co chcesz żebym zapomniał o tym, że będę mieć dziecko? To po mi to mówisz? A może mam się zrzec, nie przyjąć w ogóle ojcostwa i zostać ojcem chrzestnym? O co ci kurwa chodzi!?
Teraz i ona wstała. Była już nie tylko zagubiona ale i wkurzona, wręcz zbulwersowana.
- Nic z tych chorych rzeczy. Chce żebyś je wychowywał.
Podeszła bliżej, ale się odsunąłem jeszcze dalej. Nie mogłem wytrzymać w jej otoczeniu. Jeszcze parę minut temu zrobiła mi nadzieje na wspólną przyszłość, a sekundę później zdeptała ją swoimi szpilkami.
- Wychował? Uważasz, że NASZE dziecko powinno żyć w rodzinie gdzie rodzice nie są razem, a jakiś palant co noc bzyka jego matkę!?
I dostałem w twarz. Piękną, silną prawą ręką. Jak otworzyłem oczy widziałem tylko jej wielkie źrenice i to jak trzymała się za dłoń. Musiało ją to boleć, może mocniej niż mnie.
- Posłuchaj, jedynym palantem tutaj jesteś ty. Opanuj się. Co ty sobie wyobrażasz?! Masz cholerną narzeczoną!
- Nie ją kocham! - krzyknąłem jeszcze głośniej, niż wcześniej o ile to możliwe.
Również o ile to możliwe jej oczy otworzyły się mocniej. Wpatrywała się we mnie, a po chwili usiadła znów na ławce. Oparła ręce o kolana i opuściła głowę w dłonie. Usiadłem na drugim końcu ławki. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Właśnie w najgorszy możliwy sposób wyznałem Bree miłość. Nie było żadnej romantycznej kolacji, nie było kwiatów czy zachodu słońca. Była kłótnia o dziecko i jakiegoś faceta, który rżnie moją kobietę. Bo taka jest prawda. Bree jest moja, bez względu na wszystko. To ja pierwszy byłem jej prawdziwym chłopakiem i to ja pierwszy się z nią kochałem. To ja pierwszy ją pocałowałem. To ja pierwszy spłodziłem jej dziecko. Kiedy tak wyliczałem oznajmiłem sobie, że naprawdę ją kocham. Że naprawdę będę mieć z nią dziecko. Że naprawdę się z tego cieszę i zrobię wszystko by ona się cieszyła.
- Powinnam już iść - zaczęła. - Jeżeli naprawdę chcesz być przy naszym dziecku to w ciągu paru dni każe Olivierowi wysłać ci propozycje podpisania umowy wymiany budynków. Postaram się żebyś stracił na tym jak najmniej. Załatwię ci jakieś mieszkanie i tak dalej. Nie martw się o to. Jestem ci to winna... Do zobaczenia w Nowym Yorku.
Wstała i chciała odejść, ale musiałem ją zatrzymać.
- Bree, posłuchaj. Nie ważne czy jestem z kimś czy nie. Teraz ważna jesteś ty, nasze dziecko, my. Bardzo chciałbym spróbować. Proszę daj mi szansę.
Spojrzałem jej głęboko w oczy, wcześniej unosząc jej głowę za brodę.
- Nie mogę Justin. Wiem, że bardzo byś chciał, ale nie potrafię. Będziesz mógł być zawsze kiedy tego będziesz chciał z naszym dzieckiem. To ty jesteś jego ojcem. Nikt tego nie zmieni.
- I co? Będziemy robić dwie wyprawki? Kupimy dwa łóżeczka? Dwa wózki? Będziemy razem chodzili na spacery, a potem rozchodzili się w połowie drogi? Jak dorośnie to będziemy razem z twoim facetem chodzić na lody? Tak to sobie wyobrażasz?
- Justin, niczego sobie nie wyobrażam. Przez pierwsze dwa tygodnie byłam totalnie załamana. Nie wiedziałam co zrobić. Teraz wiem, że będziesz obok. To mi pomaga, ale nie potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić, to za wcześnie. W czerwcu zmieni się cały nasz świat. Nie wiem czy jestem na to gotowa. Napisz mi proszę kiedy chcesz przyjechać do NY. Olivier się wszystkim zajmie. Teraz muszę już iść.
- To on prawda? Z nim jesteś?
Tylko się uśmiechnęła i odeszła. Uznałem to za potwierdzenie. Wiedziałem od początku, że tak to się skończy. Siedziałem jeszcze chwilę na tej zimnej ławce i ruszyłem do apartamentowca. Jazda windą jeszcze nigdy nie trwała tak długo. Kiedy wreszcie wszedłem do mieszkania zobaczyłem Chrisa na kanapie i Taylor popijającą wino przy wyspie kuchennej. Wpatrywała się w ścianę, w ogóle się nie ruszała.
- Długo cię nie było. Martwiłam się - odezwała się.
- Zagadaliśmy się - stałem i nie ruszałem się, nie wiedziałem do czego prowadzi ta rozmowa.
- Tak myślałam. Szkoda, że mnie okłamała.
Spojrzałem na nią nic nie rozumiejącym spojrzeniem, a ona jedynie się uśmiechnęła. Co te kobiety mają z tym uśmiechem.
- To nie była żadna koleżanka ze studiów prawda?
- Była.. - jestem naprawdę słaby w kłamaniu.
- Nie potrafisz oszukiwać. Ta twoja kuzynka, która ponoć nie żyje. To była ona, prawda? Widziałam jak na nią patrzysz, widziałam jak ona zareagowała kiedy powiedziałam jej, że jesteśmy zaręczeni. Jak ją nazwałeś w swojej opowieści? Natasha? Lepiej jej pasuje. Faktycznie. Wypadek samochodowy, hah. Że ja się na to nabrałam.
Nadal siedziała na stołku i nadal piła wino, ale zmieniła obiekt swoich spojrzeń. Teraz patrzyła mi prosto w oczy. Wywiercała w nich dziurę.
- Przepraszam cię, Taylor. Nie wiem co mam powiedzieć.
- Obiecaj, że już nigdy się z nią nie zobaczysz - powiedziała, a w mieszkaniu nastała cisza. - No dalej powiedz! Wybaczę ci to tylko obiecaj mi to, ty skurwysynu!
Nie wierzyłem własnym uszom. Ona chce mi wybaczyć? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
- Taylor, ja... Ja wyprowadzam się do Nowego Yorku.
- Co? - zachłysnęła się własną śliną.
- Słyszałaś, okłamywałem cię przez cały ten czas. Nie miałem kontaktu z Bree do czasu kiedy dowiedziałem się, że mama jest chora. To ona mi o tym powiedziała. W październiku, kiedy pojechałem kupić budynek.. To ona mi go sprzedała. Przespałem się z nią - widziałem jak zamyka oczy, wręcz kipi ze złości. - Będę ojcem, Taylor. Nie zostawię mojego dziecka.
Rzuciła kieliszkiem o ścianę.
- Jesteś chory! Psychicznie chory! Zrywasz ze mną?! Jesteśmy zaręczeni ty gnoju! Przeleciałeś ją i zrobiło ci się źle na sercu więc mi się oświadczyłeś? Nie chciała cię?! Jesteś pojebany!
Zaczęła rzucać kieliszkami, szklankami i talerzami. Zostawiłem ją w kuchni i ruszyłem do sypialni. Tylko narobiłbym większych szkód. Widziałem, że Christian podszedł do niej. Po chwili hałas ucichł, a chłopak przyszedł do mojego pokoju. Poklepał mnie po ramieniu i usiadł obok mnie na łóżku.
- Jestem z ciebie dumny, stary. Będziesz dobrym ojcem.
Szkoda, że nie wiedział, że tylko takim na pół etatu. Drugą połowę zajmie ten jebany Olivier, ale ja już się postaram żeby Bree szybko o nim zapomniała. Nie będę dzielił się dzieckiem z tym gnojkiem. A przede wszystkim nie oddam mu Bree bez walki.

~.~
Tak wiem, strasznie długo mnie tutaj nie było.
Zaczęłam liceum i powiem wam szczerze. Nie jest łatwo.
Poszłam na humana i mam wielki zapieprz z historią, której nigdy nie byłam fanką.
Mam nadzieje, że jeszcze tutaj ktoś został.

Co myślicie o stwierdzeniu Justina na koniec?
Cieszycie się, że powiedział Taylor prawdę?
Co myślicie o zachowaniu Bree?


niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział dziewiętnasty (II)

Rozdział dziewiętnasty (II) 

Stanęłam pod drzwiami tego samego mieszkania co parę lat temu. W recepcji powiedzieli mi, że nie można dostać się tam windą bez karty dostępu. No, a ja takowej karty nie posiadałam, więc zmuszona byłam iść na 17 piętro, do 17 apartamentu po schodach. Robiłam krótkie przerwy, bo nie chciałam pokazać się Justinowi spocona, a szpilki same w sobie nie pomagały, aż po kilkunastu minutach dotarłam. Spanikowana poprawiłam włosy i czarne rurki. Niepewnie zapukałam w drzwi. Chwilę czekałam, aż usłyszałam przekręcanie zamka w drzwiach. Oczekiwałam zobaczyć w nich szatyna lub Christiana. Jednak pomyliłam się. Stała tam zgrabna blondynka, była ode mnie wyższa, a jej oczy wypalały we mnie dziurę. Miałam nadzieje, że to jakaś koleżanka Chrisa, bo nie wspominał by Bieber miał kogoś.
- Witam, czy mogę ci w czymś pomóc? - zapytała z uśmiechem.
Nie wiedziałam co powiedzieć, wszystko co ułożyłam sobie w głowie przepadło. Nie mogłam przecież powiedzieć jej tego co chciałam powiedzieć Justinowi. Zagrałam na czas:
- Chyba pomyliłam piętro, szukam Justina Biebera.
Popatrzyła znów na mnie, tym razem bardziej przyjaźnie. Zdziwiło mnie jej zachowanie. Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
- Nie pomyliłaś się. Justin to mój narzeczony, wejdź, a ja go zawołam.
Jednak ja stałam tam jak oniemiała. Narzeczona? Co tu się kurwa dzieje?!
- Jesteś jego narzeczoną?
- Tak, a ty kim jesteś?
I co ja mam jej teraz powiedzieć?! Mam powiedzieć, że jestem kuzynką, z którą niegdyś jej przyszły mąż się pieprzył?! Minęłam ją w drzwiach i weszłam do tak dobrze znanego mi mieszkania.
- Tam jest kuchnia, usiąść, a ja zaraz wrócę - pokazała mi na pomieszczenie.
Chciałam już wygarnąć, że doskonale wiem gdzie to jest, bo chodziłam po tej kuchni w koszulce Justina po naszym seksie, ale szybko się opanowałam. Nadal nie mogłam znieść myśli, że chłopak się zaręczył. Tylko dlaczego? Przecież już dawno przestałam o nim myśleć. Zanim się rozejrzałam wróciła do mnie blondynka. Spojrzała na mnie i wiedziałam, że ma milion pytań do mnie.
- To powiesz mi w końcu kim jesteś? Ja jestem Taylor - a więc tak masz na imię, suko.
Nawet nie wiem co mnie podkusiło, żeby tak o niej pomyśleć, ale skoro nadal na mnie nie naskoczyła to znaczy, że Bieber nic jej o mnie nie powiedział.
- Jestem Bree... Znam Justina ze studiów. Słyszałam, że otwiera firmę i chciałam mu... - zacięłam się, Bree, kurwa myśl, szybko myśl - chciałam mu zaproponować współpracę.
Tak jest, wygrałaś! Cudowny pomysł.
- A jaką masz firmę?
- Bankową - odpowiedziałam i zanim zadała mi kolejne pytanie, to ja zadałam swoje - długo jesteście razem?
- Jakieś dwa lata, ale zaręczyliśmy się nie dawno, na początku listopada.
Ty szmaciarzu! Zdradziłeś ją ze mną! A do tego oświadczyłeś się jej zaraz po tym jak mnie pieprzyłeś!
- Gratuluje - wymusiłam uśmiech.
Nie dane nam było dłużej rozmawiać, bo z jakże znanego mi miejsca usłyszałyśmy kroki.
- Kochanie, kto do mnie przyszedł? - powiedział Justin, a mnie ukuło serce na to jak ją nazwał, tak jak kiedyś mówił do mnie.
- Bree, mówi, że zna cię ze studiów i ma do ciebie propozycje.
Spojrzał na mnie i znieruchomiał. Tak jak ja, nie wiedział co powiedzieć.
- Cześć Justin - zaczęłam. - Chciałabym z tobą porozmawiać, przejdziemy się? - zapytałam.
Popatrzył na mnie jak na dziwaka, potem zerknął na Taylor, która nalewała soku do szklanki, a potem znów na mnie.
- J.. Jasne.. - ruszył w stronę windy, zawołał ją i polecił mi podejść.
Tak też zrobiłam, gdy weszłam do windy usłyszałam jeszcze tylko głos blondynki:
- Na razie Bree, miło było cię poznać.
- Ciebie też, Taylor - odkrzyknęłam a drzwi windy zamknęły się.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą jazdę na parter, przez kilka minut marszu w stronę parku, aż w końcu szatyn odezwał się:
- To co cię sprowadza? - zapytał. - Najpierw wyrzucasz mnie z mieszkania, potem nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na maile ani SMS'y, a na koniec dowiaduje się od twojego asystenta, że nie chcesz mnie widzieć, tak jakbym tego nie wiedział. Potem zabierasz mojego najlepszego przyjaciela na Hawaje w święta, a teraz pojawiasz się znikąd i chcesz pogadać?
Byłam załamana, bo wszystko co powiedział było prawdą. Jednak musiał się dowiedzieć prawdy. Miał prawo by wiedzieć. Szybko usiadłam na ławce w parku, a on obok mnie.
- Justin przepraszam cię. To nie powinno było tak wyglądać, powinnam była ci to jakoś wyjaśnić, chociaż sama sobie nie potrafię do dzisiaj. Jednak jest coś o czym powinieneś wiedzieć - jedna łza spłynęła mi po policzku.
- O co chodzi Bree? Czemu płaczesz?
On nadal się mną przejmuje, po tym wszystkim co mu zrobiłam. Po tych wszystkich złych rzeczach, on nadal chce ze mną rozmawiać, chce mnie wysłuchać.
- To dość długa historia.
- Mam czas, mała - i rozbeczałam się na dobre.
Przytulił mnie i czekał na to aż zdobędę się i zacznę wszystko tłumaczyć. Cudowny przyjaciel, bo mam nadzieje, że może nim zostać.
- A więc zaczęło się wtedy kiedy wróciłam do Miami po wakacjach z tobą. Obiecałam ci, że nie będę się ciąć. Przez kilka miesięcy dawałam radę. Potem znów zakręciłam się w towarzystwo Ethana, tego gościa co dał mi pierwszy narkotyki - spojrzałam na niego, a po minie widziałam, że nie jest zadowolony. - Znów zaczęłam ćpać i znów zaczęłam się ciąć. Trwało to przez te trzy lata liceum. Nie brałam dużo, potrawie się opanować. Wyjechałam do NY, pojawiłeś się ty. Zrobiliśmy to. Musiałam przestać ćpać i jestem tutaj.
Był zdezorientowany. Nadal nie wiedział jaki to wszystko ma sens.
- A powiesz mi dlaczego musiałaś przestać ćpać i jesteś tutaj?
- Bo jestem w ciąży, Justin - powiedziałam i ze strachu wstałam, chciałam uciec, ale zdałam sobie sprawę, że to dziecinne zachowanie więc tylko odsunęłam się i przetarłam mokre od łez policzki.
Tylko raz się obejrzałam. Siedział na ławce i wpatrzony w trawę nie wiedział co się dzieje. Odebrał to tak jak się spodziewałam. Zrujnowałam jego plany życiowe. Nie wytrzymam. Nie potrafię patrzeć na niego kiedy, aż tak cierpi. Przytuliłam go i zaczęłam płakać, znów.
- Co my zrobimy? Będziesz ojcem. Będziemy rodzicami. Pieprzonymi rodzicami! - krzyknęłam i usiadłam na trawie.
Po chwili on również do mnie dołączył.
- Damy radę, słoneczko. Będzie dobrze - zaśmiałam się na jego słowa.
- Nic nie będzie dobrze. Jak ma być dobrze? Jesteś moim kuzynem, a będziesz ojcem mojego dziecka. Ja mieszkam w Nowym Yorku, a ty tutaj. To dwa różne końce kraju. Nie damy rady. Jak ty to sobie wyobrażasz? Masz narzeczoną, niedługo weźmiecie ślub... - zacięłam się, a szatyn nic w tym czasie nie powiedział. - Ja chcę tylko by ono miało ojca. Żebyś pojawiał się w jego życiu. Nie chcę, żebyś je zostawił... Co ja sobie wyobrażam. Nie. To nie możliwe, nie możemy mieć dziecka.
- Kurwa, ja cię kocham i chcę z tobą być! Może to nie jest odpowiedni czas na dziecko, ale ja naprawdę nie widzę problemu. Firmę mogę mieć tam. To bez różnicy. Ważni jesteśmy my. Będziemy rodziną.
I kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. On mnie kocha? Ale jak to? Przecież ma narzeczoną. Mówi to tylko dlatego, że tu jestem. A co jeżeli tak jest? Kolejny raz mam go zranić? Nie potrafię zliczyć ile razy już to robiłam. Kolejne słowa złamią mu serce. Tak jak wtedy na plaży, parę lat wstecz. 
- Justin... Chce, żebyś je wychowywał, ale nie będziemy razem. Ja mam kogoś...


~.~
No to Justin już wie.
Czy jest tak jak to sobie wyobrażaliście?
Ja chciałam to zrobić dokładnie tak.
Mam nadzieje, że podoba wam się ten rozdział.
Zapraszam do komentowania

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział osiemnasty (II)

Rozdział osiemnasty (II)

W samolocie cały czas myślałam nad tym jak mam to zrobić. Kiedy powinnam pojechać, żeby trafić na odpowiedni moment. Christian powtarzał żebym zrobiła to jak najszybciej. Madison, że nie ma pośpiechu i zrobię to wtedy kiedy poczuje potrzebę, ale nie za późno. Olivier jako jedyny nie odzywał się kiedy podejmowaliśmy ten temat. Może uważał, że to zbyt prywatne sprawy, ale przecież był moim przyjacielem. Nie rozumiałam go czasami. Często gdy poruszaliśmy temat ciąży, albo Justina dziwnie się zachowywał. Odchodził, milknął albo zmieniał temat. Może mi się tylko wydaje.
Po kilku godzinnym locie wyszliśmy z lotniska w Nowym Yorku, a powitał nas mróz i śnieg na ulicach. Dobrym pomysłem okazał się płaszcz zimowy w torbie podręcznej. Dzięki ci Olivier. Owinęłam szyje szalikiem i ruszyłam w poszukiwanie swojego samochodu. Madison już odjechała i zabrała ze sobą blondyna. 
- Chyba przypadła ci do gustu Mads, co? - zapytałam Christiana trzęsącego się z zimna. 
Kiedy weszliśmy do auta chłopak natychmiast włączył ogrzewanie. 
- Jest piękna, ale wiesz, że stałe związki to nie dla mnie.
- Może warto spróbować. Kiedyś będziesz musiał. Musisz tylko zapamietać, że Madison to nie jest obiekt seksualny na jedną noc. 
Chłopak jedynie zachichotał i zapiął pasy. Za chwile jednak z uśmiechu, który zawsze widniał na jego twarzy pozostał jedynie grymas. Nie wiedziałam o co chodzi i co się nagle stało, że tak diametralnie zmienił się jego humor. Christian wyczuł, że chce się go o to zapytać i powiedział: 
- Justin mnie zabije jeżeli mu nie opowiem co się działo na Hawajach. 
Czyli jak zwykle chodzi o szatyna. Gdy tylko usłyszałam jego imię zaczęłam głośniej oddychać. Poczułam wzrok Chrisa na sobie. Wiem dobrze, że oczekiwał odpowiedzi, ale ja mu jej nie potrafię dać. Po prostu nie wiem co ma zrobić, a najgorsze jest to, że nie miałby tego problemu gdybym go nie zabrała. 
Cały wieczór oglądaliśmy filmy świąteczne, które mimo tego że Boże Narodzenie minęło nadal leciały w telewizji. Atmosfera była normalna, ciągle się śmialiśmy i zapomnieliśmy o problemie związanym z Justinem. 
Wzięłam relaksującą kąpiel w wannie i położyłam się spać, ale nie potrafiłam usnąć. Męczyły mnie myśli o dziecku i jego ojcu. Bo spójrzmy prawdzie w oczy. Muszę to w końcu sama sobie powiedzieć. Justin jest ojcem mojego dziecka. Pod wpływem impulsu wstałam z łóżka i wyszłam na balkon. Wcześniej jednak wyjęłam z torebki paczkę papierosów. Nikt nie popierał tego w moim stanie. Ja jednak nie miałam zamiaru z tego rezygnować. Odprężał mnie smród fajek. 
Gdy jednak po kolejnej nieudanej próbie zapadnięcia w krainę Morfeusza wyszłam z sypialni i udałam się do pokoju Chrisa. 
- Mogę? - zapytałam stojąc nad jego głową. 
- Yhmmm - powiedział zasypanym głosem i przesunął się.
Cały tydzień na Hawajach spaliśmy razem. Potrzebowałam kogoś kto przytuli mnie do snu. Christian był idealny. Rozumiał moje potrzeby i sam rownież nie lubił spać sam. Ja od dłuższego czasu nie miałam z kim spać. 
- Podjęłam decyzje - powiedziałam do chłopaka. 
Ciemnowłosy automatycznie się obudził. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem i czekał aż powiem to co chodzi mi po głowie. 
- Jutro wyjeżdzasz. Powiesz Justinowi jak było. Powiesz wszystko, ale ominiesz temat dziecka. Zostanę na sylwestra w Nowym Yorku razem z Mads i Olivierem. Przyjadę w pierwszym tygodniu stycznia. Powiem mu.
W jego oczach widziałam dumę. Był ze mnie dumny. Tak bardzo tego chciałam. Przytulił mnie mocno od tyłu. Położył głowę w zagłębieniu mojego obojczyka i kiedy zasypialiśmy powiedział: 
- Nie będziesz żałować swojej decyzji. Obiecuje. 
Tylko skąd on to mógł wiedzieć. 
Rano obudził mnie pocałunek w policzek i zapach świeżej kawy zbożowej, bo tylko taką mogłam teraz pić. 
- Wstawaj aniołku, księżniczko czy tam dupo moja, jak to on ci zawsze pieprzył. Musisz podnieść te piękne pośladki i wsunąć je w spodnie. Za trzy godziny mam samolot. 
Głos Christiana pobudził mnie do działania. Wypiłam łyk kawy i wstałam przeciągając się. Przeszłam z jego pokoju przez cały salon do swojej sypialni, a potem garderoby. Wciągnęłam czarne jeansy i pudrowy sweter. Weszłam do łazienki i załatwiłam się. Teraz kiedy noszę w sobie dzidziusia sikam coraz cześciej. Rozczesałam włosy i upięłam w kitkę. Najszybciej jak umiałam nałożyłam podkład, puder, tusz i szminkę. Wybiegłam z pokoju zakładając czarne trampki. Przy windzie czekał już ubrany Chris i trzymał mój czarny płaszcz i torebkę.
Droga minęła nam niesamowicie szybko. Żartowaliśmy sobie i ciągle powtarzaliśmy jak będziemy za sobą tęsknić. Nie mówiłam o tym, ale doskonale wiedziałam, że trudno będzie mi dzisiaj zasnąć. Bez świadomości i uścisku jego dłoni na tali. 
Gdy odchodził w stronę strefy granicznej miałam łzy w oczach. Przez te kilka dni strasznie się z nim zżyłam i nie chciałam żeby odleciał. Nie chciałam go oddać Bieberowi. 
- Trzymaj się skarbie - krzyknął i zniknął za mleczną szybą. 


Dni stanowczo za szybko leciały i mimo że nie myślałam o tym, że niedługo będę w Los Angeles, i wyznam prawdę szatanowi to podświadomie wiedziałam o tych kilku dniach, które mi zostały. Dzisiaj był sylwester. Razem z Madison i Olivierem mieliśmy zamiar świętować go u mnie w mieszkaniu. Niedawno wróciłam z zakupów. Miałam teraz pełno serpentyn i porozwieszanych napisów "Happy New Year" po całym mieszkaniu. Szampan chłodził się w lodówce i pozostały alkohol dla moich gości również tam był. Martha uszykowała jedzenie, mimo że dałam jej wolne ona uparła się, że je ugotuje. Mimo że na początku nie przypadła mi do gustu i uważałam ją za wścibską teraz na prawdę ją polubiłam. Smażyła niesamowicie dobre naleśniki. 
Moi goście mieli pojawić się o 20:00 czyli za dokładnie godzinę. Wyszłam z łazienki w samym ręczniku i wybierałam sukienkę. Nie mogłam się zdecydować, bo nie chciałam wyglądać tak jak zawsze w pracy. Ostatecznie wybrałam białą sukienkę z rozkloszowanym dołem. U góry była upięta i miała całe plecy odkryte. Na nogi wysunęłam białe szpilki i zabrałam się za makijaż. 
Właśnie kończyłam układać kieliszki kiedy usłyszałam pierwsze pukanie do drzwi. Jak się okazało do mieszkania wbiegła Madison krzycząc:
- Dzisiaj świętujemy nowy rok! Nowy rok to nowy rozdział. Nowe życie! Już niedługo zaczynamy!!!
Kochałam ten entuzjazm w jej głosie. 


Obudziłam się w objęciach czyiś dłoni. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Oliviera. Leżał obok bez koszulki i mocno mnie przytulał. Pierwszy odruch jaki miałam to sprawdzenie czy jestem ubrana. Na szczęście leżałam w mojej piżamce w pingwiny. Blondyn otworzył oczy i uśmiechnął się. Nie wiedziałam jak mam się zachować więc tylko się na niego patrzyłam. 
- Poprosiłaś żebym się z tobą położył, twierdziłaś, że nie możesz ostatnio spać. 
Rozluźniłam się. Tylko razem spaliśmy, nic nie było. Automatycznie położyłam się z powrotem i lekko się zaśmiałam spoglądając na klatkę chłopaka. Przecież to nie jest normalne, że razem śpimy. 
- Jestem aż tak zabawny? - wybuchnął śmiechem i zaczął mnie gilgać. 
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Błagałam żeby przestał. Po chwili oderwał ode mnie ręce. Spojrzał na mnie z powagą i powiedział: 
- Szczęśliwego Nowego Roku.
Był tak blisko, że czułam jego oddech na policzkach. Widziałam jego szafirowe (?) oczy, którym nigdy nie poświęciłam tyle czasu. Skupiłam się na nich i nie chciałam oderwać wzroku. 
- Szczęśliwego Nowego Roku... - odpowiedziałam. 
Spoglądał to na moje usta, to na mnie. Czułam co się kroi, ale nie potrafiłam nic zrobić. Możliwe, że nie chciałam nic robić. I stało się. Usta blondyna dotknęły moich. Zaczął mnie całować. Smakował nadal sylwestrowym szampanem i czymś czego nie mogłam rozpoznać. Stwierdziłam, że to po prostu on. Jego smak był nieziemski. Nie chciałam kończyć tego pocałunki jednak Olivier po chwili przestał. 
- Przepraszam... - powiedział ze skruchą - Nie mogłem się powstrzymać. 
Podrapał się po karku i chciał wyjść z pod kołdry. Nie pozwoliłam mu jednak na to. 
- Nic się nie stało - odpowiedziałam i pod wpływem emocji rzuciłam się na jego usta. 
Po chwili nasze języki toczyły bitwę o dominacje. Żadne z nas nie chciało tego przerwać. Było nam to zbyt potrzebne. Zbyt długo na to czekaliśmy. Chyba. 


~.~
Rozdział dłuższy niż zwykle, ujawnię wam małą tajemnice.
Najpierw pracowałam nad rozdziałem dziewiętnastym. Miałam napisany zarys. Musiałam dograć szczegóły i poprawić, niektóre rzeczy. Wczoraj gdy to robiłam zaczęłam łączyć skrawki napisanych rzeczy. Okazało się, że jest ich tak dużo, że mogę dopisać parenaście zdań i będzie rozdział. Zrobiłam to, ale naszła mnie ochota napisania więcej. Nie chciałam przenosić tego do kolejnego rozdziału tak więc powstał rozdział osiemnasty, a przełomowy moment opowiadania pojawi się w dziewiętnastym. Rozdział jest już napisany. Jest równie długi jak ten. Nie wiem czy zauważyliście, ale ten rozdział jest dłuższy o 1/3. To nieistotne. Miałam po prostu wenę.
Zmierzam do tego, że jeżeli będzie dość duży odzew pod tym rozdziałem. Na bloggerze czy wattpadzie to dodam jak najszybciej kolejny rozdział, bo on już na was czeka. 
Pozdrawiam was serdecznie i do następnego, już PRZEŁOMOWEGO rozdziału.

wattpad: https://www.wattpad.com/story/49996393-tears-cascade-on-my-scars-ii

czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział siedemnasty (II)

Rozdział siedemnasty (II)

Stanąłem przed lustrem w garderobie i zamiast zastanowić się czy dobrze wyglądam to spojrzałem na półki wokół mnie. Ponad połowę mojego miejsca zajmowały ubrania Taylor. Nie wiem czy właśnie tak chce, żeby wyglądało moje życie do końca. Nie wiem czy to właśnie jej ciuchy chce oglądać. Jestem strasznie niezdecydowany. Jeszcze niedawno byłem pewny. Teraz gdy sobie o tym myślę to znowu przed oczami mam Bree i jej sportowe buty na półkach i krótkie spodenki walające się po podłodze. Nie podoba mi się ta pedantyczność panująca tutaj. Każda koszula powieszona na wieszaku, koszulki poukładane według kolorów i spodnie idealnie poskładane. Do tego wszystkiego Taylor i jej miliony sukienek, i spódniczek. Nie wiem nawet czy ona ma dwie pary jeansów. Za to ma więcej niż dwie szczotki do włosów. 
- Choć już, bo się spóźnimy do rodziców - krzyknęła z sypialni.
Wybieramy się dzisiaj na kolacje do domu rodzinnego Tay. Wielka willa przy plaży na obrzeżach Hollywood, a w środku zachłanna matka, bardzo inteligenty ojciec, którego na prawdę polubiłem i parę pomocnic do sprzątania i gotowania. Życie na poziomie, czyli takie na jakie my na razie nie możemy sobie pozwolić. Nie mówię oczywiście, że brakuje mi pieniędzy. Oczywiście, że nie. Mama zadbała o to bym miał za co dobrze żyć. Chodzi mi o to, że nie będę szastał kasą na prawo i lewo, bo mam do otworzenia firmę. Taylor zresztą też. Gdy dowiedziała się, że chce by zaprojektowała mi wnętrze budynku była wniebowzięta. Dała mi też ponoć zniżkę, ponieważ jestem pierwszym klientem. 
Spojrzałem na blondynkę, która zakładała szpilki. Chwyciła torebkę, a ja kluczyki od samochodu. W ciszy zjechaliśmy windą na parking podziemny i zostawiliśmy puste mieszkanie. W końcu Christian wyjechał na święta z Bree i jej przydupasem. Nadal nie wiem o co jej chodzi. Czy chce wzbudzić we mnie jakieś uczucie zazdrości, czy wściekłości? Nie potrafię jej zrozumieć, ale kiedy Chris wróci wyciągnę od niego wszystko to co mi się uda. 
- Otworzysz mi drzwi? Chociaż w święta udawaj dżentelmena - powiedziała blondynka.
Wywróciłem oczami tak by tego nie widziała i zrobiłem to o co poprosiła. Potem usiadłem w swoim fotelu i ruszyłem na śmierć. Już sobie wyobrażam te wszystkie pytania w sprawie ślubu, które wyjdą z ust matki Taylor. Potem jej ojciec weźmie mnie na słowo. Wyjdziemy zapewne na dwór i zaproponuje mi koniak, a ja odmówię, bo jestem kierowcą. Zapyta czy nie zranię jego córki, a ja nie będę wiedział co odpowiedzieć. Nie wiem po prostu ile z nią wytrzymam. Boję się, że w dzień ślubu zrezygnuje, a szanse na to są nie małe.
Ruch na ulicach nie był duży, co rzadko zdarza się w słonecznym Los Angeles. Jednak nie dziwiło mnie to, w końcu mamy wigilijny wieczór. Jutro gdy się obudzimy pod choinką leżeć będą prezenty. U nas jeden nie będzie odpakowany, bo Christian nie wiadomo kiedy wróci.
Po 20 minutach spokojnej jazdy przy włączonym radiu i dźwiękach świątecznych piosenek dojechaliśmy. Wysiadłem z samochodu i otworzyłem drzwi Taylor, która w rękach trzymała dwa prezenty, a ja resztę wyciągnąłem z bagażnika. Kilka dni temu musiałem cztery godziny chodzić z dziewczyną po galerii i szukać idealnych ubranek dla syna siostry Tay, ale nie tylko za tym.
Za drzwiami przywitały nas dwie panie w strojach gospodyni. Nawet w święta nie dostały urlopu. Potem usłyszałem pisk Jake, czyli syna Ameli i Arthura. Przywitałem się z nimi, a potem podszedłem do rodziców mojej narzeczonej. Grace i Stanley Malite. Moja przyszła rodzina. Został jeszcze brat mojej dziewczyny, Freddie, z żoną Alice, która była w błogosławionym stanie. Innymi słowy spodziewała się dziecka. Cała rodzina w komplecie. Tylko ja tu nie pasuje.

*oczami Bree*

Usiadłam na drewnianym falochronie najbardziej oddalonym od lądu. Siedząc przez pierwsze 15 minut nie myślałam praktycznie o niczym. Skupiłam się na falach odbijających się o pachołek wbity w ziemie. Nie zważałam na hałas dochodzący z plaży. Był grudzień, był 25 grudnia. Każdy z nas dostał rano mały prezencik. Teraz przyszedł czas na chwilę dla siebie. Chciałam ją wykorzystać siedząc bezczynnie na wodzie. 
Przez kolejne 30 minut oglądałam palmy na plaży. Potem odwróciłam się w drugą stronę i nie widziałam już nic poza nieograniczonym oceanem. Przez wiatr mój festiwalowy sweterek powiewał, a po twarzy spływały łzy. Musiałam przyjechać aż tutaj, na Hawaje, by uświadomić sobie jaki cud noszę pod sercem. Lecz doszło też do mnie, że sama nie dam rady. Nie chodziło tylko o opiekę nad takim małym dzieckiem. Chodziło o mnie. Może to próżne, ale wiedziałam, że jeżeli będę w tym wszystkim sama to moja psychika nie wytrzyma. Tak sobie siedząc podjęłam decyzje, że Justin musi się dowiedzieć, że Christian ma racje. Wcale nie byłam szczęśliwa, a przyjechałam tutaj się uśmiechać. 
Moja mama dowiedziała się, że jest w ciąży kiedy była na tej wyspie z tatą. Miałam cholerną nadzieję, że ja też to poczuje. Przez te kilka dni przywiązałam się do małej istotki w moim brzuchu, która zjada malutką cześć mojego posiłku, ale nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Na pewno potrzebuje czasu, ale jak dużo? Czy wystarczy 7 miesięcy, które mi zostały?
- Bree! Boje się, że wpadnę do wody, a wiesz, że nie za dobrze pływam! - krzyknęła Madison oddalona ode mnie kilka pachołków.
Wstałam i ruszyłam drewnianą drogą do niej. Mads usiadła, a po chwili do niej dołączyłam. Najpierw siedziałyśmy w ciszy, potem jednak moja przyjaciółka nie wytrzymała:
- Wiem, że będzie ci ciężko, ale dasz rade! Bo jesteś moją Bree, zawsze dawałaś rade. Może ostatnie lata nie były najlepsze i twój życiorys nie za ciekawy, ale co z tego. W środku nadal jesteś tą samą dziewczynką, która jest ode mnie o wiele odważniejsza i bystrzejsza. Wiem, że mu powiesz, tylko nie wiesz jak. Podpowiem ci... Pojedź tam i to po prostu zrób. Nie ma sensu budować jakieś dziwnej atmosfery wokół. Jeżeli nadal mu na tobie zależy to bez równicy będzie dla niego jaka jest między wami sytuacja. Istnieje też możliwość, że wpadnie w osłupienie. Wtedy poczekasz chwile i jeżeli się nie odezwie po dłuższym czasie odejdziesz i dasz mu go więcej. Musisz spróbować.
- A co jeśli wpadnie w szał? Wścieknie się.
- Nie, to niemożliwe. Nie zrobi tego jeżeli cię kocha, a po tym jak reaguje na twoje imię i tym co powiedział Christian wszystko jest jasne. Kocha cię. Może to jest dziwna miłość. Nie prawidłowa, ale w końcu skoro kobiety mogą być razem i mężczyźni też to dlaczego kuzyn z kuzynką nie mogą być razem?
Myślałam nad jej słowami kiedy wstawała. Wiedziała, że potrzebuje pobyć sama. Znowu. Była moją przyjaciółką od zawsze. Miałyśmy tylko dość długą przerwę.
- On cię kocha. Ciebie nie da się nie kochać. Uwierz mi, będzie dobrze. Tak jak w serduszku chcesz najbardziej.
I odeszła, zostawiając mnie samą, bym mogła dalej rozmyślać nad tym co mam już dawno poukładane.

~.~
Po prostu się pogubiłam.
Musiałam na nowo stworzyć to co poukładałam sobie w głowie.
Przepraszam, a teraz zapytam o to co mnie dręczy najbardziej.
Czy ktoś ze mną został?

piątek, 13 maja 2016

Rozdział szesnasty (II)

Rozdział szesnasty (II)

Stanęłam przy wyjściu, w którym zaraz powinien pojawić się Christian. Samolot z Los Angeles wylądował 20 minut temu. Byłam cała zdenerwowana, nie widziałam bruneta od ponad trzech lat. Jedno jest pewne, nie wydoroślał. Mogę się założyć, że na imprezach nadal łapie partie na jedną noc. Jak to się zawsze tłumaczył - on po prostu nie chce nikogo zranić swoją nie stabilnością w uczuciach. Z jednej strony to bardzo dobre podejście, a z drugiej szkoda mi tych wszystkich lasek, które robiły sobie nadzieję, że on jednak zadzwoni. 
Tak jak przypuszczałam po kilku minutach drzwi otworzyły się, a mój znajomy, czy też stary przyjaciel wyłonił się jako jeden z pierwszych pasażerów. Szukał mnie wzrokiem i chyba nie znalazłby gdybym nie podniosła ręki, i nie pomachała. Chłopak szybkim krokiem podszedł do mnie, upuścił jak mniemam bagaż podręczny, bo była to dość mała sportowa torba, a za nim stała wielka walizka na kółkach i przytulił mnie.
- Mówię ci, w tak zajebistej pierwszej klasie to jeszcze nie leciałem, - wybuchłam śmiechem na jego słowa - a te stewardessy? Takie dupy, że brak mi słów. Ale i tak żadna nie pobije ciebie, moja droga.
Znów się zaśmiałam, nie potrafiąc nic więcej zrobić. Ani trochę się nie zmienił, nadal był tym przezabawnym i oczywiście przystojnym Chrisem, którego poznałam trzy lata temu. Skinęłam głową na torby by mój kierowca zajął się nimi, a my w spokoju mogli porozmawiać. Chłopak na początku dziwnie patrzył na faceta zabierającego jego rzeczy, ale uspokoiłam go lekkim muśnięciem jego ramienia. Powiedziałam tylko, że nie ma się czym przejmować, bo John zabierze jego rzeczy do mojego mieszkania, a ja porywam go na obiad.
- Miło cię wreszcie widzieć, Christian - powiedziałam gdy wychodziliśmy z lotniska.
- Ciebie też, mała - odpowiedział. - No to skoro masz swojego podwładnego to znaczy, że kasy masz jak lodu i nie wzięłaś kredytu na ten wyjazd na Hawaje.
Kolejny już dzisiaj raz wybuchnęłam śmiechem. Boże, jak tego mi było trzeba. Powodu do uśmiechu na twarzy. Tak się cieszę, że przyjął moją propozycje i pojedzie z nami. Nie zna jeszcze Madison i Oliviera, ale jak się można domyślić to bardzo otwarty człowiek. Doskonale wiem, że przy nich będzie zachowywał się dokładnie tak samo. Nie będzie udawał kogoś innego, bo to po prostu dla niego, jak i dla mnie, nie ma sensu. Stanęłam przy swoim czarnym Porsche, a brunet zaśmiał się ze mnie. 
- Zrobić ci zdjęcie czy coś? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
- Nie wygłupiaj się tylko wsiadaj - odpowiedziałam pokazując język i otwierając samochód.
Christian z niedowierzaniem na twarzy otworzył drzwi i usiadł na miejscu pasażera dołączając do mnie. Odpaliłam silnik, który wydał przepiękny dźwięk przypominający ryk. Uwielbiałam tego typu pojazdy, które tak głośno, można powiedzieć ryczały.
- Nie no, teraz to już całkowicie mnie zaskoczyłaś Bree, Panamera S? Poproszę taki na urodziny - zaśmiał się i spojrzał na mnie. - Co jest? Co cię tak dręczy?
Czyli jednak mocno to widać. Moja gosposia męczy mnie tymi pytaniami od kilku dni, ale ona zawsze miała miliony niestworzonych pytań do mnie. Myślałam po prostu, że znowu sobie coś ubzdurała i to zwykły przypadek, że jej pytania były dość trafne do sytuacji. 
- Zaraz ci powiem. Najpierw ty powiedz mi to o co cię niedawno poprosiłam.
Skręciłam w poboczną ulice, żeby uniknąć chociaż kawałek korku na Manhattanie, gdybym się w niego wbiła to nie umiem nawet przewidzieć jak długo byśmy w nim stali. Udało mi się przebić przez skrzyżowanie dość szybko i takim oto cudem właśnie parkowałam pod galerią handlową. 
- Idziemy coś zjeść, ale może brakuje ci czegoś? Jakieś ciuchy? Kosmetyki? Może nie spakowałeś czegoś w pośpiechu? W końcu nie dałam ci dużo czasu na spakowanie się - zapytałam lekko zawstydzona.
Chris tylko zaprzeczył skinięciem głowy i krzyknął na cały parking, że marzy o makaronie z sosem serowym. Udaliśmy się więc do włoskiej knajpki na drugim piętrze. Usiedliśmy przy jednym ze stolików i podaliśmy swoje zamówienie kelnerowi. Chłopak cały czas się nie odzywał, co nie było do niego podobne. Ciągle ponaglałam go by zaczął mówić, ale odezwał się dopiero gdy kelner podał nam sok pomarańczowy i odszedł.
- Powiem tak, gdy powiedziałaś mi, że masz dla mnie misje poczułem się jak agent 007 w akcji. Nie obchodziło mnie nawet co to za sprawa bo wiedziałem, że idealnie pasuje do tej roli i nawet jeżeli miałbym grzebać w krowim łajnie wydaje mi się, że bym się zgodził. Jednak gdy powiedziałaś o co chodzi trochę zbiłaś mnie z tropu. Myślałem, że masz już go w dupie. Tak się nad sobą użalał gdy wrócił z NY, mówił, że już o nim zapomniałaś, że potrafisz bez niego żyć. Jednak podjąłem się sprawie, bo jak powiedziałem idealnie pasuje do roli agenta - zachichotałam mimo dość poważnej sytuacji. - Czemu się śmiejesz? Nie widzisz tego w moich oczach? Idealnie pasuje na Bonda. Wracając. Wszystko idzie według twojego planu. Justin zdenerwował się i to nie miłosiernie gdy dowiedział się, że lecę z tobą na Hawaje, jednak wbił sobie do głowy, że ten twój asystent cię posuwa. Nadal mu na tobie zależy, przejmuje się tobą, Bree. Tylko nadal nie rozumiem dlaczego mnie tu ściągnęłaś skoro mogłem ci to powiedzieć przez telefon. 
- Jedziemy na Hawaje, przecież mówiłam.
W tej chwili dostaliśmy swoje zamówienia. Rozmowę przerwaliśmy bo brunet był strasznie głodny, zresztą jak zawsze on. Ciągle coś jadł, a wyglądał zawsze nieprzyzwoicie idealnie. Wbiłam widelec w swoje spaghetti i powoli jadłam jednak nie miałam apetytu. Co swoją drogą jest dziwne, bo przecież wszyscy mówią, że w takiej sytuacji je się za dwóch. Czasem za trzech, ale błagam cie Boże nie rób mi tego. Jestem na wystarczająco złej pozycji, a jak miałabym bliźniaki wtedy w ogóle przestałabym wierzyć, że ktokolwiek czuwa nad losem człowieka.
- To po co kazałaś mi sprawdzać czy nadal mu na tobie zależy? - zapytał chłopak gdy skończył jeść.
- Bo jestem z nim w ciąży.
Christian wypluł sok i szybko wytarł się, żeby ludzie dookoła nas nie zauważyli tego co zrobił. Jednak wyczułam, że nie bardzo się nimi przejmuje. W jego nieobecnym wzroku widać było zdziwienie i to wcale nie małe. Zdecydowanie nie mogę porównać go do mojego wzroku gdy spojrzałam w lustro zaraz po sprawdzeniu testu ciążowego, ale co się dziwić. W końcu to mi wali się świat. Wybacz maluszku, że tak o tobie mówię, ale nie przyzwyczaiłam się jeszcze do myśli o posiadaniu dziecka. 
- Tak na serio? - powiedział z niedowierzaniem.
- Tak, jego plemnik rozwija się w moim brzuchu - szybko odpowiedziałam, bo nie miałam ochoty rozmawiać o całej zaistniałej sytuacji.
Chłopak wstał i usiadł na krześle bliżej mnie. Niepewnie dotknął mojego brzucha i powiedział:
- Że w tym malutkim brzuszku jest mały Justin? - nadal masował moje podbrzusze, a ja poczułam się dziwnie, tak jakby moje dziecko nie miałoby nigdy poczuć dotyku prawdziwego ojca. - To ty się nie przewrócisz kiedy już urośnie? - żartem próbował załagodzić ten mały problem, do którego powoli się przywiązywałam.
Udało mu się mnie rozbawić. Wybuchnęłam płaczem połączonym ze śmiechem. Wyciągnęłam z torebki pieniądze, zostawiłam je na stole i wyszłam z restauracji nie chcąc by ktokolwiek widział moje łzy. Udałam się do łazienki, a po chwili pojawił się w niej też brunet, nie zważając na to, że była to damska toaleta. Usiadłam na zimnych kafelkach, a obok mnie usiadł Christian. Objął mnie silną dłonią i dodawał otuchy co chwila masując po ramieniu. Płakałam w jego koszulkę, ale jemu to nie przeszkadzało. Byłam mu niesamowicie wdzięczna, że jest ze mną w tej chwili.
- Nie puszczaj mnie - poprosiłam cichym głosem.
Chłopak przytulił mnie jeszcze mocniej i pocałował w policzek mówiąc:
- Nie przejmuj się mała, będzie dobrze.

~.~
Czyżby coś się zaczynało pomiędzy tą dwójką?
Kto się spodziewał, że to plan Bree?
Liczę na komentarze :)

wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział piętnasty (II)

Rozdział piętnasty (II)

Wszedłem do pokoju Christiana bo nie mogłem wytrzymać tych trzasków. Nie wiem co robił, może pakował prezenty w końcu za tydzień mamy święta. Jednak gdy zobaczyłem torbę leżącą na łóżku, a dookoła rozwalone wszędzie ubrania nie miałem pojęcia co się dzieje. Przecież się nie wyprowadza, prawda? Powiedział by mi wcześniej. Jesteśmy przecież jak bracia. Nie zrobiłby mi tego. W tej chwili z łazienki wyszedł chłopak z owiniętym ręcznikiem wokół bioder.
- Ey, bro robisz wyprzedaż świąteczną czy oddajesz ubrania dla potrzebujących? - zapytałem po naprawdę nie miałem pojęcia co się dzieje.
Chris tylko przelotnie na mnie spojrzał, chwycił czarne bokserki i wrócił do łazienki. Usiadłem na krześle pod ścianą i czekałem aż wyjdzie. Wyciągnąłem telefon, żeby sprawdzić, która godzina, ale nie zdążyłem bo chłopak wrócił do pokoju. 
- Co ty odwalasz Christian? - do pokoju weszła też Taylor.
Oboje patrzyliśmy na niego niezrozumiałym wzrokiem. Nie miałem żadnego pomysłu na to co wymyślił. Czasem mu odwala, ale co to ma być?
- Wyjeżdżam - odpowiedział.
Tak po prostu. Powiedział jednym słowem. Nic nie wytłumaczył. Co się tutaj dzieje? Co mu się do cholery stało! Nigdy taki nie był. Dokąd on tak nagle chce wyjeżdżać. 
- Co? Chcesz wyjechać nie wiadomo gdzie kilka dni przed świętami? 
Odpowiedz kurwa na moje pytanie, a nie ciągle wkładasz te głupie ubrania do torby! Nie wiem co mu odbiło. Mieliśmy razem spędzić święta. Tak po przyjacielsku. Oglądać jakieś debilne filmy i popijać wino. W ogóle dlaczego nie powiedział nic wcześniej. 
- Dostałem zaproszenie na Hawaje od starej znajomej. Nie mam zamiaru odmawiać. 
Jakiej kurwa starej znajomej. Chwila Bieber zastanów się. Mamy tych samych znajomych w końcu znamy się od przedszkola. Stara znajoma, która ma w chuj kasy, żeby zaprosić Chrisa na Hawaje by razem spędzić święta. Taka znajoma, która nie do końca mnie toleruje skoro jego zaprosiła, a mnie nie. Kto to może być. Kurwa. Przecież to ona. Bree.
Moje oczy niemiłosiernie się powiększyły, a po minie Christiana mogłem zobaczyć, że on już wie o kim pomyślałem i chyba się nie myliłem.
- Kiedy wyjeżdżasz? - z pytaniem wyprzedziła mnie Taylor. 
- W zasadzie mam za cztery godzinki samolot do Nowego Yorku, a stamtąd jutro wieczorem lecimy na Hawaje... I chciałem spytać cię Justin czy mnie podrzucisz. 
- Jasne, powiedz jak będziesz gotowy - odpowiedziałem bez zastanowienia i wyszedłem z pokoju.
Pojedziemy sami i będę mógł go wypytać czy jedzie z nią, czy z kimś innym. Chociaż szczerze w to wątpię. Kutas mi nie powiedział. Jak mógł mi to kurwa zrobić. A ona? Co sobie wyobraża. Tak po prostu będzie sobie zapraszać mojego kumpla na święta? O co jej do cholery chodzi. 
Wyjąłem z lodówki wodę i usiadłem na stołku przy wyspie w kuchni. I znowu się zaczęło. Przez te kilka tygodni od kiedy wróciłem z NY udawało mi się jak najmniej o niej myśleć. Tylko parę razy się przyłapałem na tym, a teraz co? Przez cały czas do kiedy Chris nie wróci będę się zamęczał pytaniami w stylu co oni tam robią albo dlaczego go zaprosiła. 
Do pomieszczenia weszła Taylor i usiadła obok mnie. Spojrzałem na nią i od razu wiedziałem, że chce o coś spytać. Nie myliłem się.
- Kto to? 
- O co ci chodzi? - powiedziałem nie do końca pewien o co pyta.
- Kim jest ta stara znajoma? Widziałam jak zareagowałeś na te słowa. Po chwili wiedziałeś o kogo chodzi. Kim ona jest? Łączy was coś? Albo łączyło?
I co ja mam ci powiedzieć? "Tak kochanie, chodziło o moją kuzynkę, którą uśmierciłem w rozmowie z tobą. To ta, którą pieprzyłem, aha no i jakieś sześć tygodni temu tez mi się udało ją zaliczyć, a zaraz po tym ci się oświadczyłem." Tak jasne już ci to mówię. Wcale nie dostaniesz szału. 
- Coś ci się wydawało, nie mam pojęcia o kim mówił. 
Spojrzała na mnie z lekko przymkniętymi oczami i zaczęła:
- Słuchaj, nie chce żebyś mnie okłamywał, więc ładnie powiedz kim ona jest, a jak nie to....
- Możemy jechać stary - krzyknął Christian.
Jezusie, dziękuje ci, że mnie uratowałeś bracie. Oby tylko Tay nie drążyła tego tematu jak wrócę. Chwyciłem szybko kluczyki, pocałowałem blondynkę w policzek i ubrałem kurtkę skórzaną. Wbiegłem do windy, która powoli zamykała się wraz z chłopakiem w środku. Zjechaliśmy do garażu w ciszy. Żaden z nas się nie odezwał słowem. Wsiadłem na miejsce kierowcy, a po chwili dołączył do mnie brunet na miejscu pasażera. Wyjechałem z podziemi i wtedy zacząłem:
- Nadal uważasz się za mojego przyjaciela? 
Chłopak spojrzał na mnie nic nie rozumiejącym spojrzeniem. Umiał grać. Właśnie teraz używał tej umiejętności. Wybacz bracie, ale znam cie aż nad zbyt dobrze.
- Wyjeżdżasz sobie z moją byłą, moją kuzynką, na której zależało i zależy mi najbardziej na świecie, i nic mi o tym nie mówisz? Wybacz ale pojebało cie? W ogóle są ten pomysł, żeby zgodzić się na jej zaproszenie? 
Widać było, że nie wie co odpowiedzieć. Dobrze. Zastanów się czy pomyślałeś zanim się zgodziłeś na ten wyjazd.
- Stary, wiem że może głupio wyszło...
- Głupio wyszło? - przerwałem mu. 
- Dobra wyszło źle. Na początku nie chciałem się zgodzić, ale ona nalegała. Poprzedzając twoje kolejne pytanie. Błagała, żebym nic ci nie mówił. Wiem tylko tyle, że bardzo chce o czymś porozmawiać. Nie lecimy sami. Będzie też jakaś jej koleżanka i asystent czy ktoś. 
Uderzyłem ręka o kierownice i dodałem gazu. 
- Wiedziałem kurwa! Ten kutas ją posuwa! Asystent, asystent, nikt więcej. Wyczułem to, ale zapierała się, że nie. 
Mina Christina nie wyrażała praktycznie nic. Nie wiedział chyba co powiedzieć, ja sam nie wiedziałem. No bo co mogłem powiedzieć? Wszystko już jest zapięte na ostatni guzik. Samolot wylatuje za jakieś 2 godziny. Bree będzie czekać na niego na lotnisku. Jutro wieczorem mają lot na Hawaje. Nic nie mogłem zrobić.
- Wybacz stary, ale tak naprawdę ona jest wolna. Może robić co chce, a ty masz narzeczoną. Nie powinieneś wpieprzać się w jej łóżkowe sprawy. Taka jest prawda. I rozumiem to, że się wkurzyła.
Całą drogę na lotnisko już się nie odzywałem. Wszystko co chciałem to powiedziałem. Stanąłem na miejscu parkingowym pod halą odlotów. Wyszedłem z auta i razem z brunet ruszyłem do środka. Gdy chłopak oddał swój bagaż główny i przyszedł czas by udał się na odprawę powiedziałem tylko kilka słów:
- Nie mów jej tylko, że mam kogoś, proszę. 
Christian chwile na mnie patrzył, nie wiedział czy może ją tak okłamać. W sumie była to chyba jego przyjaciółka i rozumiem to. Spędzili ze sobą dwa tygodnie wakacji, co prawda trzy lata temu. Ale to zawsze coś.
- To jeszcze mogę dla ciebie zrobić, bracie - uśmiechnął się.
Uścisnęliśmy się po bratersku, poklepałem go po plecach tak jak i on mnie. Gdy odchodził w stronę odprawy krzyknąłem jeszcze za nim: 
- Pozdrów ją.

~.~
Wyszedł dłuższy, ale mam nadzieje, że to żaden problem dla was.
Co sądzicie o nowym rozdziale?
O czym Bree chce rozmawiać i dlaczego z Christianem? 
Liczę na komentarze!












niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział czternasty (II)

Rozdział czternasty (II)

*sześć tygodni później*
Wstałam z kanapy i biegiem rzuciłam się do łazienki. Słyszałam jak brunetka biegnie za mną. Podniosłam klapę od toalety i uklęknęłam przed nią. Za chwilę cały zjedzony obiad wylądował w wodzie. Czułam tylko jak Madison kładzie na moim karku zimny ręcznik. Gdy było już po wszystkim usiadłam opierając się o wannę i wycierając papierem usta. 
- Od dawna tak masz? - zapytała ciemnooka.
Spod powieki wyleciała pojedyncza łza, która pociągnęła kolejne za sobą. Wiedziałam co chce powiedzieć, ale sama nie dopuszczałam tej myśli do siebie. To po prostu nie mogło się zdarzyć.
- Od pewnego czasu...
Spojrzała na mnie, podała mi dłoń i pomogła wstać. Umyłam zęby ciągle spoglądając na dziewczynę, która stała oparta o framugę drzwi. Widziałam, że chce coś zaproponować, ale obawiała się mojej reakcji. Mimo że tak długo się nie widziałyśmy to znałam ją wystarczająco by wiedzieć kiedy chce przemówić. 
- Powiedz to co chcesz powiedzieć.
Wyszłam z łazienki, wyłączyłam światło i udałam się do kuchni. Wyjęłam z lodówki butelkę wody i oparłam się o blat. Czekałam aż Madison przemówi, ale nie mogła się przemóc. W końcu się odezwała:
- Myślę, że powinnaś zrobić test.
I tego się obawiałam. Doskonale to wiedziałam, ale nie mogłam się przekonać. Wydaje mi się, że wole żyć w niepewności.
- Też tak myślę, nawet go kupiłam. Tylko, że strasznie się boje.
- Nawet jeśli pokaże te dwie kreski to wiesz, że musisz iść do ginekologa?
Nie odpowiedziałam. Wyjęłam go z szuflady, gdzie trzymałam wszystkie leki. Znów wróciłam do łazienki. Bez słowa zamknęłam się i otworzyłam opakowanie. Trzęsącymi rękoma wyjęłam test i instrukcje. Zrobiłam wszystko według przykładu i wyszłam. Nie miałam zamiaru czekać 20 minut w samotności. 
- I co? - zapytała Mads.
- Czekamy... - odpowiedziałam z załamaniem w głosie.
To była tragedia. Najgorsze kilkanaście minut w moim życiu. Czułam się jakbym czekała na wyrok śmierci. Mimo że jeszcze rok temu chciałabym umrzeć, teraz gdy wszystko się poukładało mogłabym żyć. Wszystko było już tak dobrze. Jak widać długo w moim życiu nie może być kolorowo. Gdy minął czas oczekiwania powoli podniosłam się z fotela. Kolejny już dziś raz weszłam do łazienki.
- Błagam mamo nie pozwól by to się stało... - powiedziałam sama do siebie z nadzieją, że nie jest za późno i mama może coś na to zadziałać.
Podniosłam test z szafki, spojrzałam na niego i wybuchnęłam głośnym płaczem. Rzuciłam go gdzieś w kąt, wybiegłam z pomieszczenia krzycząc niezrozumiałe nawet dla mnie słowa. Złapałam kluczyki od samochodu, torebkę i zjechałam windą do garażu zostawiając zdezorientowaną Madison w mieszkaniu. 
Za kolejne 20 minut weszłam do poradni ginekologicznej. Spojrzałam na te wszystkie kobiety w ciąży i wybuchnęłam jeszcze większym płaczem. Miałam szczęście w nieszczęściu, bo akurat do mojego ginekologa nikt nie czekał. Weszłam tam i czekałam aż usłyszę potwierdzenie lub zaprzeczenie tego chorego testu.

*20 minut później*
- Nie! - krzyknęłam na lekarza rzucając w niego studolarówką. 
Wyszłam z pokoju i szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia. Bez żadnego pożegnania wybiegłam trzaskając drzwiami. Odgłos moich szpilek odpijał się od betonowego chodnika. Stanęłam obok samochodu i zaczęłam szukać kluczyków w obszernej torebce. Nigdzie nie mogłam ich znaleźć. W pewnym momencie wszystkie rzeczy wysypały mi się na ziemie. Usiadłam na kolanach nie dbając o to czy moje czarne spodnie pobrudzą się czy przetrą. Zaczęłam zbierać pojedyncze przedmioty wrzucając je z powrotem do miejsca, w którym były. Z oczu kaskadami spływały mi łzy. Nie mogłam ich pohamować. Nawet jeżeli bym się bardzo postarała to wiedziałam, że w tej sytuacji nie mam innego wyjścia niż płakać bez przerwy. Chwytając kluczyki wstałam i wsiadłam do białego Porsche Cayenne S, i nie zapinając pasów wyjechałam z parkingu. To chyba jeden z najgorszych dni mojego życia. Gdyby się zastanowić przebija nawet dnień śmierci moich rodziców, dzień pogrzebu czy dzień, w którym trafiłam do domu dziecka. Przebija też próbę gwałtu przez Ethana i przynosi więcej bólu niż wszystkie cięcia razem wzięte.
Omijałam wszystkie pojazdy na drodze i nie patrząc na żadne ograniczenia prędkości jechałam w jedyne miejsce, w którym będę mogła do bólu wypłakać się nie zwracając uwagi na kogokolwiek. Gdy światła mnie zatrzymały chwyciłam za telefon, na którym miałam trzy nieodebrane połączenia od Oliviera. I tak się złożyło, że akurat znów zadzwonił. Nie myśląc odebrałam pociągając nosem. 
- Cześć Bree. Jest sprawa... - zaczął.
- Potrzebuje wolnego - powiedziałam i ruszyłam zauważając zielone światło.
Byłam coraz bliżej swojego celu. Liczyłam nawet na to, że jakimś przypadkiem wpadnę w pierwsze lepsze drzewo po drodze. 
- Bree, czy ty płaczesz?
- Załatw mi proszę wolne. Chcę odpocząć. Obojętnie gdzie, byle daleko stąd. Tak kup mi cztery bilety na Hawaje. Na 10 dni.
- Gdzie jesteś?
- Jadę na cmentarz.
Tylko tam mogłam wypłakać się i porozmawiać z mamą i tatą. Tego potrzebowałam najbardziej. Choć dobrze wiem, że chciał zapytać mnie o wiele innych rzeczy to umiał się pohamować. Wiedział, że to nie odpowiedni moment.
- Dla kogo te bilety? - zapytał.
- Dla Madison, dla mnie, dla ciebie.
- Bree, dla kogo będzie czwarty bilet?
Zastanowiłam się jeszcze raz czy dobrze zrobię proponując mu wspólny wyjazd. Podjęłam decyzje i uznałam ją za dobrą. Bez zastanowienia powiedziałam jego imię i wyłączyłam się:
- Dla Christiana. Christiana Blacka.

~.~
I co?
Spodziewaliście się, że Bree weźmie ze sobą najlepszego przyjaciela Justina?!
Ktoś spodziewał się ciąży?
Tak wiem, że nie było długo rozdziału.
Przepraszam.

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział trzynasty (II)

Rozdział trzynasty (II)

Siedziałem właśnie nie stołku barowym przy wyspie kuchennej i popijałem białe wino z kostkami lodu. Nie mogłem zdecydować jaki kolor marmuru wybrać do swojego biura. Taylor poleciłaby mi biały lub czarny, ponieważ jest to odcień nowoczesny. Jestem tego świadom jednak nadal zastanawiałem się nad szarym. Dzisiejszego wieczoru zostałem sam w domu. Christian zapewne wróci dopiero na ranem, a Taylor nie wiadomo czy w ogóle wróci. Poszła jedynie na spotkanie z mamą, jednak wiem jak to się zawsze kończy. Teraz zapewne mają milion spraw do omówienia względem naszego ślubu, do którego nie jestem na razie gotowy. Byłem gotowy na oświadczyny, jednak ze ślubem mam zamiar jeszcze poczekać. 
Skoro nadal nie wybrałem marmuru postanowiłem poszukać pracowników. Być może było zbyt wcześnie na takie kroki, jednak kiedyś musiałem się za to zabrać. Napisałem ogłoszenie i udostępniłem je na kilku stronach internetowych. Gdy tak bezsensownie szperałem po wyszukiwarce na jednej z reklam zauważyłem firmę Bree. Szybko wyłączyłem internet i zamknąłem laptopa z hukiem. Nie miałem najmniejszej ochoty na oglądanie jej wyjątkowo pięknej twarzy, która o wszystkim mi przypominała. Spojrzałem na zegarek, na którym widniała 22:55. Nagle usłyszałem trzask zamykającej się windy. Do mieszkania wszedł Christian z krwią na ustach. Nie musiałem nawet pytać o co chodzi i skąd się ona tam znalazła, ponieważ sam z siebie zaczął krzyczeć:
- Tak kurwa mnie urządziła, przez następny tydzień będę mieć opuchnięte usta.
Z rozbawieniem w oczach oglądałem przedstawienie, które wystawiał Chris. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Chodził tam i z powrotem po salonie i przeklinał na tą dziewczynę, z którą za pewne dzisiaj był umówiony. Mówiłem mu, żeby ze mną został, ale on wiedział lepiej. Teraz ma, jakby nigdzie nie poszedł to wypiłby sobie drinka spokojnie siedząc na kanapie i podjadając orzeszki, ale on wolał wyjść. Może nauczy się, że mnie warto czasem posłuchać. 
- Spokojnie stary, będziesz wyglądać tylko jak męska dziwka, która za dużo obciągała - wybuchnąłem śmiechem, nie mogłem się już dłużej powstrzymywać.
Christian podleciał do mnie i wyglądał jakby miał mi zaraz przypierdolić. Odsunąłem się od niego i chwyciłem nóż leżący na blacie. Nadal nie mogłem powstrzymać salwy śmiechu.
- Nie żartuj sobie, jakaś mała pizda cię tak urządziła, a na mnie, swojego najlepszego przyjaciela chcesz się rzucać z pięściami. Wszystko wszystkim bracie, jednak obydwoje wiemy, że bić się nie umiesz, także odpuść sobie - wykonałem ruch nożem, który miał przypominać rycerza Jedi z gwiezdnych wojen gdy wyciąga miecz świetlny, jednak wyszło mi to pokracznie.
Po chwili Christian zaczął się uspokajać, kazałem mu usiąść obok mnie, na drugim stołku i wszystko opowiedzieć. Nim zaczął z windy wyszła Taylor, zobaczyła obitą twarz Chrisa, zaśmiała się i tylko rzuciła:
- Poczekaj, jestem ciekawa całej historii, pozwól, że tylko ściągnę buty. 
Biegiem ruszyła do garderoby, słyszałem jak rzuca szpilkami i wróciła do nas. Machnęła ręką na znak, że chłopak może już mówić i otworzyła zamrażalnik.
- Nic specjalnego się nie działo, byliśmy na imprezie, a ja trochę popłynąłem. Ona poszła do toalety, a ja miałem ochotę potańczyć. Zahaczyłem pierwszą lepszą laskę, ocierała mi się tyłkiem, ręce miała niebezpiecznie blisko, wiecie taka partia na jedną noc. Ona to zobaczyła, podleciała, dała mi w pysk ze pięć razy i wybiegła. Nie oszczędzała się i waliła pięścią, dlatego aż tak oberwałem. Szmata jebana. Zniszczyła mi humor i szanse na zaliczenie tej dupy. Odechciało mi się imprezy, tak więc jestem.
Spojrzałem na Tay, a ona na mnie. Wybuchnęliśmy znowu śmiechem, blondynka podała Christianowi lód owinięty w ściereczkę, by przykładał sobie do ust. Szkoda, liczyłem na widok obciągacza przez cały tydzień. 
- Zasłużyłeś sobie - powiedziała odchodząc w stronę sypialni.
- Ale przecież nie byliśmy razem, wiedziała jaki jestem, wiedziała, że nie umiem być wierny. Do cholery ja jej nawet nie zdradziłem - krzyknął za Taylor.
Próbował się wytłumaczyć, jednak w tej sytuacji jednak trzymałem stronę blondynki. Zabrał laskę na imprezę to niech nie zahacza drugiej kiedy ta jest w toalecie. Chociaż kogo ja próbuje oszukać, doskonale wiem jaki on jest. Nie zmieni się z dnia na dzień.
- Zasłużyłeś - odkrzyknęła zamykając drzwi.
Spojrzałem na niego i poklepałem po ramieniu. Wstałem i wyjąłem mu piwo z lodówki. Wróciłem na zajęte wcześniej miejsce i spoglądając na Chrisa, który z jękiem bólu przykładał lód do ust, i policzka upiłem łyk alkoholu. Zastanawiałem się jak urządziła by mnie moja narzeczona, nawiązując muszę się przyzwyczaić do tego słowa, kiedy dowiedziałaby się, że moja "nieżyjąca" kuzynka, z którą się pieprzyłem nadal żyje, a co gorsza nadal ją posuwam. Znaczy posuwałem.
- Ma rację, zasłużyłeś - powiedziałem z udawanym smutkiem na twarzy by jakoś zagaić rozmowę.
- Nie odzywaj się, Bieber. Nie jesteś święty. Jesteś w związku z Taylor, a pieprzysz Bree - rzucił i poszedł do siebie.
Miał racje. Jakim prawem go oceniam skoro ja jestem o wiele gorszy. Mam tylko nadzieję, że pod wpływem emocji, alkoholu lub narkotyków nie przyjdzie mu żaden głupi pomysł by jej o tym choćby wspomnieć. Zabiłbym gnoja, mimo ze jest moim kumplem. Chociaż bez przesady, jednak nie obyłoby się bez skopania mu dupy, być może wyrwania chuja. 
Udałem się do łazienki, wcześniej pozbywając się spodni i bluzki. W wannie w morzu piany leżała Tay. Ściągnąłem bokserki i wszedłem pod prysznic. Tym razem zaczęły mnie dręczyć myśli o tym czy blondynka nie dowie się prawdy. Sprawa Bree i tego co robi spadła powoli na drugi tor. Wydaje mi się, że powoli nauczę się w ogóle nie myśleć o niej, skoro ona potrafi nie myśleć o mnie. To nie może być nic trudnego, prawda? 
- Co cię tak dręczy kotku? - usłyszałem głos dziewczyny oddzielonej ode mnie tylko szklaną szybką kabiny.
Co miałem jej niby powiedzieć? Nie mogłem wyznać prawdy, ale nie chciałem  znów jej kłamać. Na prawdę mi na niej zaczyna zależeć. Myślę, że po powoli wkraczam w stan zauroczenia, może nawet zakochania. 
- Nic ważnego, lepiej powiedz co tam u twojej mamy? - odpowiedziałem spłukując płyn z ciała.
Usłyszałem tylko cichy chichot, tak dobrze mnie znała, a ja znałem ją. Wiedziałem co zaraz powie.
- Justin wiem kiedy coś cię męczy, nie zmieniaj tematu tylko powiedz mi prawdę, proszę.
Wyszedłem z kabiny obwiązując biały ręcznik wokół bioder. Podszedłem do umywalki i zacząłem czyścić zęby. Gdy skończyłem wykonywać codzienną czynność wytłumaczyłem:
- Tay, nie wiem jak ty sobie to wyobrażasz, ale ja nie jestem jeszcze gotowy na ślub. Tak wiem oświadczyłem ci się, nie żałuję tego, ale czy możemy jeszcze poczekać z ceremonią i tym całym sakramentalnym, wielkim "tak"?
- To tak bardzo cię męczy? Skarbie przecież nie będziemy brać ślubu z dnia na dzień po oświadczynach. Sama chciałam ci zaproponować by poczekać jeszcze z kilka miesięcy, byśmy byli gotowi na 100%.
Bogu dzięki za to co powiedziała. Pocałowałem ją w usta i mówiąc "dobranoc" wyszedłem z łazienki i położyłem się na łóżku, wcześniej ubierając czyste bokserki. Chwilę powierciłem się na materacu, a potem wpadłem do krainy snów Morfeusza.

~.~
I co myślicie o tym rozdziale?
Przepraszam za tą długą przerwę, ale miałam problemy ze zdrowiem, dość duże. 
Teraz jest lepiej, nie do końca dobrze, ale lepiej.
Do usłyszenia w następnym.
Liczę na komentarze, które strasznie motywują.

Zapraszam też na moje nowe opowiadanie:
http://everyoneneedslovejbff.blogspot.com/

Oraz na aska, jeżeli macie jakieś pytaniach:
https://ask.fm/WeronikaRubiszewska




















niedziela, 31 stycznia 2016

NOWOŚĆ

Blog nie fanfiction. Będę pisać o wszystkim czego zapragniesz!

http://spelnijmyswojemarzenia.blogspot.com/

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział dwunasty (II)

Rozdział dwunasty (II)

Spojrzałam na papiery przede mną i włączony komputer. Musze podziękować Olivierowi i to bardzo mocno. W tej chwili do pokoju weszła sekretarka pytając o napoje. Poprosiłam o dwie szklanki wody.
- Przepraszam za to drobne spóźnienie.
- Rozumiem, kobieta sukcesu jest wiecznie zajęta. Spokojnie byłem chwilę przed czasem.
Trochę odsapnęłam. Był spokojny i nie zdenerwował się. Mógł odpuścić sobie ten komentarz. Jednak wyczułam, że siła jest po mojej stronie. To zaczynajmy.
- A więc, dlaczego decydował się pan na ten budynek i jaka jest pana wstępna propozycja.
Wpatrywał się we mnie kiedy sprawdzałam pocztę, Olivier wysłał mi SMSa, że mam na niej wszystkie potrzebne informacje. Jestem mu cholernie wdzięczna, bo mimo że ma dużo na głowie to nadal jest w stanie mi pomóc. Jest niesamowity i muszę chyba zaproponować mu podwyżkę. Może nawet z asystenta stanie się wspólnikiem, kto wie. Wracając do sytuacji. White przeczesał włosy, swoją drogą powoli siwiał. Podrapał się po brodzie i rzekł:
- Moja telefoniczna propozycja nie była wstępna i nadal ją podtrzymuje.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak pohamowałam się i z moich ust wyleciał jedynie cichy chichot. Tak chcesz się bawić? Dobra, niech ci będzie. Byleś tylko nie wyszedł z tej sali z płaczem i pustym portfelem stary dziadku!
- Panie White, bądźmy poważni. Rozmawiamy o potężnym budynku na Union Street, prawda? - podniosłam brew by pokazać mu, że jego oferta mnie śmieszy, jeżeli jeszcze tego nie zauważył.- Pana propozycja to 50% ceny, której oczekuje. Oboje wiemy jak wzbogaci się pan na tym przedsięwzięciu. Pana propozycja jest wprost nieodpowiednia. Dogadamy się czy nie? Po panu mam jeszcze dwóch klientów na ten budynek, którzy zdecydowanie zapłacą mi wystarczającą sumę.
Oczywiście kantowałam. Nie było żadnych chętnych na ten budynek, oprócz niego i mnie. Jednak skoro da mi tyle to wystarczy. Mam wystarczające dochody. Nie potrzebuje kolejnej firmy na głowie, jednak wiem, że dobrze bym na niej zarobiła. Stąd u mnie taka cena za ten 20 piętrowy wieżowiec. Czekałam na jego odpowiedź, jednak nie pokazywałam tego po sobie. Nadal grałam obojętną klepiąc w klawiaturę jakieś bzdety. Ukradkiem spojrzałam na niego jak sprawdzał coś na telefonie. Może sprawdzał stan konta bankowego, w sumie czemu nie zaproponować mu konta u mnie.
- Niech będzie - usłyszałam słowa, które były jak zbawienie.
Tak, kurwa. Wygrałam. Tego mi było trzeba. Poprawiłeś mi humor, White.
- Wiedziałam, że się dogadamy
Wstałam i on również wstał. Podał mi dłoń, a ja na zakończenie dodałam: "Lubię robić z panem interesy, do następnego razu panie White" i chciałam już wyjść, kiedy coś mnie podkusiło.
- Ah, no i jeszcze jedno. Nie byłby pan, panie White, zainteresowany kontem w moim banku? Moi pracownicy mogą panu zaproponować najlepsze lokaty oszczędnościowe i konto na najniższym oprocentowaniu. W końcu jesteśmy jak dwaj przyjaciele. Mogę o to zadbać.
Jego mina była wprost nieziemska. Wyrażała jedno, tak jakby mówił: "Wystarczająco mnie wycisnęłaś z kasy, odpierdol się ode mnie, młoda." Ah, jak ja lubię bawić się ludźmi. Znaczy wkurzać ich.
- Jest pani taka sama jak pani ojciec. On też lubił naciągać mnie na różne rzeczy, nie mówię oczywiście, że źle na tym wychodziłem. Wręcz przeciwnie. Jednak on też niczego sobie na tym zarobił - o co mu chodzi? Znał mojego ojca? - William był cudownym przyjacielem, nadal po tych czterech latach nie dociera do mnie to co się stało. Wiem, że może być już za późno, ale wcześniej nie miałem jak złożyć kondolencji. Szczerych, nie publicznych, tylko prywatnych. Znam cię Bree od kiedy skończyłaś siedem lat. Nie pamiętasz już jak bawiłaś się z moją córką, Madison?
- To pan? Pan Mason? Jak mogłam zapomnieć! Dawał pan najlepsze cukierki jakie w życiu jadłam. Co u Madison? I u pani White?
Jakim cudem nie skojarzyłam faktów? Spałam u nich co drugi weekend, bo razem z Mads byłyśmy nie rozłączne. Potem poszłyśmy do innych szkół i kontakt się zerwał. Miałam podajże 12 lat.
- Madison nadal cię pamięta, jak powiedziałem, że idę do firmy twojego ojca, znaczy twojej firmy - skinęłam na to jedynie głową, sama nadal mówię, że to jego firma - to kazała mi siłą wydusić od ciebie numer telefonu. Na prawdę zależy jej na spotkaniu z tobą.
- Jasne! Mnie też, bardzo chciałabym zobaczyć co u niej i porozmawiać jak kiedyś. Może nie o tych samych tematach, ale tak jak z przyjaciółką, którą była - sięgnęłam po karteczkę i zapisałam na niej mój numer, podając go dodałam - Niech zadzwoni jak najszybciej.
- Oczywiście przekaże jej. Muszę się już zbierać. - podałam dłoń jeszcze raz chcąc wypaść na dobrze wychowaną, jednak pan Mason doskonale wiedział, że rodzice dobrze mnie wychowali. - Jesteś strasznie podobna do matki. Masz jej oczy i jesteś równie piękna co ona. Zawsze zazdrościłem Williamowi takiej żony jak Ava. Jednak nie pomyśl sobie za dużo, kocham swoją żonę nad życie. Po prostu zawsze ją lubiłem. - Do zobaczenia panie White.
- Do zobaczenia Bree - powiedział i wyszedł.
Jednak teraz totalnie poprawiłeś mi humor. Byłam niesamowicie szczęśliwa, najprawdopodobniej zobaczę się z Madison i znów będę mogła porozmawiać jak z prawdziwą przyjaciółką. Oczywiście miałam Mia'e, ale to nie to samo. Wpadłam do biura Oliviera i nie zważając na to, że rozmawia przez telefon rzuciłam mu się na szyje.
- Bree co się stało? - powiedział rozłączając się z rozmówcą.
- Właśnie zarobiłam mnóstwo kasy, ale to nie istotne. Ten White, to przyjaciel mojego ojca, jego córka, Madison to moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa i bardzo prawdopodobne, że się spotkamy!
- To cudownie Bree, cieszę się razem z tobą - odpowiedział przytulając mnie mocno.
Wypuścił mnie z uścisku, a ja usiadłam na jego biurku spoglądając w kalendarz. Miał tam zapisane wszystkie moje i swoje spotkania. Był świetnie zorganizowany, jeżeli zostanie moim wspólnikiem trudno będzie mi znaleźć choćby w połowie tak dobrego asystenta jakim był Olivier. Spojrzałam na niego przelotnie wertując karki w poszukiwaniu dzisiejszego dnia. Miał wzrok utkwiony we mnie, tak jakby próbował zobaczyć o czym myślę i co mam w głowie.
- Coś się stało Bree? - w końcu zapytał, byłam pewna, że to zrobi.
- Nic ważnego - wstałam i ruszyłam do swojego gabinetu - Za 20 minut muszę być w drugiej firmie, spadam. Do zobaczenia na lunchu.
Wyczuł, że jest coś nie tak jednak nic się nie odzywał. Byłam dozgonnie wdzięczna, znowu. Wychodząc powiedziałam jeszcze parę krótkich, a jakże ważnych zdań:
- Gdyby dzwonił pan Bieber, nie przekierowuj go do mnie. Bez względu jak bardzo będzie mu zależało. Powiadom o tym sekretarki. Jeżeli będzie chciał się spotkać, powiedz, że ja nie mam czasu na tak nieistotne spotkania i jedyne co mogę zaproponować to spotkanie z tobą, bo szczerze wierzę, że miało to być spotkanie czysto biznesowe. Przekaż mu również, żeby więcej nie nachodził mnie w domu i gdziekolwiek indziej, bo nie chcę go widzieć na oczy.
I wyszłam, zostawiając oszołomionego Oliviera zapisującego moje słowa na kartce.


~.~
I co myślicie o tym rozdziale?
Teraz parę będzie pisanych tak jak kiedyś.
Jeden o Justinie, jeden o Bree.
Szczerze odpowiedzcie mi na te kilka pytań, proszę:
1. Wolicie rozdziały o Bree, czy Justinie?
2. Czego oczekujecie w opowiadaniu (wiem, że to moja inwencja twórcza, jednak zależy mi na tym by dowiedzieć się jak wy widzicie dalsze losy bohaterów)
3. Co myślicie o tym rozdziale?

Zapraszam też na moje nowe opowiadanie:
http://everyoneneedslovejbff.blogspot.com/

Oraz na aska, jeżeli macie jakieś pytania:
https://ask.fm/WeronikaRubiszewska