wtorek, 21 marca 2017

Rozdział trzydziesty pierwszy (II)

Rozdział trzydziesty pierwszy (II) 

Piątek przyszedł nieubłaganie szybko. Nawet nie wiem kiedy Olivier zniknął za ścianą hali odlotów. Dzisiaj z rana miał wylot do Kanady, a ja jak zwykle zostałam sama. Ostatnio naprawdę często mi się to zdarza. Jednak postanowiłam zmienić coś w swoim życiu, urozmaicić je i dlatego właśnie kupuje bajgle. Może to się wydawać śmieszne, ale kiedy jest się zamkniętym w swoim wielkim apartamencie na najwyższym piętrze wieżowca jedyne o czym marzysz to wyjść na miasto i poczuć się jak prawdziwy mieszkaniec Nowego Yorku. 
Zaraz po tym jak odwiozłam blondyna na lotnisko wybrałam się do Central Parku na samotny spacer. Jest już kwiecień więc spotkałam mnóstwo osób ze swoimi psami, matki z dziećmi i starsze pary. Dochodzi właśnie godzina 12:30 więc kupuje te bajgle i szybko podjadę po kawę dla Justina. Zrobię mu małą niespodziankę i przyniosę mu lunch. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę kawiarni. 
Kiedy wysiadałam pod Starbucks była 13:00, muszę się pośpieszyć bo wiem, że szatyn wychodzi około 13:45 by coś zjeść. Zamówiłam kawę dla niego i mrożoną herbatę dla siebie. Szybko wróciłam do Porsche i obrałam za cel firmę Bieber's Company. Znalazłam się tam w ciągu 20 minut, zostawiłam samochód na parkingu podziemnym i ruszyłam windą na odpowiednie piętro, na którym znajduje się biuro pana prezesa. 
Sekretarki zdziwiły się kiedy mnie zobaczyły. Nie odwiedzam go ostatnio za często. To wszystko przez to, że każe mi zostawać w domu i nie pozwala nic robić na własną rękę. Na pewno nie będzie zadowolony kiedy dowie się, że byłam sama w parku przez dwie godziny. Co dopiero kiedy zobaczy, że tacham ze sobą coś więcej niż torebkę. Ta jego opiekuńczość jest słodka, ale czasami już naprawdę przesadza. Oszczędziłam sobie pukania i od razu weszłam. Justin stał odwrócony do mnie plecami i rozmawiał z kimś zawzięcie przez telefon. Usiadłam na jego krześle obrotowym i położyłam lunch na biurku. Bieber miał kapryśną minę. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony, tylko na razie nie wiem z czego konkretnie.
- Co tu robisz, mała? - spytał od razu kiedy skończył rozmowę.
Chwyciłam swój kubek z herbatą i upiłam kilka łyków. Szatyn usiadł na przeciwko mnie, na jednym z dwóch białych foteli dla jego gości i chwycił swoją kawę. Ja jedynie uniosłam ramiona i dalej tylko na niego patrzyłam. Jednak wpatrywał się tak długo aż wreszcie wymruczałam kilka słów:
- Po prostu nudzi mi się już samemu, po drugie chciałam ci przynieść bajgle.
Chłopak zaśmiał się i nic więcej nie powiedział. Zajadaliśmy się w ciszy, takiej komfortowej wersji ciszy. Wolałam nawet nie pytać czy mu przeszkadzam, bo znałam jego odpowiedź, a samo zadanie tego pytania groziło zabójczym spojrzeniem. Nigdy nie przeszkadzam Justinowi, zawsze znajdzie dla mnie czas i zrobi wszystko co w swojej mocy by spełnić moją zachciankę. Powiedział mi to raz kiedy zadzwoniłam do niego w nocy z pytaniem czy ma czas i ochotę, żeby ze mną porozmawiać. Miałam po prostu chęć usłyszeć jego głos. Poprosiłam wtedy, żeby opowiedział mi jakąś historie ze swojego dzieciństwa. 
- Myślałaś już nad imieniem? Ostatnio powiedziałaś, że musimy to przedyskutować. Mam kilka propozycji, wziąłem to na poważnie, więc mam nadzieję, że nie żartowałaś.
O kurczę! Imię, faktycznie mieliśmy o tym pogadać. Szybko przytaknęłam i przyznałam, że oczywiście, że myślałam. Poprosiłam go, żeby pierwszy coś zaproponował, żebym miała więcej czasu na zastanowienie się. Szczerze mam nadzieję, że wybierzemy coś z jego propozycji, bo nigdy nie byłam zbyt pomysłowa, a chciałabym, żeby moje dziecko miało śliczne imię.
- No więc trudno jest wybrać takie jedno wyjątkowe, ładne, takie specjalne imię, trochę poszperałem i spodobało mi się kilka. Co myślisz o Isaac'u?
Wybuchnęłam śmiechem. Justin był zdezorientowany, ale nie potrafiłam zareagować inaczej. Szatyn zapytał mnie co takiego zabawnego jest w tym imieniu. Mogłam się spodziewać takiego pytania.
- Nic nie ma, po prostu mój chomik miał tak na imię. Nie umarł szczęśliwy. Miałam może z cztery lata. Jadłam sobie czekoladę i chciałam się z nim podzielić. Jak możesz się domyślić, nie powinien jeść takich rzeczy. Po jakimś czasie znalazłam go z nogami w górze na kółku do biegania w klatce. Ale miał piękny pogrzeb, zawiozłam go do pudełka w kabriolecie Barbie. 
Teraz i Bieber się śmiał. Wręcz nie mógł przestać, więc i ja na nowo zaczęłam się śmiać. Kiedy się już opanował zaproponował kolejne imię: Keith, ale nie przypadło mi to do gustu. Wtedy przyszła kolej na mnie. 
- Myślę o Edwardzie...
Nawet nie zdążyłam dokończyć zdania kiedy chłopak zaczął krzyczeć:
- Nie! Nie ma mowy! Nawet o tym nie myśl! Nie nazwę syna imieniem wampira ze zmierzchu. Zapomnij i nie wracaj już do tego imienia. Co sądzisz o Eliajah?
Chwilę się zastanowiłam, ale coś mnie odrzucało:
- Nie. Znaczy śliczne imię, ale nie pasuje do twojego nazwiska. Eliajah Bieber? Nie pasuje.
Justin na chwile wciągnął zdziwiony powietrze, zapytałam więc o co chodzi.
- Zostawisz mu moje nazwisko? - zapytał, a ja jedynie przytaknęłam, nie miałam innego zamiaru.

*oczami Justin'a*

Bree wyszła z mojego biura przed 15:00, obiecałem jej przyjechać jakoś o 19:00, żeby nie musiała się za długo nudzić. Pracę skończyłem po czwartej, skoczyłem po jakieś zakupy na weekend by zabrać je do szatynki. Wykąpałem się i spakowałem potrzebne rzeczy w torbę sportową. Odpowiedziałem na kilka służbowych maili i zrobiła się szósta. Chwyciłem kluczyki od samochodu i zjechałem windą do parkingu podziemnego. Pół godziny później parkowałem na jednym z wyznaczonych miejsc parkingowych dla apartamentu dziewczyny. Kilka minut potem stałem pod jej drzwiami i czekałem kiedy mi otworzy. Doczekałem się, jednak nie oczekiwałem tego co zobaczę. Bree otworzyła drzwi i od razu odeszła. Stała plecami do mnie, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy się odwróciła byłem już pewien. Moja torba i siatka z jedzeniem automatycznie spadła na ziemie, a ja szybko do niej podszedłem i przytuliłem.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytałem.
Dziewczyna podciągnęła nosem i nie puszczając mnie powiedziała:
- Nic nowego. Ostatnio coraz częściej się z nim kłócę, już nie wiem co mam robić.
- Będzie dobrze, zobaczyć.
Powiedziałem to, ale miałem nadzieję, że się mylę. To strasznie egoistyczne, wiem, ale serce mnie bolało kiedy wypowiadałem to zdanie. Szatynka nie zareagowała też tak jak myślałem, wybuchła jeszcze większym płaczem. Delikatnie skierowałem ją na kanapę tak, że usiadła na moich kolanach. Głaskałem ją po plecach i starałem się jakoś uspokoić. Bree miała głowę na moim ramieniu, a jej usta były niebezpiecznie blisko moich. W pewnym momencie podniosła się, otarła łzy i patrzyła mi głęboko w oczy jakby próbowała coś wyczytać. Była coraz bliżej, aż w końcu po tylu miesiącach na nowo poczułem jej wargi na moich. Smakowała tak jak zapamiętałem. Całowaliśmy się powoli, z pasją, tak długo aż nie zabrakło nam powietrza. I wtedy usłyszałem zdanie, które tak bardzo pragnąłem usłyszeć:
- Justin, kochaj się ze mną, proszę.
I zrobiłem to co musiałem, w końcu obiecałem spełniać jej wszystkie zachcianki.

~.~
No to kto się spodziewał takiego zwrotu akcji?!
Mamy w tym rozdziale też wybieranie imienia, ale od razu mówię, że to jeszcze nie koniec. 
Bree i Justin będą tą kwestie jeszcze przedyskutowywać. 
Gdzie są fajni Brestina czy tam Brustina?!
Nie cieszymy się też za wcześnie moi drodzy.
Haha, mam nadzieję, że wiecie, że mogę was jeszcze zaskoczyć. Można się tego spodziewać.
Pozdrawiam was!

środa, 15 marca 2017

Rozdział trzydziesty (II)

Rozdział trzydziesty (II) 

Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem tak wkurzony. Nie dość, że każda cholerna śrubka nie chce pasować do każdego cholernego kawałka tych pierdolonych mebelków to Bree za każdą tą cholerną śrubką powtarza, że nawet ona potrafiłaby dopasować cholerną śrubkę do cholernego kawałka drewna. Skoro jest taka mądra to niech mi pomoże. Wykorzystałbym ją do końca jeżeli mogłaby podnosić cokolwiek cięższego od swojej torebki. Nie chce żeby się jej coś stało, więc muszę jakoś znosić jej obecność kiedy wkładam tą cholerną śrubkę niepasującą do cholernego kawałka mebelków. 
- Nie podoba mi się - usłyszałem jej głos kiedy kończyłem składać ostatnią z szafek.
- Chyba sobie żartujesz. Ja męczę się przy każdym kawałeczku do złożenia, a kiedy kończę ty twierdzisz, że ci się nie podoba? To meble na zamówienie, nie oddamy ich rozumiesz? Zostają i koniec, nie będę ich rozmontowywał. Namęczyłem się, dobrze to wiesz.
Szatynka automatycznie zaczęła się śmiać, nie wiem z czego. Nie widzę nic komicznego w zaistniałej sytuacji. Jestem wręcz bardziej nabuzowany. Dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała w policzek dziękując za wszystko i cicho powiedziała, że żartuje. Całe szczęście, bo nie wybaczyłbym jej tego.
Po tym jak wziąłem prysznic i ubrałem się w swoje normalne ubrania skierowałem się do kuchni. Natrafiłem w niej na Oliviera, a miałem nadzieję tego uniknąć. Stanowczo się przywitałem nie chcąc pokazać czasem, że się boje przebywać w jego otoczeniu. Może się pierdolić. To ja byłem z Bree jako pierwszy i to moje dziecko nosi pod sercem. Wybacz stary, ale jestem w tej chwili ważniejszy.
- Co tu robisz? - zapytał.
Chwyciłem butelkę wody z blatu i zanim odpowiedziałem wypiłem kilka łyków. W tym czasie do pomieszczenia weszła również szatynka. Na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Jakby bała się co wyniknie z naszej rozmowy.
- Justin pomagał mi składać meble. Mówiłam ci przez telefon, wczoraj malowaliśmy, a dzisiaj składał wszystko. 
Dziewczyna wyjęła sok z lodówki.
- To miłe z twojej strony - odezwał się ponownie blondyn.
W jego głosie doskonale można było wyczuć jad. Nigdy za mną widocznie nie przepadał. Z wzajemnością zresztą. No może wtedy kiedy nie wiedział co łączy i łączyło mnie z Bree. Trudno, musi to jakoś przeżyć. 
- Będę się już zbierać. Zadzwoń jak będziesz czegoś potrzebować - powiedziałem do dziewczyny i lekko musnąłem jej czoło.
Odpowiedziała jedynie ciche dobranoc, a po tym wszedłem do windy i zjechałem na poziom parkingów. Wsiadłem do samochodu i wyjechałem na oświetlone światłami ulice nocnego Nowego Yorku.

*oczami Bree*

Kiedy Justin wyszedł wiedziałam, że szykuje się awantura tylko nie wiedziałam, że aż tak poważna. Ledwo wsiadł do windy, a ja usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej usłyszałam jak szło się zbija. Olivier zbił szklankę, w której miał whiskey. Spojrzał na mnie zdenerwowanym wzrokiem i wiedziałam, że zaraz wybuchnie. Ostatnimi czasy często się to zdarza. Krzyczy bardzo często, ale na szczęście nie podniósł na mnie już więcej ręki. Tłumaczę sobie to tak, że jest przesiąknięty pracą, bo przejął moje obowiązki i nie daje sobie rady. To z pewnością trudne i zdaję sobie z tego sprawę. Powiedziałam mu, że wiceprezesi poradzą sobie ze wszystkim, ale on był przekonany, że da radę i nie potrzebuje pomocy. Skoro tak twierdził to jak mogłabym w niego nie wierzyć. Ciszę przerwał krzyk.
- Nienawidzę tego skurwiela, jak możesz pozwalać żeby cię dotykał?! Mało przez niego cierpiałaś?
Podszedł do mnie bliżej, a ja ze strachu spuściłam głowę w dół. Chwycił mnie za dłoń i ruszyliśmy w stronę sypialni. Wiedziałam co się szykuje. Znowu chciał się kochać. Tylko, że my od dawna się nie kochamy. To zwykły seks bez uczuć. Nie czuje żadnych emocji, a o orgazmie nie wspomnę. Nie wiem kiedy ostatnio czułam się przy nim spełniona, po prostu może wkroczyłam w fazę ciąży, w której odechciewa się seksu.
- Olivier, nie mam ochoty...
Nawet mnie nie posłuchał i zaczął się rozbierać. Potem wszystko wyglądało tak samo. Leżałam naga na łóżku, on wisiał nade mną. Wchodził we mnie dosyć brutalnie, jęczał, spuścił się, a ja powtarzałam nauczoną już mantrę udawanego spełnienia. 
Kiedy było po wszystkim, ubrał się i wyszedł mówiąc, że musi popracować. Ja sięgnęłam po bluzkę i majtki, a potem okryta kocem wyszłam na taras, gdzie siedząc na fotelu oglądałam coraz to częściej nocne niebo. Ostatnio często jestem sama w nocy. Sama w dzień. Oczywiście jest Martha, ale to moja gosposia. Mam przyjaciółkę, ale nie chce jej ciągle zawracać głowy. Ona też pracuje, tak jak i Justin. Wystarczająco dużo mi pomaga i mnie wspiera. To kochane z jego strony, że tak bardzo wczuwa się w rolę ojca. Będzie wspaniałym tatą. Wiem to. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać te pierwsze kilka tygodni kiedy ze mną zamieszka. Nadal nie wiem jak o tym powiedzieć Olivierowi, bo w sumie myślałam o tym od dwóch tygodni. Nie dałabym rady sama. Jego ciągle nie będzie. Tak jak i w ten weekend. Wyjeżdża do Kanady na spotkanie z prezesem oddziału w Ottawie. Muszę spytać Biebera czy zechce mi potowarzyszyć. Musielibyśmy się wybrać na zakupy. Trzeba zacząć kupować ubrania i wszystkie inne rzeczy potrzebne dla dziecka. Pieluszki już mamy. Zaczynam się też bać. Data porodu to 23 czerwca, a dzisiaj mamy 9 kwietnia. To straszne jak szybko zbliżam się do poznania swojego synka, a nawet nie mam pojęcia jak dam mu na imię. Nie wiem. Po prostu wydaje mi się to wszystko takie nierealne. To wręcz niemożliwe.
Nawet nie wiem kiedy wybrałam numer Justina na telefonie.
- Halo? Coś się stało? Kupić ci coś do jedzenia? - usłyszałam.
- Nie, nie... Po prostu wzięło mi się na przemyślenia.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszeć mogłam cichy śmiech. Boże ile ten chłopak ze mną wycierpi przez czas ciąży i potem. Nadal jestem zdziwiona, że zechciał uczestniczyć w tym wszystkim, ale jestem też mu strasznie wdzięczna.
- To już chyba ostatnia rzecz z listy rzeczy, które denerwują osoby przebywające z kobietami w ciąży. Jeżeli to przeżyje to cała reszta spraw życiowych będzie dla mnie jak bułeczka z masłem.
Zaśmiałam się i zaczęłam opowiadać:
- Myślisz, że do kogo będzie podobny?
Nastała cisza. Zastanawiał się.
- Zdecydowanie do mnie. Będzie przystojny jak tatuś, ale nosek to może mieć twój. Mój jest za duży. Będzie na pewno szatynem, bo było by podejrzane, gdyby nie był. Będzie idealny, Bree.
Uśmiechnęłam się, a łza spłynęła mi po policzku. Mam dosyć tych ciążowych humorków.
- Justin przyjedź do mnie w piątek i zostań na weekend. Nie chcę być sama. Pojedziemy na zakupy i musimy pomyśleć nad imieniem. Proszę.
- Oczywiście kochanie, dla ciebie wszystko.
I rozłączyliśmy się, a ja rozmyślałam dalej przy świetle wieżowców i gwiazd na niebie.

~.~
Mam nadzieję, że podobał się wam ostatni rozdział cały wzrokiem Justina i teraz fragment. 
Wracamy jednak do Bree, nie na długo, więc osoby preferujące świat oczami Biebera jeszcze się nacieszą.
Pozdrawiam was serdecznie i do następnego :)

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

W zasadzie nie mam pojęcia co mnie nakłoniło żeby tu przyjść. W zasadzie nigdy nie myślałem, że będę chodzić po tego rodzaju sklepie. W zasadzie nie przyszedłbym tutaj sam, ale w zasadzie jestem tutaj z Bree. Co jest absolutnym powodem, dla którego teraz spaceruje za nią z wózkiem pomiędzy półkami działu dla noworodków. Szatynka od kilku dni męczyła mnie żebyśmy się tutaj wybrali. Jest już kwiecień i zaczęliśmy szósty miesiąc ciąży. Myślę, że w sumie to odpowiedni moment na rozpoczęcie zakupów, ale nie chce jej tego na razie mówić, bo jestem wręcz pewny jej nadmiernie szczęśliwej reakcji. 
- Dobrze Olivier, zrozumiałam. Będę w domu około 19:00. Bez nerwów, Justin na pewno pomoże mi z zakupami. 
Dziewczyna właśnie kończyła rozmowę ze swoim facetem. Trudno mi to nadal przechodzi przez gardło, ale muszę do tego przywyknąć. Na razie nie jesteśmy na poziomie tego by wypić razem whiskey, ale nie skaczemy sobie do gardeł, więc jakoś to jest. Nie spędzamy zbyt wiele czasu razem. Czasem po prostu jest w domu kiedy ja jestem u Bree. Zbliżyliśmy się do siebie, oczywiście w kontekście bycia przyjaciółmi. Razem jemy lody i pijemy szampana dla dzieci, kiedy mamy humorki ciążowe. Olivier jest teraz zajęty pracą, bo przejął większość obowiązków dziewczyny. Tak przynajmniej mówi sama zainteresowana. Mnie jednak wydaje się, że do niego to nie pasuje. Raczej nigdy tak nie robili, bo kiedy pierwszy raz zaproponowałem to szatynce, ta wręcz zaczęła skakać ze szczęścia. Był to zabawny widok, za długo jednak nie poskakała z uwagi na jej stan. Mogę powiedzieć, że ciąża jest interesująca. Nigdy nie sądziłem, że o 3 nad ranem pojadę na stacje benzynową po lody i hot-doga, bo panienka w domu ma ochotę. Dosłownie, przed trzecią zadzwoniła do mnie w ostatni weekend, kiedy Olivier był na wyjeździe służbowym, po to żebym przyjechał z lodami malinowymi. Oczywiście zrobiłem to. Inaczej miałbym wypominaną tą głupią parówkę z bułką przez najbliższy miesiąc. Wiem co mówię. Raz przejeżdżaliśmy koło Starbucks i Bree poprosiła żebym się zatrzymał. Nie mogłem stanąć na środku skrzyżowania, a nie chciało mi się cofać, bo zajęłoby mi to z 10 minut jak nie więcej w tym zatłoczonym mieście. Powiedziałem, że pojedziemy do innego. Tak też zrobiliśmy. Tylko, że nie było tam syropu brzoskwiniowego do "wymarzonej" mrożonej zielonej herbaty na lemoniadzie. Po prostu się skończył. Do dzisiaj potrafi mi to wypominać, bo musiała wziąć syrop malinowy. Istna tragedia. 
- Myślisz, że powinniśmy już kupić pieluszki? - jej głos wyrwał mnie z rozmyślań. 
- Myślę, że powinniśmy zacząć od wyboru farby na ściany, mebli i takich pierdół. 
Bree zrobiła skwaszoną minę. Zdecydowanie nie podobał się jej ten pomysł. Co mogłem na to poradzić. Taka była prawda. Gdzie chce poukładać te pieluszki, kiedy nie ma szafki. Jednak kiedy tak wpatrywałem się w nią i jej smutną twarz jedyne co mogłem zrobić było:
- Ale myślę też, że pieluszek nigdy za dużo. 
I usłyszałem jej pisk, a sekundę później czułem jak zawiesza ręce na mojej szyi. Przytuliła mnie mocno i zaśmiała się. Jakiś mężczyzna ze swoją kobietą wpatrywał się w nas i z uśmiechem na twarzy ruszył w stronę kas. Musiało to wyglądać komicznie, jeszcze bardziej kiedy dziewczyna krzyknęła na cały sklep:
- Kupujemy pieluszki! 
I skończyło się na tym, że nasz wózek zajmowały dwa wiadra z niebieską farbą i trzy paczki pieluch, a za nami pracownik wiózł kartony z mebelkami. 
Po pół godzinnej drodze powrotnej i małym postoju na siku wróciliśmy do mieszkania Bree. Właśnie weszliśmy do środka i postanowiliśmy wypić herbatę. Martha zrobiła nam ją kiedy stojąc na środku pustego pokoju układałem pudełka z częściami do złożenia. Stwierdziłem, że sam chce je złożyć. Szatynka stała przy oknach sięgających do samej ziemi, tak jak w każdym pomieszczeniu tego apartamentu. Jedna ściana pokoju była w ten sposób oszklona. Zastanawiała się nad czymś i miałem szczerą nadzieje, że niedługo się dowiem co krąży jej po głowie. 
- Tak sobie ostatnio myślałam, że dobrze by było jakbyś mieszkał tutaj przez kilka tygodni po porodzie. Nie poradzę sobie sama, a noworodki nie powinny raczej podróżować od jednego mieszkania do drugiego. Nie będziesz też mógł być z nim sam, bo będę karmić. Chciałabym, żebyś mi pomógł. Chciałbyś też?
Odjęło mi mowę. Nie zliczę ile razy zastanawiałem się jak to rozwiążemy, a ta propozycja naprawdę przypadła mi do gustu. Przecież nie będę tutaj cały czas, bo muszę pracować w swojej prężnie rozwijającej się firmie, ale w nocy, kiedy Bree będzie mnie potrzebować? Nie chce, żeby Olivier zabierał moje obowiązki ojca. Chce zająć się swoim synem od początku, samego początku. 
- Myślę, że to będzie dobry pomysł. Tylko czy nie będzie to mu przeszkadzać? 
- On tu nie mieszka. Często przebywa, ale w zasadzie mieszkamy osobno. 
Czemu ona tak się zachowuje. Kiedyś mówiła o nim z uczuciem, które łamało mi serce. Teraz to się zmieniło, albo już tego nie odczuwam. Nie wiem o co chodzi, ale chciałbym się dowiedzieć. 
- Nie ważne, cieszę się, że tu zamieszkasz. Pójdę się teraz przebrać i pomogę ci chociaż trochę pomalować te ściany. 
- Jesteś pewna? - zapytałem niby o jej pomoc przy malowaniu, ale wydaje mi się, że pytałem też o jej decyzje, ona też to widocznie wyczuła. 
- Tak, będzie zabawnie. 
I wyszła śmiejąc się. Podszedłem do swojej torby sportowej leżącej na korytarzu i zmieniłem spodnie na krótkie czarne spodenki. Zdjąłem koszulę i ubrałem zwykłą koszulkę z krótkim rękawem Adidasa. Założyłem stare buty do biegania i związałem swoje włosy w małą kitkę. Nie wyszło mi to jednak za dobrze, więc poczekałem aż przyszła Bree w swoich czarnych legginsach i starej za dużej koszulce. Dziewczyna poprawiła moją fryzurę i zabraliśmy się do roboty. 
- Lubię te twoje dłuższe włosy. Są takie idealne. Najbardziej podoba mi się jak robisz tą śmieszną jakby fale na bok. Wyglądasz wtedy przystojnie, a jak masz kitkę to jesteś takim bad boyem, to jest natomiast seksowne. Powinnam się chyba już zamknąć, malujmy te ściany. 
Powiedziała to wszystko na jednym wydechu kiedy kończyliśmy jedną z trzech ścian. Jedynie się zaśmiałem, a potem specjalnie ubrudziłem jej policzek farbą. Skończyło się na tym, że byłem cały pomalowany. 
- Podoba mi się ten odcień. Taki lazurowy, ale jednak królewski błękit. Dobrze, że wybraliśmy coś pomiędzy. 
- Tak, mi też się podoba, ale nie musiałem być nim cały pokryty, żeby go docenić. 
Bree zaśmiała się i na nowo włączyła swoją ulubioną płytę, miałem już dosyć i przełączyłem na radio. Z głośników w całym domu leciała teraz jakaś piosenka będąca teraz hitem, a ja bezcelowo wpatrywałem się w piękno stojące przede mną.

~.~
Chce was przeprosić za to jak dodaje, ale nie jestem w stanie robić tego częściej. Każdy z nas ma swoje obowiązki, a im jesteśmy starsi tym więcej ich przybywa. Ostatnie czas nie był dla mnie zbyt dobry. Straciłam przyjaciela, a moje serce nie jest w najlepszym stanie. Przepraszam.
Mam jednak nadzieję, że rozdział się podoba i nie zostawiacie mnie.
Pozdrawiam was serdecznie. Obiecuje, że następny pojawi się już niedługo.