czwartek, 31 grudnia 2015

Everyone deserves happiness

Zapraszam na moje nowe opowiadanie
Mam nadzieje, że przypadnie wam do gustu



Leah to siedemnastolatka, która z pozoru ma wszystko. Dom, rodzinę, chłopaka, pieniądze. Jest popularna w szkole i dostaje wszystko o czym tylko zamarzy. Brakuje jej jednak kogoś z kim mogłaby porozmawiać o wszystkim. Brakuje jej prawdziwego przyjaciela. Oczywiście zawsze może liczyć na rodziców, z którymi ma bardzo dobry kontakt. Wolałaby znaleźć przyjaciela, prawdziwego. Z pozoru zwykła nastolatka, jednak wie jak to jest być na dnie i nie mieć niczego. Chodzi do drugiej klasy liceum. Jest pewna siebie, otwarta i uwielbia pomagać innym. Mieszka w Nowym Yorku, ale pochodzi z Londynu skąd u niej brytyjski akcent. Ludzie wokół niej udają przyjaciół, są zwyczajnie o nią zazdrośni. Gdy spotka chłopaka ze swojej szkoły, ale nie z jej sfery wszystko się zmieni. "Przyjaciele" będą ją ostrzegać przed pośmiewiskiem, ale dla niej nie będzie to specjalnie ważne. Jak potoczą się jej losy?


http://everyoneneedslovejbff.blogspot.com/

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział jedenasty (II)

Rozdział jedenasty (II)

*oczami Justina*
Kurwa. Nic dodać, nic ująć. Przecież wszystko było wspaniale. Była szczęśliwa. Nagle bum, obudziła się rano i jakby to co się wczoraj działo nie miało dla niej znaczenia. Tak jakbym zniszczył położony przez nią mur, którego nie można zburzyć. Tym murem byłem ja. Ona naprawdę chciała to skończyć. Ona to skończyła, a ja głupi myślałem, że teraz, gdy oboje nie mamy nikogo, gdy nikt nie wie co tak naprawdę nas łączy, że będziemy razem. Ona da sobie radę, ona już wie jak żyć beze mnie. Teraz ja muszę sobie z tym poradzić. Nie miałem innego wyboru jak wrócić do LA, tak też zrobiłem. Dlatego teraz siedzę w moim Audi w garażu i zastanawiam się czy dobrze robię. 
Do miasta wróciłem wczoraj, przespałem się w hotelu. Musiałem to wszystko przemyśleć, upewnić się, że moja decyzja jest właściwa. Nigdy nie będę nikogo tak bardzo pożądał jak Bree, bez sensu było by szukać, skoro i tak nie znajdę. Dawaj Bieber, nie pękaj.
Wyszedłem z samochodu i powolnym krokiem ruszyłem w stronę windy. Nadal nie byłem pewien, mimo że w drodze do mieszkania czułem się całkiem inaczej. Wybrałem odpowiednie piętro, a maszyna w kilka sekund ruszyła. W jednej dłoni trzymałem bukiet czerwonych róż, a drugą włożyłem do kieszeni w spodniach. Poczułem małe pudełeczko z otwieranym wieczkiem i znów poczułem, że robię źle. Jednak wrzuciłem te myśli z głowy i pewnym rokiem wszedłem do mieszkania. 
Zauważyłem Christiana siedzącego na kanapie, a ona odwrócona do mnie plecami stała przy blacie w kuchni i popijała kawę ze Starbucks, musiała niedawno wrócić z zakupów. Zawsze po drodze z galerii zatrzymywała się w tej kawiarni. Podszedłem do niej, najpierw odkładając torbę z ubraniami pod ścianą. 
- Taylor - blondynka odwróciła się w moją stronę i już chciała mnie pocałować, jednak szybko jej przerwałem. - Pozwól mi powiedzieć - skinęła głową. - Słuchaj, różnie to między nami bywało, jednak teraz jest już pewien, - gdyby ona wiedziała jak ja kłamie, pomyślałem - jestem pewien, że chcę być z tobą bez względu na wszystko i mimo że nie jest to pewnie tak jak chciałaś, nie jest tak romantycznie jak sobie wymarzyłaś to - wyjąłem pudełeczko z kieszeni, uklęknąłem i je otwarłem - Taylor, wyjdziesz za mnie?
Blondynka popatrzyła na mnie jak na przybysza z innej planety, potem ukradkiem spojrzała na pierścionek i kazała mi wstać. 
- Justin... Nie wiem co powiedzieć - teraz nie liczyło się to czy ja byłem pewien, ważne było żeby ona mi nie odmówiła - Tak. Tak Justin, wyjdę za ciebie.
Ubrałem jej srebrny pierścionek z diamentem i podniosłem, obracając wokół własnej osi. Pocałowałem ją, a ona odwzajemniła jak nigdy. Poczułem się wspaniale. Na prawdę, teraz gdy Taylor się zgodziła poczułem się pewien swojej decyzji.
- Jest prześliczny - powiedziała oglądając dłoń z każdej strony.
W moim sercu zagościła radość. Byłem pełen wątpliwości, ale teraz nie widzę po nich żadnego śladu. Problem jednak leży w tym, że za każdym razem gdy myślę o ślubie, o ceremonii w kościele to obok mnie przy ołtarzu nie widzę Taylor. Widzę osobę, której nigdy tam nie zobaczę. To boli najbardziej, świadomość, że nie mogę być z kimś kogo szczerze pragnę. Chociaż gdy myślę o tym jak bardzo zranię Tay to wcale nie czuje się lepiej. Gdyby, nie mam pojęcia jakim sposobem, dowiedziała się, że robię to by zapomnieć o Bree to nigdy by mi nie wybaczyła. Traktuję ją jak przyjaciółkę. Taką wyjątkową, z którą uprawiam seks. Seksualną przyjaciółkę. Jednak gdybym miał stracić ją na zawsze to nie byłoby zabawne. Lubię porozmawiać sobie z nią tak od serca. Powiedzieć jej co mnie boli. Wtedy też ona mi się zwierza. Tak jak to robią przyjaciele. Handlujemy wymiennie naszymi sekretami. Taylor wie, że byłem w "związku" z kuzynką, ale nie wie, że nadal mamy jakiś tam kontakt. Powiedziałem jej, że Natasha, bo nie podałem prawdziwego imienia, nie żyje. Wymyśliłem wypadek samochodowy, najbanalniejsze wytłumaczenie. Wiem, że przyjaciół się nie kłamie, ale kiedy to mówiłem to nie miałem jeszcze takiego zaufania do Tay, a po drugie nie byłem do końca trzeźwy. Potrzebowałem się wtedy wygadać, na jakiś inny temat, nawet nie pamiętam jaki, no i na końcu wyszło tak, że powiedziałem jej o nas. 
- Skarbie bardzo chciałabym zostać, ale umówiłam się z mamą. Nie mogę jej odmówić - powiedziała i szybkim krokiem ruszyła do windy. - Porozmawiamy wieczorem, przepraszam cię bardzo. Obiecuje, że wrócę jak najszybciej.
- Jasne, leć. Baw się... - nie zdążyłem dokończyć bo drzwi windy się już zamknęły.
Ruszyłem w stronę lodówki. Wyjąłem dwie butelki piwa i rzuciłem się na kanapę obok Chrisa. Chłopak spojrzał na mnie, a potem zaśmiał się wyciągając z mojej dłoni jedną butelkę. 
- Żebyś nie żałował stary - wypił łyka i wstał. - A teraz cię zostawię - i ruszył do wyjścia.
- Stary liczyłem na męski wieczór. 
- Sorka bro, jestem umówiony, ale spokojnie narzeczona szybko nie wróci, możesz sobie sprowadzić stare koleżanki, numer znajdziesz u mnie w pokoju.
Rzuciłem w niego poduszką, a on tylko ze śmiechem wszedł do windy. Zostałem sam. Znów wróciły do mnie myśli czy zrobiłem dobrze, jednak pozbyłem się ich tak szybko jak powstały. Przypomniałem sobie pocałunek z Taylor i od razu minęło. To był inny pocałunek. Nie był taki jak zawsze, ten był emocjonalny. Czułem uczucia jakiś nigdy nie doświadczyłem przy niej. 
Włączyłem sobie kanał z muzyką w telewizji i ruszyłem do sypialni po swojego laptopa, żeby zająć czymś myśli postanowiłem poszukać kogoś kto mógłby zająć się zaprojektowaniem mojego wieżowca. Tak by w środku było przestronnie, wygodnie, elegancko i nowocześnie. Gdy tak przeglądałem wszystkie możliwe strony firm architektonicznych wpadłem na pewien pomysł. Przecież Taylor skończyła takie studia. Okey, może pracuje teraz jako sekretarka, ale tylko po to by jakoś się wybić. Zarobić, odłożyć i założyć swoją firmę. Chce być samodzielna i podziwiam ją za to, bo ja sam zabrałem pieniądze od matki. Jak ją do tego zatrudnię to zarobi sobie i będzie mogła zacząć coś swojego. Małego, ale swojego.
Teraz pozostało się zająć finansami. Znaleźć jakąś dobrą firmę. Na przykład Johnson's Bank.

~.~

Kto się tego spodziewał?!
No kto?!

sobota, 26 grudnia 2015

Ważna informacja

Skoro mamy święta, a sytuacja się trochę przeciągnęła to postanowiłam wytłumaczyć wam o co chodzi i dlaczego na blogu nie pojawiają się rozdziały od końca listopada.
Sytuacja ma się tak, że pracuje nad nowym projektem, chciałam się na nim całkiem skupić i przez to zaniedbałam to opowiadanie. Mam nadzieję, że mój nowy pomysł przypadnie wam do gustu, ponieważ już niedługo będziecie mogli go poznać. Chciałam go wam pokazać 6 grudnia, jednak sytuacja się przeciągnęła. Przełożyłam 'premierę' na 24 grudnia, jednak parę rzeczy okazało się niedopracowanych, a chciałabym, żeby następne opowiadanie było lepsze. W związku z tym mam nadzieję, że wybaczycie mi ten poślizg z rozdziałami i poczekacie na mój nowy projekt, który premierę będzie miał 31 grudnia, bez zmieniania daty.
Przepraszam was jeszcze raz, teraz obiecuje, że nie zostawię was bez rozdziału na tak długi czas.

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział dziesiąty (II)

Rozdział dziesiąty (II)

Obudziłam się przez promienie słoneczne wpadające do mojej sypialni. Obok mnie nikogo nie było. Nikogo nie było, ale pościel była wygnieciona tak jakby całą noc ktoś na niej leżał. Może mam jakieś przewidzenia, albo to ja rzucałam się po brzegach łóżka nie mogąc znaleźć sobie miejsca? Stwierdzając, że wszystko jest dobrze spojrzałam na zegarek. Wskazywał 8:37. Szybko podniosłam się z łóżka uświadamiając sobie, że przecież mamy dzisiaj wtorek, a ja jestem umówiona na spotkanie o 9:30 po drugiej stronie miasta, które w tej chwili całe pogrążone jest w jednym wielkim korku. Wbiegłam do garderoby dopiero teraz zauważając, że na sobie nie mam nawet podartego kawałka materiału. Co się do cholery działo w nocy?! Nie miałam za dużo czasu na zastanawianie się, więc wybierając białą koszule i czarną dopasowaną spódnice wbiegłam do łazienki. Związałam włosy w kok, by nie pomoczyć ich wodą i weszłam pod prysznic. Dokładnie umyłam ciało żelem o zapachu wanilii i spłukałam pianę. Najszybciej jak umiałam wytarłam się białym puszystym ręcznikiem i ubrałam wcześniej uszykowany komplet. Nałożyłam podkład, czerwoną pomadkę i namalowałam czarne kreski na powiekach. Włosy rozpuściłam i tylko je rozczesałam zostawiając w naturalnym lekko pofalowanym nieładzie. Wkładając koszule w spódnice chwyciłam torebkę i czarne szpilki z czerwoną podeszwą. Wpadłam do kuchni, a tam czekała na mnie największa niespodzianka roku. 
Justin Bieber
- Co ty tu do cholery robisz? - zapytałam chłopaka, który w samych bokserkach stał przed ekspresem i parzył moją ulubioną kawę.
Odwrócił się w moją stronę. Mogłam podziwiać jego sześciopak i parę nowych tatuaży. Na jego twarzy malowała się duma. Był z siebie dumny. Jaki miał do tego powód? Po pierwsze co on tu kurwa robi! I dlaczego w samych bokserkach stoi w mojej kuchni. Byłam pewna, że wczoraj poszedł do domu. Właśnie! On tutaj był! Dlaczego nic z tego nie pamiętam? Aż tak byłam pijana?
- Witaj kotku, chyba nie jesteś w humorze. Wypijesz kawę?
- Co ty odwalasz Justin?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Ale ja naprawdę nie wiem co tu jest grane. O co mu chodzi i dlaczego do cholery stoi w samych bokserkach w mojej kuchni! To pytanie nie daje mi o sobie zapomnieć! No i musiał nadejść moment, w którym mój mądry mózg złoży wszystko w jedno, i uświadomi mi co się stało w nocy. Znów to zrobiliśmy. Znów się pieprzyliśmy. Ja pierdole.
- Wyjdź stąd - tylko na tyle było mnie stać.
Nie chce znać szczegółów. Teraz już wiem, że na pewno nie chcę go już nigdy na oczy zobaczyć. Przyszedł tu z winem po to by mnie przelecieć i udało mu się. Postawił sobie cel, a jako, że po pijanemu jestem naiwna to wykorzystał to i spełnił obietnice złożoną samemu sobie.
- Serdecznie ci, kurwa, gratuluje! - krzyknęłam.
- Bree, o co ci chodzi? Kochanie przecież teraz może być już wszystko dobrze. Możemy być razem.
Co?! Co on sobie ubzdurał w tej głowie! Myślał, że jak mnie przeleci to rzucę mu się w ramiona i powiem, że możemy znów spróbować?! Czy on jest niepoważny? Nie mówię oczywiście, że od tak przestałam o nim myśleć. Nie. Nadal zastanawia mnie co by było gdybyśmy byli razem. Czy by się udało. Ja nadal chciałabym spróbować, no ale niestety moja głowa widzi tylko wielki napis "To twój kuzyn. Jesteś pojebana". Dlatego, żeby samej sobie pomóc muszę odpychać Justina. Żałuje, że nie pamiętam poprzedniej nocy. Oh cicho.
- Przestań Justin. Nie będziemy nigdy razem. To się nie uda. Wybij to sobie z głowy, znajdź jakaś dziewczynę i bądź szczęśliwy. Zapomnijmy o tym co się stało, a teraz poproszę cię grzecznie, żebyś wyszedł z tego mieszkania i nigdy nie wracał.
- Ale Bree...
- Spieszę się do pracy. Weź swoje rzeczy i wypierdalaj.
Oparta o kanapę obserwowałam jego ruchy. Wpatrywałam się w niego, jak w obrazek. Nadal darzyłam go uczuciem, ale nie chciałam, żeby o tym wiedział. Moje zachowanie całkowicie kontrastowało z tym co było w mojej głowie, a co gorsza w moim sercu. Chciałam, żeby został i zjadł ze mną śniadanie, a potem został. Został na zawsze. Pragnęłam, żeby nigdy więcej mnie nie zostawił, a mówiłam coś całkiem innego, bo wiedziałam, że to nieodpowiednie.
- Jesteś pewna, że mam wyjść? - zapytał wsuwając spodnie.
Nie odpowiedziałam. Podeszłam do drzwi i je otwarłam czekając aż przez nie wyjdzie, a ja będę mogła spokojnie wybuchnąć płaczem. Posłał mi ostatnie spojrzenie zapinając guzik koszuli i zakładając czarne Ray-bany wyszedł. Odczekałam pół minuty, po których zsunęłam się na ziemie i zaczęłam płakać. Siedziałam tak z trzy minuty, a potem usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Punktualnie jak w zegarku, moja gosposia weszła do apartamentu o 9:00. Otarłam szybko łzy, co jednak nie umknęło jej uwadze.
- Pani Johnson, co się stało?! Widziałam tego chłopaka co wczoraj, wpadł na mnie w windzie! Czy on coś pani zrobił? To pani chłopak? - zaczęła się seria pytań.
Postanowiłam nie reagować. Wstałam i chwyciłam torebkę, kluczyki i czarny płaszcz. W końcu zaczyna się listopad, a na dworze jest coraz chłodniej. Poprawiłam szybko makijaż w wielkim lustrze, obok drzwi.
- Niech pani wraca do swoich obowiązków. Nie płace za serie pytań. Będę w domu o 17:00 - i wyszłam, trzaskając z impetem drzwiami.
Nie myśląc o niczym wbiegłam do windy i szybko zjechałam na poziom garaży. Wsiadłam do mojej czarnej tesli i ruszyłam z piskiem opon. Nie zważałam na ograniczenia prędkości i inne przepisy. Za 21 minut miałam mieć bardzo ważne spotkanie z jedną z tak zwanych grubych ryb. Facet inwestuje w nowo powstałe firmy, lub kupuje takie, które są na skraju bankructwa. Płaci marne grosze, a potem zarabia grube miliony. Teraz zainteresowany jest kupnem budynku właśnie ode mnie. Świetne miejsce na firmę architektoniczną, sama chciałam zainwestować, po tym jak zapłaciłam lekkie pieniądze za pięknie usytuowany budynek. Jednak on pojawił się zaraz po licytacji, z kuszącą propozycją o czym mu oczywiście nie mówiłam. Wyciągnę od niego najwyższą kwotę. To właśnie na tym powinnam się skupić. Niestety moja głowa nie dopuszczała innej myśli, oprócz Justina. Zamiast wymyślać mój plan negocjacji skupiam się na tym gdzie on jest i co robi.
- Pani Johnson, pan White czeka w sali konferencyjnej - usłyszałam głos mojej sekretarki ledwo co weszłam do biura.
Podałam jej płaszcz i ruszyłam do wyznaczonego miejsca. Przed otworzeniem drzwi przybrałam poważną minę, o ile mogła być poważniejsza. Poprawiłam włosy i pewna siebie otwarłam drzwi spoglądając na wstającego bruneta. Mógł mieć z 40 lat. Wysunął do mnie dłoń i z uśmiechem powiedział:
- Panno Johnson.
- Panie White - uścisnęłam dłoń i poleciłam mu usiąść.


~.~
Trochę musieliście poczekać.
Ale ten rozdział był trudny do napisania i sama nie wiem czemu.
Podoba wam się?
W następnym znów wracamy do Justina.
Wracamy do jednego rozdziału o Bree, a potem jeden o Justina.
Jak myślicie co teraz będzie robić Justin?
Co będzie się działo w życiu Bree?
A może w ich wspólnym życiu
Czekam na komentarze by wiedzieć czy w ogóle tu jesteście.

sobota, 31 października 2015

Rozdział dziewiąty (II)

Rozdział dziewiąty (II)

Wpuściłam go do środka, mimo że nie byłam pewna czy to dobry pomysł. Poprosiłam, żebyśmy usiedli w kuchni. Właśnie kończyłam kolacje i nie wiedziałam do końca jak się zachować. Moja gosposia pałętała się po apartamencie i wiedziałam, że zacznie wymyślać w głowie niestworzone historie związane z Justinem. Już jutro zapewne zapyta mnie o niego. Przewidzi jej się, że widziała w łazience jego skarpetki, albo, że w sypialni pachnie męskimi perfumami. Ta kobieta miała niesamowitą wyobraźnie i już boje się co wymyśli.
- Pani Johnson mogę coś jeszcze dla pani zrobić? - zapytała wiercąc dziurę w twarzy Biebera.
Kobieto opanuj się i nie patrz tak na niego. To tylko mój kuzyn! To, że przyniósł wino nic nie oznacza! Chce wypić lampkę, bo podpisaliśmy bardzo korzystną dla mnie umowę. Dla niego też była ona korzystna, ale nie ukrywajmy, dla mnie o wiele bardziej opłacało się to podpisać. Chwilka! Po co on tutaj przyszedł. Chce wypić wino, co wiąże się z rozmową. O czym chce rozmawiać?
- Nie dziękuje, może pani już wrócić do domu. John panią odwiezie, poinformowałam go wcześniej.
Idź już do domu kobieto i zostaw nas samych, albo nie! Bo wymyśli, że chciałam jak najszybciej się jej pozbyć, żeby być sam na sam z Justinem, a przecież nie chcę tego! Od tego uciekłam. Nie chce być z nim sama, bo boję się, że nie pohamujemy się i znów wylądujemy razem w łóżku. 
- Do jutra pani Johnson.
Wyszła! Nie, wracaj tutaj natychmiast! Kurwa.
- Pozwolisz mi dokończyć? - wskazałam na swoje kanapki z warzywami.
Spojrzał na mnie i od razu wiedziałam po co tutaj przyszedł. Chciał się pieprzyć. Obmyślił sobie cały plan. Przyjdzie, wypijemy wino, może nawet nie skończy się na jednej butelce. W między czasie będziemy rozmawiać o tym co było. Jak cudownie było, ale też o tym jak złamałam jego i swoje serce moim szybszym powrotem z LA. Jak zabolało go to, że nie pożegnaliśmy się czuło i namiętnie na lotnisku w Miami. Chciał zapewne wiedzieć też dlaczego dzisiaj byłam taka formalna na spotkaniu, a przecież jest jedna odpowiedź na te wszystkie pytania. Nie chciałam znów wylądować w łóżku z własnym kuzynem, mimo że kiedyś mi to nie przeszkadzało. Przez krótki moment, ale tak było. W zasadzie tak się do tego przyzwyczaiłam, że zapomniałam kim tak naprawdę dla siebie jesteśmy. Ja nie chciałam z nim się kochać, on przyjechał tutaj tylko po to. A może jednak chciałam? Nie, Bree.. Przestań pieprzyć.
- Jasne jedz... - odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie. - Nieźle się urządziłaś. Gosposia, kierowca, mieszkanie w jednym z najładniejszych apartamentowców. Faktycznie królowa Nowego Yorku. Tak jak piszą brukowce.
- Czytałeś o mnie? - zapytałam przeżuwając ostatnie kawałki kanapki.
- Mówiłem, że odrobiłem pracę. Czytałem też o twoich rodzicach. Nieźle cie ustawili, mogłabyś nie pracować do końca życia, a ty nadal chcesz więcej.
No to mnie wkurzył. Przyszedł tutaj wytykać mi moją prace? Chce pogadać o moich rodzicach? Chyba wolałabym, żeby przeleciał mnie wzdłuż i wszerz niż, żebyśmy rozmawiali o nich. Jest jakiś niepoważny. Doskonale wie jak bardzo temat rodziny mnie boli. Wie, że w większości przez ten głupi wypadek zaczęłam się okaleczać. Wie, że cała tak sytuacja zostawiła wielki ślad na mojej psychice, ale nadal chce o tym rozmawiać. Na pewno nie zostanie tu długo jeżeli nie zmieni tematu oraz tego idiotycznego tonu głosu.
- Przyszedłeś tutaj, żeby mnie oceniać? Żeby wypominać mi ile mam pieniędzy? Żeby przypomnieć mi, że moi rodzice umarli? Żeby wmawiać mi, że ważna jest dla mnie tylko kasa? Dobrze wiesz, że zrobiłabym wszystko, żeby wrócili do mnie, ale nadal chcesz mnie oceniać i dołować?
Spojrzał na mnie jakby nie wiedział o czym mówię. Udawał głupiego, a oboje znaliśmy powód jego przybycia. Chciał mnie zasmucić, potem pocieszyć winem, a na koniec przelecieć.
- Jeżeli tak ma wyglądać nasza rozmowa to dziękuje ci bardzo za odwiedziny, ale wyjdź.
Powiedziałam wprost. Po co miałam owijać w bawełnę? Nie mam ochoty na taką rozmowę. Lepiej dla nas obojga będzie jak wyjdzie stąd jak najszybciej. Mówię serio. Nie chce mi się dzisiaj, ani nigdy rozmawiać o śmierci najbliższych, ogólnie o śmierci.
- Gdzie masz korkociąg? - zaczął otwierać szuflady.
Czuł się jak u siebie, a mi, nie wiem, czemu, to nie przeszkadzało. Znalazł to czego szukał. Ściągnął dwa kieliszki z wiszącego nad blatem wieszaka i otworzył wino. Czerwone wino. Wiedział doskonale co przynieść. Nalał alkoholu i podał mi jedną lampę.
- Dziękuje - odpowiedziałam.
Dlaczego to zrobił? Nie powiedział nic na moją wyczerpującą przemowę. Chciał mnie zmylić. Ja już cię znam, Justin. Nie dam się nabrać na twoje durne pułapki. Doskonale wiem, że wyczuł seksualne napięcie między nami na spotkaniu i teraz znów chce je zbudować. Chce zamoczyć. Czy mu się uda? Mam nadzieję, że nie. Wyleczyłam się z seksu z kuzynem i nie mam zamiaru do tego wracać. 
- Jak ci się układa życie? - wypalił, a ja wybuchłam śmiechem.
- Przecież czytałeś brukowce. Wszystko o mnie wiesz. Ale niech ci będzie. Jestem szczęśliwa. Mam wspaniałą przyjaciółkę, a jej synek to najbardziej słodka istota na świecie. W pracy idzie mi coraz lepiej, ale to pewnie już wiesz. No i...
- Masz faceta.
Tym zdaniem mnie zaskoczył. To było pytanie czy stwierdzenie? Zdecydowanie stwierdzenie. Co mu przyszło do tej pustej głowy?! Niby kogo? Znalazł tę informacje w internecie? Dlaczego Olivier nic mi o tym nie powiedział... Olivier! No tak jego sobie ubzdurał.
- Jestem sama, a nawet jakbym miała kogoś to wydaje mi się, że to nie jest informacja dla ciebie. Jeżeli masz na myśli Oliviera to jest on moim asystentem i dobrym kolegą..
- Który przy okazji cię posuwa - dodał.
Zrobił się bezczelny. Co on sobie myśli. Takie ma o mnie zdanie? Dupek pierdolony. Jakbym mogła to bym my przypierdoliła w tą zakłamaną twarz! Chwila, przecież mogę...
- Nie pozwalaj sobie za dużo, Bieber. Pamiętaj, że jesteś nie tylko w moim apartamencie, ale i w moim mieście. Jakbym chciała to jednym telefonem mogłabym zniszczyć ciebie i ten twój żałosny pomysł na rozwinięcie firmy. Nie twój interes czy mnie ktoś posuwa. Mnie nie interesuje twoje życie seksualne i to ile dziwek przeleciałeś w miesiącu. Więc proszę cię byś kurwa zmienił temat.
- Chcesz mnie zastraszyć, skarbie? Chyba ci się to nie uda.
Nie no, nie wytrzymam zaraz. Jakim prawem znów mówi do mnie tymi przesłodzonymi tekstami. Nie chcę nic od niego poza tym by w końcu znikł z mojego życia raz na zawsze. Chwila. Czy na pewno tego chcę?
- Wiesz co Bree? Chyba zostanę dłużej w Nowym Yorku.

~.~
Co myślicie?
Co wydarzy się w rozdziale 10?

wtorek, 13 października 2015

Rozdział ósmy (II)

Rozdział ósmy (II)

Wjechałem na ostatnie piętro wieżowca, w którym mieściła się główna siedziba firmy Johnson Industry. Podszedłem do recepcji i zastałem tam uśmiechającą się blondynkę, rozmawiającą przez telefon.
- W czym mogę pomóc? - zapytała po skończonej rozmowie.
- Byłem umówiony na spotkanie w sprawie podpisania umowy o kupnie budynku u pana Butsa - oznajmiłem.
- Pańska godność? 
- Bieber. Justin Bieber.
Sprawdziła coś w komputerze, jej brwi na chwilę pokazały, że jest zdezorientowana. 
- Przepraszam, ale pan Buts jest na spotkaniu. Da mi pan chwilkę? - skinąłem głową i czekałem gdy dziewczyna znów podniosła słuchawkę.
Wcisnęła pierwszą cyferkę, a po chwili odezwała się:
- Pani prezes, pan w sprawie umowy już się pojawił, a pan Buts wyszedł...Nie żadne zmiany w grafiku do mnie nie dotarły... Tak, jasne... Rozumiem... Coś do picia? Dobrze...
Odłożyła telefon i wyszła zza biurka.
- Proszę za mną - ruszyłem za zgrabną blondynką, a po chwili otwarła mi drzwi, na których napisane było "sala konferencyjna" - Pani prezes zaraz się pojawi. Czy mogę zaproponować coś do picia?
- Poproszę wodę z lodem i cytryną.
- Już przynoszę.
Wyszła. Wpatrywałem się w panoramę Nowego Yorku, którą było widać przez przeszklone ściany w pomieszczeniu. Siedziałem przy wielkim stole, na skórzanym fotelu. Właśnie tak miałaby wyglądać moja firma. Wszystko urządzone nowocześnie. Przede mną leżała umowa i srebrny długopis, to samo po przeciwnej stronie.
Po chwili do pokoju wróciła recepcjonistka. Postawiła przede mną szklankę, a naprzeciw położyła filiżankę z kawą. 
- Pani Johnson już idzie - oznajmiła i wyszła.
Za chwile usłyszałem dźwięk szpilek przez co odwróciłem głowę. Moim oczom ukazały się długie zgrabne nogi, piękne ciało opięte czarną sukienką i włosy spięte w wysoką kitkę. Bree. Bree Johnson. 
To jej nazwisko! A męczyło mnie to tak długo. Jakim cudem mogłem zapomnieć?!
- Justin? - spytała.
- Cześć Bree... - wstałem i podałem jej dłoń. 
Odwzajemniła uścisk i usiadła w fotelu. Była zdenerwowana. Nie wiedziała jak się zachować. Czułem to samo. Wpatrywała się przez chwilę w umowę i jak myślę układała sobie tekst w głowie. Byłem ciekaw jak się zachowa. Będzie normalna? Czy też uda, że mnie nie zna.
- Załatwmy to formalnie - zaczęła. - Jest pan zainteresowany kupnem biurowca. W jakim miałby on się znajdować mieście, panie Bieber. Pana kryteria są zbyt ogólne. Mogę zaproponować Los Angeles, Nowy York, Miami, Las Vegas, Seattle, Chicago i Atlantę. Od pana zależy miejsce, ode mnie cena. Negocjacje wchodzą w grę. Proszę o szybką decyzje wtedy szybciej będziemy mogli podpisać umowę - powiedziała prawie na jednym wydechu i chwyciła filiżankę upijając jeden łyk.
Nawet przez chwile w jej oczach nie ukazała się żadna inna emocja poza powagą. Traktowała mnie jak każdego innego klienta. Wiedziała, że postawi na swoim. Wiedziała, że cokolwiek by mi nie sprzedała to i tak zarobi na tym mnóstwo pieniędzy. Była profesjonalistką, a przecież jest w tym dopiero trzeci miesiąc. Odziedziczyła niesamowite cechy charakteru po rodzicach. Mówię teraz o tych cechach, które stanowczo przydadzą jej się w pracy. Poczułem nagłą chęć pocałowania jej. Zbudowaliśmy seksualne napięcie przez tę krótką chwilę. Chciałem je budować, tak długo aż nie rzucimy się na siebie. Wiedziałem jednak, że to nie jest stosowne, ale kontynuowałem rozmowę.
- Myślę nad Nowym Yorkiem. Wydaję się świetnym miejscem na rozpoczęcie biznesu. Co o tym pani sądzi, pani Johnson?
Jej oczy niemiłosiernie powiększyły się. Nie spodziewała się tego, tak samo jak ja. Byłem jedynie świadom, że kupie dzisiaj budynek. Nie wiedziałem gdzie. Po pewnej chwili na jej twarz znów wróciła pewność siebie i powaga. Wymyśliła taką odpowiedzieć, która może zbić mnie z tropu.
- Panie Bieber, nie mi osądzać gdzie najlepiej zacząć swój biznes. To pan otwiera firmę i to pan powinien wiedzieć gdzie najbardziej się opłaca. Ja jestem tutaj tylko dla negocjacji i podpisania umowy, ewentualnie mogę panu poradzić, który budynek jest najbardziej wart swojej ceny. Pragnę też poinformować pana o tym, że w moim mieście budynki są najdroższe.
Nie przestawała być poważna, ale była też świadoma, że coraz bardziej napina atmosferę pomiędzy nami. Upiłem łyk mojej wody i zastanawiałem się na jej słowami. Chciała mnie zbyć z tego miasta. Nie chciała codziennie rano wstawać ze świadomością, że w drodze do pracy, na siłownie czy gdziekolwiek może natknąć się na mnie. Nie potrafiłem jednak rozumieć jej słów. Jakim sposobem Nowy York miałby należeć do niej.
- Pani mieście? W jaki sposób przywłaszcza sobie pani to miasto - zapytałem z ciekawością, a w jej oczach zabłysnęła iskierka rozbawienia.
- Panie Bieber, nie przywłaszczam sobie Nowego Yorku. On po prostu jest mój. Ponad połowa budynków, apartamentowców, bloków, domów czy miejsc publicznych należy do mojej firmy, przez co należy do mnie. Moja druga firma ma podpisane kontrakty z największymi koncernami w kraju, zresztą na świecie też. Wielkie ryby biznesu mają konta w moim banku. Jestem młodą miliarderką świata, wszyscy wiedzą kim jestem. Widzę panie Bieber, że nie odrobił pan pracy domowej, inaczej nie był by pan tak zdziwiony kiedy weszłam do pokoju. Po drugie chcę pan ze mną negocjować, kupić ode mnie budynek, a nie wie pan kim jestem? Nasze spotkanie może nie mieć sensu. Proszę zdecydować się na miasto, mam bardzo napięty grafik, co wiąże się z tym, że pana czas powoli dobiega końca, panie Bieber.
- W takim razie posłucham pani rady, zrezygnuje z Nowego Yorku.
- Dobra decyzja, proponuje w takim razie LA.
Podpisaliśmy umowę, podała mi numer konta i uściskiem rąk pożegnaliśmy się. Gdy byłem na dole zrodził się w mojej głowie plan. Złapałem taksówkę i pojechałem na zakupy.


Wjechałem na odpowiednie piętro, zapukałem do drzwi i razem z butelką wina w ręce czekałem, aż otworzy drzwi. I otwarła, w szarych dresach i białej bokserce, ale nadal wyglądała seksownie. Włosy spięła w koka, makijaż zmazała.
- Myślę, że trzeba opić dobrą transakcje - wypowiedziałem zdanie, które układałem cały dzień w głowie.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam? - wypaliła zdezorientowana.
- Odrobiłem zadanie domowe.

~.~
Co myślicie o nowym rozdziale.
Dziękuje za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Jednak proszę by każdy skomentował chociaż jednym słowem.
Nie powiem, że dłuższe wypowiedzi nie chwytają za serce, haha..
Uwielbiam czytać komentarze.
Widzę ile blog ma wyświetleń, a ile jest komentarzy...
Pozdrawiam was kochani :)
Do następnego :*

piątek, 2 października 2015

Rozdział siódmy (II)

Rozdział siódmy (II)

Ciocia poprosiła mnie o to bym pomogła Justinowi w sprawach związanych z pogrzebem. Jak mogłam odmówić? Jednak to straszne. Myślenie o własnej śmierci, o końcu swojego życia. Powiedziała, że przepisała firmę i dom na Justina. Przepraszała, że nic mi nie zostawiła oprócz białego fortepianu w mojej starej sypialni, ale przecież ja nic nie chciałam. Wybrała sobie czarną trumnę. Miała nawet sukienkę w szafie. Poprosiła o białe kwiaty na pogrzebie. I odeszła. Teraz.
- Justin! - krzyknęłam do chłopaka, który wszedł do pokoju z szklanką soku.
Chłopak wypuścił z rąk napój i podbiegł nie zważając na rozbite szkło. 
- Mamo! Mamo, nie teraz. Nie już! - mówił, a łzy spływały mu o policzkach.
Do pomieszczenia wpadła pielęgniarka. Sprawdziła tętno, zadzwoniła po wszystkie potrzebne osoby. Tak szybko to minęło. Nawet nie wiem kiedy ciocia została zabrana do kostnicy, a Justin siedząc na łóżku wpatrywał się beznamiętnie w podłogę. Usiadłam obok niego i również wpatrywałam się w to same miejsce.
- Będziemy sami na pogrzebie. Powiedziała, że nie chce nikogo - odezwał się szatyn po dość długiej ciszy.
Wstałam, podeszłam do szafy i wyjęłam czarną sukienkę, buty i wyszłam z pokoju oznajmiając, że jadę to zawieść. Gdy siedziałam w aucie i chciałam ruszać do pojazdu wpadł Justin. Chciał wszystko załatwić. 
Po trzech godzinach mieliśmy wszystko. Pogrzeb miał odbyć się jutro, a dziś mieliśmy spakować wszystkie rzeczy z domu.
- Na pewno chcesz go sprzedać? - zapytałam kolejny raz.
- Nie stać mnie na utrzymywanie tego domu, mam teraz dużo wydatków. Gdyby to zdarzyło się parę miesięcy później to zostawiłbym go.
- Kupie go - oznajmiłam.
- Co?
- Kupie go, ale nadal będzie to twój dom. Ja będę płacić, stać mnie na to, zaufaj. 
- Bree ja nie mogę.. - powiedział pakując kosmetyki Pattie do kartonu.
- Spakujmy tylko rzeczy cioci. Resztę zostawmy, kupie ten dom. Będzie sobie tutaj spokojnie stał, a jak będziesz chciał tu wrócić to wrócisz. To bardziej się dla mnie opłaca niż płacenie za przewóz fortepianu - zaśmiałam się w tej trudnej dla nas obu sytuacji.
- Dziękuje, nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć.
- Nie musisz. Mieszkałam w tym domu za darmo przez trzy lata. Mogę teraz mu za to zapłacić. 
Pakowaliśmy ubrania cioci, wypiłam herbatę i poszłam spać. Rano miał odbyć się pogrzeb.


Nie mogłam długo spać. Nie wiem kiedy zadzwonił budzik. Wstałam i ruszyłam pod prysznic. Ubrałam czarną sukienkę do kolan. Nie była obcisła, nie było to odpowiednie. Na nogi wsunęłam szpilki i zarzuciłam na ramiona sweter. Nałożyłam makijaż i podkreśliłam oczy eyelinerem. Włosy zostawiłam rozpuszczone.
Gdy zeszłam na dół do kuchni napotkałam się na Justina w garniturze. Parzył kawę. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie. Chwyciłam kubek z napojem i upiłam łyka.
- Jedziemy? - zapytał.
Nic nie mówiąc złapałam torebkę, kluczę i parasol. Dzisiaj z nieba leciała mżawka, która jakby płakała za Pattie tak samo jak i my. Na cmentarzu byliśmy tylko my, ksiądz i panowie z firmy pogrzebowej. Wszytko szybko mi minęło wraz ze litrem łez, które co po chwile wypływały z oczu.
W drodze powrotnej zostawiłam Justina pod już jego firmą. Pattie miała małą ale dobrze zarabiającą firmę. Ja natomiast gdy byłam już w domu kupiłam bilet powrotny. Nie chciałam dłużej zostać z szatynem. Uważałam, że to może się, że skończyć. Zaczęłam się pakować kiedy w mojej łazienki wszedł chłopak.
- Wyjeżdżasz? - zapytał jakby zawiedziony.
- Tak. Jestem tutaj od ponad trzech tygodni. Niedługo październik. Mam dużo spotkań, na których muszę osobiście się pojawić. Po drugie nie ma sensu dłużej tutaj siedzieć. Muszę wracać. W Nowym Yorku czekają na mnie.
- Mieszkasz w NY?
- Tak. Nie wiedziałeś?
- Nie.. 
Wyszedł oznajmiając, że musi też się spakować bo za kilka godzin również ma lot. Gdy spakowałam już kosmetyki zabrałam się za ubrania. Wtedy zadzwonił mój telefon.
- Bree? Wracasz?
- Tak. Będę na lotnisku około 23:00. Załatwisz mi samochód? - zapytałam Oliviera.
- Jasne. Wszyscy za tobą tęsknią, a ja najbardziej. Widzimy się w poniedziałek?
- Oczywiście, prześlesz mi grafik?
- Nie ma sprawy, w tym tygodniu masz dużo spotkań.
- Już się cieszę - powiedziałam zgodnie z prawdą, chciałam odseparować się od tego wszystkiego co działo się przez kilka ostatnich tygodni. - W poniedziałek musimy wszystko omówić. Chce mieć na biurku wszystkie raporty. 
Porozmawiałam z nim jeszcze parę minut i rozłączyłam się. 


Pożegnałam się z Justinem szybkim przytuleniem i słowem "Na razie". Ruszyłam do wyznaczonego wyjścia.
I znowu poczułam to same uczucie. Szybkość. Czas tak szybko miął. Lot. Jazda do mieszkania. Nie wiem jakim cudem była już 24:00, a ja kładłam się spać.
W niedziele zaprosiłam Mie i spędziłam z nią całe popołudnie szalejąc po sklepach i kończąc na kolacji w Mc Donalds. Max bardzo chciał dostać frytki, więc stwierdziłyśmy, że zjemy razem z synkiem rudowłosej. Dzięki tej dwójce przynajmniej przez chwilę nie myślałam o całej zaistniałej sytuacji. Do apartamentu wróciłam o 21:00 zaraz po tym jak odwiozłam przyjaciółkę do domu. 


Przyszła pora na lunch. Tak bardzo wyczekiwana przeze mnie pora w poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Od tygodnia znów jestem w NY i wróciłam do swojego dawnego trybu życia. Razem z Olivierem jedliśmy sałatkę w moim biurze. 
- Co teraz w planach? - spytałam wyrzucając puste opakowanie do śmietnika.
- Spotkanie w sprawie kupna wieżowca. Nie wiem gdzie, ten facet powiedział, że ważne jest tylko by był on w Stanach.
- Sprzedam mu jakieś gówno i będzie wkurzony. Mógł chociaż zdecydować się na jakieś miejsce!
Ruszyłam do sali konferencyjnej poprawiając przed tym moją czarną obcisłą sukienkę do połowy uda. Na stopach miałam tradycyjnie szpilki od Louboutina z czerwoną podeszwą. Otwarłam drzwi o moim oczom nie ukazał się nikt inny jak Justin Bieber w własnej odsłonie.


~.~
Kto się spodziewał?
Taki mega przejściowy rozdział, bo już niedługo...
Nie powiem co!
Jak myślicie?
Podoba się?

niedziela, 20 września 2015

Rozdział szósty (II)

Rozdział szósty (II)

Znów te same uczucie. Ukłucie serca, które zaczyna bić szybciej przy spojrzeniu w jej oczy. Przy samej jej obecności. Była przepiękna i wszystkie wspomnienia wróciły. Wydoroślała, ale nadal kryło się w jej oczach to co przeżyła i cała jej mała wewnętrzna drobna dziewczyna. 
Miała na ustach krwistoczerwoną pomadkę i czarne kreski na oczach. Jej śliczne włosy były upięte w kucyk na czubku głowy. Ubrane miała czarne jeansy z wysokim stanem, w które włożyła czarną koszule. Chude nogi podkreślały szpilki z czerwoną podeszwą. Zdecydowanie nie wyglądała na tą samą małolatę co trzy lata temu. Teraz była stu-procentową kobietą.
Gdy mnie przytuliła byłem oniemiały, po dłuższej chwili jednak również objąłem jej chude ciało. Gdy jednak wypowiedziała słowa "...i tak mi przykro" na nowo przypomniało mi się dlaczego znów się widzimy.
- Bree... Możemy nie rozmawiać o tym? - spytałem odsuwając się.
- Yhmm - łza spłynęła po jej policzku - chodźmy...
- Masz auto? 
Odpowiedziała mi skinieniem głowy więc ruszyłem za nią na parking rozglądając się przed jakimś małym, skromnym Audi. Jednak Bree po pewnym czasie zatrzymała się przy wysokim białym BMW X6. Otwarła drzwi i powiedziała cichym głosem żebym włożył bagaż do tył. Gdy to zrobiłem wsiadłem trochę zdziwiony do samochodu. 
- No to... 
- Jesteś oszołomiony... Czym? - zadała mi pytanie.
- Wszystkim... Masz BMW, a nie spodziewałem się tego... - zaśmiałem się - Ale najbardziej tym... Jesteś piękna Bree... Jeszcze bardziej niż wtedy, a nie sądziłem, że to możliwe..
- Justin przestań. Wiesz, że nam nie wolno.. - odpowiedziała szybko i ruszyła w dobrze nam znaną stronę.
Gdy Bree kierowała ja wpatrywałem się w jej nadgarstki, w zasadzie w całe przedramiona. Jednak nie mogłem dokładnie się im przyjrzeć, a to dlatego, że moją uwagę przykuł tatuaż na lewej ręce. Na nadgarstku, na bliznach napisała "Hope" a pod napisem lecące trzy małe ptaki. 
- Masz tatuaż..
- Nie jeden - odpowiedziała próbując mnie zbyć.
- Piękny... 
Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy. Kompletnej niezręcznej ciszy. Nie wiedzieliśmy jak się do siebie odzywać. Po tym wszystkim nie potrafiliśmy rozmawiać. Po bliżej nieokreślonych czasie dojechaliśmy pod mój i w zasadzie dom Bree. Wysiedliśmy, a mnie ogarnęła złość? Tak. Byłem zły, że mama nie powiedziała mi o swoim stanie zdrowia. Że zataiła to przede mną, a jej powiedziała. Jej. Znaczy ciemnej blondynce stojącej obok mnie. Zabrałem nasze walizki z bagażnika i powolnym krokiem ruszyłem za dziewczyną. Oboje chcieliśmy z jednej strony zobaczyć Pattie, a z drugiej jak najdalej odwlec to spotkanie w czasie. Byliśmy rozdarci. Ja na pewno byłem. Włożyłem klucz w zamek i otwarłem drzwi. Z pokoju mamy dobiegał krzyk. Zerknąłem na Bree, postawiłem walizki i zaraz za nią biegiem rzuciłem się w stronę pokoju. Zobaczyłem tam moją mamę, która zdecydowanie nie wyglądała jak moja mama. Wyglądała jak wrak człowieka. Obok leżącej brunetki, którą kiedyś była, bo teraz miała na głowie chustę, stała jakaś kobieta podłączająca jej kroplówkę. Podszedłem do łóżka powolnym krokiem i popatrzyłem w załzawione oczy. Nie mogłem. Nie wytrzymałem gdy usłyszałem z jej ust ciche "przepraszam, Justin". Po prostu wyszedłem, zostawiając ją tam konającą z bólu, razem z pielęgniarką i płaczącą Bree. Musiałem się przewietrzyć. Usiadłem na ganku przed domem i wyciągnąłem paczkę papierosów z kieszeni. Po wypaleniu dwóch wyjąłem trzeciego i w tym momencie wyszła moja była dziewczyna. Jeżeli tak mogę ją nazwać. Usiadła obok mnie i wpatrywała się w dom naprzeciwko. Zaproponowałem jej papierosa, którego wzięła bez zastanowienia. 
- To była morfina - powiedziała nagle. 
- Co?
- Ta pielęgniarka podawała Pattie morfinę. Dzięki niej ponoć mniej cierpi. 
- Czyli moja matka jest teraz uzależniona od narkotyku?
- To jej pomaga Justin. Chciałbyś, żeby cierpiała? - zapytała i niepewnie położyła głowę na moim ramieniu.
- Oczywiście, że nie... Tylko.. No po prostu nie umiem tego przyswoić. Mówiła coś jeszcze? Ta pielęgniarka. 
- Nie wiem czy chcesz tego słuchać. 
- Chce wiedzieć wszystko na temat jej stanu.
- No cóż. To najgorszy ze stanów choroby. Ostatni. Chemia nie pomogła... Teraz możemy tylko uśmierzać jej ból. Nic już nie można - powiedziała z cierpieniem w głosie.
- Ja nie chce, żeby ona umarła, Bree - i w tym momencie wybuchłam niepohamowanym płaczem, a ona po prostu mnie przytuliła. 
Dała mi to czego najbardziej potrzebowałem.

*oczami Bree*

Minęły cztery dni od kiedy przyjechałam. Z ciocią coraz gorzej. Wygląda strasznie, a mówić o tym jest mi jeszcze bardziej strasznie. Gdybym mogła coś zrobić to na pewno zrobiłabym wszystko co w mojej mocy. Jednak tutaj nic nie można zrobić. Od czterech dni cały czas myślę o tych samych rzeczach.
Może nie powinnam go przytulić? Ale sama tego potrzebowałam, nadal potrzebuje.
Może nie powinnam tu przyjeżdżać? Ale przecież zrobiłam to dla cioci Pattie, nie dla niego.
Może powinna wyjechać zanim dojdzie do czegoś nieodpowiedniego? Ale nie mogę tego zrobić cioci.
Zdecydowanie byłam rozdarta i nie wiedzieć czemu zawsze takie przemyślenia miałam pod prysznicem. Wtedy też, tak jak teraz spoglądałam na blizny. Dzięki tatuażowi mogłam przynajmniej nie widzieć chociaż jednej cząstki siebie. Tatuaż. No tak. Zrobiłam go. Powiedziałam Justinowi, że to nie jedyny. Nie prawda. Jest tylko ten jeden, kolejne są przecież w planach. Sama nie wiem czemu go okłamałam w tak durnej sprawie. Może po prostu nie wiedziałam co powiedzieć? Tak zdecydowanie często mi się to teraz zdarza, a przy nim jeszcze bardziej.
- Bree? Przyjdziesz do mamy? Chcę z tobą porozmawiać - usłyszałam głos Justina gdy wyszłam spod prysznica.
- Tak, już idę. Pozwól tylko, że się ubiorę - odpowiedziałam mu przez drzwi i szybko zaczęłam wycierać ciało w puchaty biały ręcznik.


~.~
No to tak. Kolejny rozdział już jest...
Może być?
Podoba się?
Wiem, że na razie może nie dzieje się nic ciekawego.
Ale poczekajcie troszkę..
A tutaj macie cover opowiadania, mojego autorstwa:



poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział piąty (II)

Rozdział piaty (II)

Razem z Mią dobrze się bawiłyśmy. Postanowiłyśmy nigdzie nie wychodzić tylko zostać u mnie. Wypiłyśmy parę drinków i zjadłyśmy kolacje przygotowaną przez moją kucharkę. Położyłyśmy się spać około 2:00 nad ranem, a gdy się obudziłam coś mnie drgnęło by zadzwonić do cioci Pattie. Gdy to zrobiłam, nie wierzyłam w to co usłyszałam. Biłam się ze swoimi myślami, ale musiałam zadzwonić do Justina. Musi się dowiedzieć. Nie łatwo było mi wybrać ten numer jednak zebrałam się w sobie i zadzwoniłam. Odebrał po trzecim sygnale, na początku się nie odzywał, więc pomyślałam, że zmienił numer. Jednak po pewnym czasie się odezwał.
- Zadzwoniłam do cioci Pattie, słuchaj Justin ona prosiła, żebym nic ci nie mówiła, ale tak nie może być. Musisz wiedzieć, to twoja mama.
- Bree spokojnie, powiedz co się stało - usłyszałam w słuchawce, tak mi brakowało tego głosu. 
- Pattie ma raka...
- Jak to? Co? Skąd ty to wiesz?! Kurwa.. - usłyszałam jak coś spada.
- Co się stało?!
- Kurwa.. Nic, przeciąłem sobie rękę. Kurwa.. 
- Wszystko dobrze? - spytałam.
- Szczypie w chuj!
- Spokojnie, rozmawiasz z profesjonalistką. Weź bandaż, a jak nie masz to papier toaletowy wystarczy. Opłucz to miejsce i wytrzyj, a potem przytrzymaj papierem, lub bandażem.
- Przestań, nie jestem dzieckiem, dam sobie rade. Powiedz mi kurwa co z moją matką?!
- Zadzwoniłam do Pattie...
- To już wiem!
- Chcesz się, kurwa więcej dowiedzieć to mi nie przerywaj.
- Przepraszam, mów.
- Zdzwoniłam do Pattie, ale odebrała jakaś kobieta. Przedstawiła się jako Alicia Pown, pielęgniarka domowa. Sprawdziłam to i wszystko się zgadza, specjalizuje się w osobach z chorobach śmiertelnych i różnych odmianach raka. Ona powiedziała, że ciocia ma raka... Raka kości z dużymi przerzutami.
- Wiesz.. Wiesz jakie są szanse?
Tak trudno było mi to powiedzieć, nie mogłam tego wymówić. Miałam gule w gardle. Nie chciałam go ranić, znowu. Niestety nie miałam wyboru.
- Nie ma szans.. Zostało jej bardzo mało czasu, nie podała mi dokładnej daty. Uważam, że powinieneś tam pojechać. 
- Tak, dzisiaj kupie bilet na najbliższy lot.
- Będę tam dzisiaj o 18:00, mam samolot o 15:00. Mogę.. 
- Dziękuje, że poczekasz.
- Do zobaczenia.. - powiedziałam i się rozłączyłam.
Łzy spływały mi po policzkach. Nie mogłam się opanować. Gdy Mia wstała, wytłumaczyłam jej, że muszę wyjechać i niestety musi już iść. Dostałam sms od Justina, że przed 14:00 ma samolot i przed 19:00 powinien być na lotnisku w Miami. Zadzwoniłam do Oliviera i poinformowałam go o zmianie planów na najbliższy tydzień.
Po rozmowie z Justinem cała się trzęsłam, nie mogłam opanować emocji mimo że minęło już dobre kilka godzin. Słyszałam w jego głosie wszystko na raz. Na początku jakby radość, potem zdezorientowanie, następnie był zdziwiony i nie wiedział co się dzieje. Gdy mu powiedziałam był smutny, potem wściekły, dalej już tylko wkurwiony i szczęśliwy? Szczęśliwy z to, że na niego poczekam. Tak to chyba dobre określenie.
Gdy skończyłam się pakować i wsiadłam do samochodu wybiła 13:10. Musiałam się pospieszyć. W drodze na lotnisko zadzwoniłam do blondyna z prośbą:
- Olivier załatwisz mi samochód na 18:00, na lotnisku w Miami? - spytałam z nadzieją.
Skończyłam rozmowę ponieważ Buts poinformuje mnie mailem o tym co udało mu się załatwić. Podjechałam pod główne wejście i wysiadłam z samochodu. Moja torba została wyciągnięta przez John'a. Mój kierowca miał zając się moim Audi.
- Dziękuje - odpowiedziałam gdy podał mi torbę i wsiadł do pojazdu odjeżdżając.
Udałam się w miejsce oddania głównego bagażu, a następnie z telefonem w ręku, gdzie znajdował się mój bilet ruszyłam na odprawę. Nie chciałam używać samolotu firmowego, mimo że Olivier namawiał mnie do tego chyba z dwadzieścia razy. Wystarczyło mi, że będę siedzieć w pierwszej klasie.
Po półtorej godziny siedziałam w swoim fotelu i słuchałam stewardessy opowiadającej o zasadach bezpieczeństwa. Cały czas w zasadzie tylko się na nią patrzyłam, bo moją głowę zajmowały dwie główne myśli. Choroba Pattie i Justin. Gdy wystartowaliśmy by zapomnieć choć na chwilę postanowiłam zająć się pracą. Wyjęłam z torebki Macbook'a i weszłam na pocztę. Jednym z plusów pierwszej klasy w samolocie jest Wi-Fi. Gdy się zalogowałam miałam 11 nowych wiadomości. Ostatnia była od Oliviera.
Od Olivier Buts: 
Samochód podstawi ci jakiś gościu z oddziału firmy. Kluczyki odbierzesz w informacji na lotnisku, tam też dostaniesz dokumenty, wystarczy, że pokażesz dowód osobisty :) 
Trzymaj się tam.
Odpisałam mu, a następnie zajęłam się rachunkami dotyczącymi Johnsons Bank. Potem odpisałam na parę maili. Ostatnią godzinę lotu przeznaczyłam na słuchanie muzyki, by trochę się zrelaksować.
Gdy wysiadłam z samolotu poczułam duchotę panującą w mieście. Będzie padać - stwierdziłam. Udałam się do wyznaczonego przez Oliviera miejsca i odebrałam kluczyki. Siedząc w BMW znów otwarłam laptopa i przeglądałam strony internetowe bez powodu. Gdy wybiła 18:40 wróciłam na lotnisko i spojrzałam na tablice przylotów. Samolot z LA właśnie wylądował. Byłam cała roztrzęsiona i nie wiedziałam co robić. Stać przy wyjściu, czy usiąść na krześle. Aż w końcu drzwi otwarły się, a pasażerowie wychodzili. Jedni spieszyli się, a drudzy szli powoli. Justin był w pierwszej z grup. Od razu go rozpoznałam mimo, że nie wyglądał tak samo. Miał jaśniejsze i dłuższe włosy, opadające na czoło gdy poprawiał czapkę. Na brodzie miał lekki zarost, który ujrzałam gdy podszedł bliżej. Styl ubierania miał podobny. Czarny T-shirt i zwykłe czarne jeansy. W jego oczach widziałam smutek, ale i szczęście i rozczarowanie. Cały czas patrzył na mnie.
- Bree... - powiedział.
- Justin... - odpowiedziałam i po prostu go przytuliłam.
Na początku był zdziwiony, jednak od razu objął mnie swoimi wytatuowanymi rękoma.
- Tak się za tobą stęskniłam, i tak mi przykro...

~.~
Jestem załamana, moja wena kuleje.
Okropny rozdział, prawda?










środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział czwarty (II)

Rozdział czwarty (II)

Wieczorem do domu wróciła Taylor. Tak jak przewidywałem chciała iść coś zjeść. Zaproponowałem by w trójkę pójść na pizzę. Christian chciał przejść się potem do kina, więc tak zrobiliśmy. Taylor wybrała jaką komedie, na szczęście nie była ona romantyczna. Po obejrzeniu filmu zaproponowałem by przejść się na jakąś imprezę w końcu był piątek i jutro nikt nie musiał wcześniej wstać. Wróciliśmy do domu by się uszykować, a godzinę później siedzieliśmy w boksie, w najbardziej zatłoczonym klubie w mieście. Zamówiliśmy drinki i rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość. Christian przedstawił nam swój obszerny sposób na stanie się milionerem. Wierzyłem, że mu się uda i życzyłem najlepiej, bo w końcu jest moim przyjacielem. Taylor opowiedziała jak to z pozycji asystentki stanie się prezesem, albo i samym dyrektorem firmy architektonicznej, którą zresztą sama założy. Nie byłem przekonany co do jej pomysłu, ale niech spełnia swoje marzenia. Ja natomiast pochwaliłem się tym, że niedługo kupuje biurowiec i otworzę swoją firmę.
- To gdzie chcesz kupić ten budynek? - zapytała Taylor popijając swoje Mojito.
- W zasadzie nie jest to dla mnie istotne w jakim mieście to będzie. Ważne, żeby było w Stanach. Myślałem o tym, że tutaj w LA było by dobrze, ale może być też na drugim końcu kraju.
- A co ze mną? - zapytała.
- Przecież masz plan na życie - powiedziałem nie wiedząc o co jej chodzi.
- Nie wiążesz ze mną swojej przyszłości? - to pytanie zadaje mi dziewczyna, która jest ze mną dla seksu.
Poczułem się jak jakiś idiota. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, nie wiedziałem co to ma być za pytanie. Przecież ona mnie nie kocha, a ja jej. To tylko seks, nic po za tym. Czy ona sobie czegoś nie uroniła?
- Dobra spokojnie, bo się zrobiło nieprzyjemnie - wtrącił Christian, za co byłem mu dozgonnie wdzięczny.
Taylor nadal patrzyła na mnie tym swoim dziwnym wzrokiem i nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. Potem atmosfera trochę ochłonęła, jeżeli tak mogę powiedzieć. Posiedzieliśmy trochę, popiliśmy, a około trzeciej nad ranem postanowiliśmy wrócić do domu.
- Wezmę prysznic - powiedziałem do blondynki i wszedłem do łazienki.
- Ja z tobą, dobrze? - zapytała i zaczęła się rozbierać.
- Nie widzę problemu - odpowiedziałem ściągając koszulkę.
Odkręciłem wodę, a Taylor stała już naga przy lustrze i zmywała makijaż. Zdjąłem resztę ubrań i wszedłem pod strumień ciepłej wody. Dziewczyna zrobiła to zaraz za mną, przed tym związując swoje włosy. Chwyciła swój żel pod prysznic i zaczęła wcierać go w swoje ciało.
Szczerze? Jeszcze kiedyś by mnie to może podnieciło, ale dziś? Jakoś przestaje to na mnie działać.
- Taylor? - popatrzyła na mnie. - O co ci chodziło w klubie?
- Nie ważne... - odpowiedziała spłukując płyn.
- Ważne.
- Oj, przestań już Justin. To było nie istotne. Nie chce mi się o tym rozmawiać, w szczególności teraz.
- Taylor...
- Cichutko - powiedziała i przyłożyła palec wskazujący do moich ust. - Pieprz mnie, ostro.
No i znów się poddałem. Znów zareagowałem na jej słowa jak posłuszny pies. Bez żadnych skrupułów, nic kompletnie. Pociągnąłem ją za rękę w stronę sypialni i mocno rzuciłem na łóżko. Zaśmiała się i połączyła nasze usta. Tak jak chciała, tak jak zawsze mocno w nią wszedłem. Szybko i z agresją poruszałem biodrami. Taylor piszczała i krzyczała z przyjemności.
A dla mnie? Dla mnie to był tylko seks. Seks dający mi coraz mniej przyjemności. Oczywiście korzystałem z niego, no bo który facet by nie korzystał z seksownej blondynki wijącej się pod nim. Korzystałem, ale nie tak jakbym tego chciał. Ona nie dawała mi takiej przyjemności o jakiej myślałem.
- Jesteś wielki. To było cudowne - powiedziała moja dziewczyna po naszym stosunku.
Położyłem się obok niej na poduszkach i próbowałem zasnąć. Nie wychodziło mi to za dobrze. W mojej głowie cały czas chodziło to nazwisko. Johnson Industry. Johnson. Skąd ja znam to nazwisko?!

Rano obudził mnie dźwięk telefonu, chwyciłem go do ręki i bez patrzenia kto dzwoni odebrałem.
- Justin? - zapytała dziewczyna w telefonie.
Nie mogłem rozpoznać głosu osoby w słuchawce, ale był mi on bliski.
- Jesteś tam? Zmieniłeś numer?
Nadal nie mogłem go rozpoznać jednak byłem coraz bliżej, niech powie coś jeszcze.
- Halo? To ważne, Justin! - krzyknęła, a ja już wiedziałem z kim rozmawiam.
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom, może mam jakieś halucynacje? Jednak wstałem z łóżka, tak by nie obudzić śpiącej Taylor i dlatego, że byłem nagi wszedłem do łazienki.
- Tak jestem... - odpowiedziałem zdezorientowany.
Dlaczego dzwoni?  Czy chcę z nią rozmawiać? A niby dlaczego miałbym nie chcieć? Tylko skoro dzwoni to musiało się coś stać, prawda? Tylko co?
- Coś się stało? - zapytałem jakby to wcale nie było oczywiste.
Chwile nic nie mówiła, a za chwilę słyszałem jak podciąga nosem. Płakała. Jednak nie zdążyłem nic powiedzieć.
- Zadzwoniłam do cioci Pattie, słuchaj Justin ona prosiła, żebym nic ci nie mówiła, ale tak nie może być. Musisz wiedzieć, to twoja mama.
- Bree spokojnie, powiedz co się stało.
W słuchawce trwała cisza, a po chwili usłyszałem zdanie, którego nigdy bym się nie spodziewał:
- Justin, Pattie ma raka... 

 ~.~
No! To powiedzcie, spodziewaliście się tego?!
Prosiłabym, żebyście w komentarzach napisali czego się spodziewacie.
Jak myślicie co się będzie działo, i co byście chcieliby się działo.
Może akurat coś mam w głowie.
Czekam i pozdrawiam was!

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział trzeci (II)

Rozdział trzeci (II)

Siedziałam na krześle przy swoim wielkim biurku, a za mną rozprzestrzeniła się panorama Nowego Yorku. Od godziny próbowaliśmy z Olivierem ustalić plan spotkań na następny tydzień. Nie było to łatwe, czego można się domyślić. Połączenie spotkań w dwóch totalnie innych firmach nie mogło być proste. Połowę spotkań, na których nie musiałam pojawiać się osobiście powierzyłam blondynowi, jednak mimo to nadal nie wiedzieliśmy gdzie wepchnąć resztę. Jestem w NY od miesiąca i już powoli nie daje sobie rady. Wszyscy mówią mi, że świetnie mi idzie, ale sama jakoś w to nie wierzę. Teraz rozumiem dlaczego rodzice wracali do domu zmęczeni i pracowali jeszcze po pracy. Ja teraz pracuje za obydwóch. Boje się, że nie podołam. 
- Bree, a jakbyśmy dali tego gościa na czwartek o 13:00, a tą panią na wtorek o 11:00? - zaproponował Olivier. 
- A może przesuniemy pana Blue na następny tydzień?
- Nie ma takiej możliwości. Czeka na spotkanie od trzech tygodni i codziennie dzwoni by się przypomnieć. 
- Grrrr.. Co za człowiek, jakby nie mógł jeszcze troszkę poczekać...
- Co powiesz na kawę? Jedź do domu bo już późno, a ja za pół godziny dojadę z pysznościami ze Starbucksa! Co ty na to?
- Jesteś kochany - powiedziałam i chwyciłam swoją torebkę. - Nie do zastąpienia!
- Frappucino? - zapytał, a ja zaśmiałam się na to jak dobrze mnie poznał w tak krótki czas. 
- Karmelowe, dziękuje! - powiedziałam i wyszłam z mojego biura.  
Podeszłam do biurka moich sekretarek i poprosiłam by jedna z nich kazała podwieźć komuś moje auto pod główne wejście. Po chwili zjeżdżałam windą z dwudziestego drugiego piętra firmy bankowej mojej mamy, znaczy z mojej bankowej firmy. Podeszłam do recepcji i oddałam swoją kartę.
- Jak się dzisiaj czujesz, Mia? - zapytałam rudowłosą dziewczynę za ladą.
Niedawno wróciła z urlopu. Miała poważną operacje, oficjalnie nie powinna jeszcze pracować, ale jej sytuacja finansowa nie była za ciekawa. Nie chciałam się zgodzić by już teraz wracała do pracy, ale bardzo prosiła mnie bym pozwoliła jej wrócić. Jest samotną matką i nie dałaby rady żyć z samego zasiłku. Jej oszczędności się skończyły, a na pożyczkę nie mogła sobie pozwolić.
- Jest dobrze, dziękuje. A ty jak sobie radzisz? - mówiłyśmy do siebie po imieniu, bo byłyśmy w podobnym wieku.
No może nie tak bardzo podobnym. Mia była ode mnie starsza od dwa lata, miała niesamowity charakter. Bardzo ją polubiłam i zaczęłyśmy powoli się zaprzyjaźniać.
- Jakoś... Nadal uważam, że wcale tutaj nie pasuje, no ale nic na to nie poradzę. To jest nie ważne. Powiedz mi co u twojego małego słodkiego chłopca? - zapytałam o jej synka.
- Udało mi się wysłać go na obóz dla dzieci. Był taki szczęśliwy, a ja ledwo wytrzymałam, żeby się nie popłakać jak wyjeżdżał. Mam też dobre wieści.
- Słucham z wielkim zaciekawieniem - zaśmiałam się.
- Co dzisiaj mamy?
- Piątek i twoje urodziny, dałam ci prezent rano. Przecież pamiętałam! - odpowiedziała oburzona.
- Tak wiem, spokojnie! Dziękuje jeszcze raz za ten prezent. Mówiłam ci, że nie trzeba było! Chodzi teraz o coś innego. Dzwoniłam do lekarza.
- I co się dowiedziałaś!? Mów, bo zaraz oszaleje! Nie trzymaj mnie w tej durnej niepewności już dużej!
- Mogę już pić! - zapiszczała, a ja razem z nią.
- No to moja droga twoje dwudzieste pierwsze urodziny właśnie dziś trzeba opić! Wyśle po ciebie John'a około 19:00! Weź się spakuj bo zostajesz u mnie. To będzie szalony weekend!
- Nie wiem czy powinnam.
- Błagam cię przestań! Wysłałaś Maksa na obóz, weekend masz wolny. Znikam bo moje autko czeka. Do wieczorka! - pożegnałam ją i wyszłam z budynku, przed tym jak zawsze przechodząc przez ochronę i bramki kontrolne.
Wsiadłam do mojego auta i ruszyłam w stronę mojego mieszkania. Jak zwykle kilka przechodni wpatrywało się w moje Porsche, ale nic mnie to nie dziwi. To nie jest tak, że nie mam na co wydawać pieniędzy. Nie! Moi rodzice mieli podpisane umowy z różnymi markami samochodowymi. W zasadzie to firma bankowa mojej mamy ma z tym najwięcej wspólnego. Dyrektorzy oddziałów tych salonów samochodowych mają konta w naszym banku. Z tą na przykład moje białe Porsche Panamera S.
Wjechałam do garażu podziemnego i wysiadłam z samochodu. Chwile potem była w moim apartamencie i czekałam na Oliviera w swoim gabinecie. Usłyszałam dzwonek domofonu podniosłam słuchawkę telefonu leżącego na biurku.
- Olivier do pani, mam wpuścić? - zapytał facet w recepcji budynku.
- Oczywiście, dziękuje.
Ruszyłam do salonu, w którym parę sekund temu stanął blondyn. Podał mi kubek z napisanym moim imieniem. Podziękowałam mu i wypiłam łyk swojej kawy. Następne dwie godziny spędziliśmy na ustalaniu grafiku spotkań.
- Jestem wykończona, całe szczęście, że już skończyliśmy.
- Dokładnie, już myślałem, że się nie uda - odpowiedział Olivier.
Podziękowałam mu za współprace, pożegnaliśmy się i blondyn wyszedł z mojego mieszkania.


~.~





wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział drugi (II)

Rozdział drugi (II)

Obudziłem się przez promienie słoneczne wpadające przez moje okno. Teraz kiedy skończyłem studia żałuje, że wybrałem ten pokój. Mimo zasłoniętych rolet tutaj i tak było jasno. Niestety tak się złożyło, że dzisiaj rolety nie zostały zasłonięte. Wstałem z łóżka i ruszyłem do kuchni. Christian gdzieś wybył, ale to nie oznaczało, że zostałem sam. Przy blacie kuchennym pałętała się Taylor.
- Cześć kocie, jak się spało? - pocałowała mnie w policzek i w biegu zaczęła jeść płatki z mlekiem.
- Źle... - odpowiedziałem i wyciągnąłem dwie kromki chleba by uszykować sobie śniadanie.
- Przez rolety? Przepraszam, musiałam. Inaczej bym nie wstała, ale tobie też się to przyda. O 10:00 masz spotkanie z tym przedsiębiorcą, no wiesz. Z tym takim, od którego masz kupić ten biurowiec!
- Przecież bym nie zapomniał! Leć już do pracy bo się spóźnisz! - pocałowałem ją i lekko klepnąłem w pupę.
Taylor pogardziła mnie wzrokiem i biegiem chwyciła szpilki, które też zakładała w biegu. Po chwili zostałem sam w mieszkaniu. Zjadłem swoje śniadanie i poszedłem szybko się ubrać, bo dochodziła 9:40, a dojechać do umówionego miejsca nie było tak łatwo. W końcu o tej godzinie wszyscy jadą do pracy. Ubrałem czarne jeansy, białą koszule i narzuciłem marynarkę. Włosy postawiłem ku górze i gotowy wpadłem do windy. Pora się ustatkować. Wsiadłem do mojego Audi R8 i z piskiem opon ruszyłem. Po ponad 20 minutach byłem na miejscu. Jedyne czego nie rozumiałem to dlaczego nie mogliśmy od razu spotkać się w centralnym biurze tylko teraz w jakieś kawiarni mam przyjść po wstępną umowę. Usiadłem na krześle przy jednym ze stołów, a po chwili dosiadł się do mnie dość wysoki, młody blondyn w garniturze.
- Justin Bieber, zgadza się? - zapytał, a ja skinąłem głową na tak. - Olivier Buts zostałem wyznaczony by przekazać panu umowę wstępną sprzedaży - podał mi czarną kopertę z logiem firmy. - W imieniu firmy Johnson Industry przekazuje, że pani prezes jak i cała działalność mamy nadzieję, że będziemy mieli przyjemność współpracować.
Uścisnął moją dłoń, powiedział, że jak się zdecyduje to mam napisać mail i wyszedł, a ja stałem tam i nie wierzyłem, że tak szybko poszło. Zamówiłem dużą latte i zacząłem przeglądać zawartość danej mi koperty. Karciło mnie jedynie to nazwisko. Kojarzyłem je, ale nie wiedziałem skąd. W końcu uznałem, że coś mi się pomyliło i wróciłem do czytania umowy. Większość mi odpowiadała, w końcu to tylko umowa o kupno, ale wolałem dokładnie wszystko przejrzeć. Miałem to ułatwione dzięki zakończonych studiach biznesu międzynarodowego. Nauczyłem się jak dokładnie czytać umowy. To jeden z tych wykładów, na których słuchałem, a nie było ich za dużo. Na większości myślałem o tym co zwykle. Teraz nauczyłem się nie myśleć o tym. Schowałem temat Bree daleko w pamięci. Jednak zanim do tego doszedłem połowę mojego tamtejszego życia, albo nawet więcej przeznaczałem na myślenie o niej. O tym co robi, co się z nią dzieje, czy jest szczęśliwa?
Jasne mogłem zapytać mamę, ale nie wiedziałem czy dziwnie by to nie wyszło, aż w końcu oznajmiła mi, że Bree się wyprowadziła. Było to dla mnie jak cios w serce. Bolesny cios. Nie umiałem sobie wybaczyć, że mogę jej już nigdy nie zobaczyć, nie usłyszeć jej głosu i nie dotknąć jej delikatnej skóry. Nie poczuć jej ust na moich i nie kochać się z nią, właśnie wtedy wróciły przemyślenia z tamtego okresu. Z tego czasu kiedy wyjechała. Tylko teraz uderzyły ze zdwojoną siłą, nie wiedzieć czemu. Nadal nie mogę sobie wybaczyć, że nie pojechałem jej odwiedzić, kiedy jeszcze była w Miami. Teraz nawet nie wiem gdzie jest, nie spytałem nawet. Wolałem ominąć pytania: Dlaczego pytasz? Po co ci to wiedzieć?
Stop! Nie mogę o tym myśleć! Tyle czasu potrzebowałem, żeby się otrząsnąć. Nie mogę tego zaprzepaścić. Właśnie wtedy, kiedy nie umiałem sobie poradzić z tą całą historią związaną z Bree, wtedy poznałem Taylor. Ona pomogła mi wyjść z dołka. Nawet nie wiem jak to wyszło, że jesteśmy parą. Najważniejsze, że się dogadujemy i jest nam razem dobrze. Nie nazwał bym tego miłością. Chyba, że miłością do seksu. Tak, dokładnie tak zaczęła się nasza znajomość. Poznaliśmy się w klubie, na jakieś imprezie, na którą wyciągnął mnie Christian. Nie za ciekawe poznanie, ale to nie było istotne. Oboje byliśmy podpici, tak jakoś wyszło, ale żadne z nas nie żałuje. Miałbym żałować dziewczyny, która jest seksowna i mogę się z nią bezkarnie pieprzyć? Nie no przepraszam, ale żaden facet by nie żałował, więc ja też nie. Nie ma takiej możliwości.
Dopiłem swoją kawę, uregulowałem rachunek i wyszedłem z kawiarni. Wybiła godzina 12:00 postanowiłem odebrać dokumenty z uczelni, miałem zrobić to jutro, ale skoro mam czas dzisiaj. Przed tym wyjechałem do sklepu i kupiłem najpotrzebniejsze produkty do zrobienia spaghetti na obiad. Taylor wróci wieczorem więc pewnie będzie tylko po lunchu. Wyciągnie mnie na kolacje jak prawie co wieczór. Będę zmuszony sam sobie dzisiaj poradzić z jedzeniem. Gdy odebrałem wspomniane dokumenty wróciłem do domu. Wstawiłem makaron i ugotowałam sos. Potem oglądając jakiś mecz w telewizji i jedząc spaghetti znów przypomniał mi się temat Bree. Zdecydowanie za często o niej myślę. Chwyciłem telefon i napisałem maila do Oliviera:
"Witam, z tej strony Justin Bieber. Chciałbym umówić się na spotkanie dotyczące podpisania umowy i zapłaty. Kiedy mogłoby się ono odbyć?"
Wyłączyłem laptopa i w tej chwili do domu wszedł Christian.
- Co robiłeś cały dzień? - zapytałem nadal wpatrując się w telewizor.
- Załatwiałem sprawy związane ze sprzedażą domu w Miami, pewna firma z NY jest zainteresowana kupnem. Umówiłem się na spotkanie za miesiąc. Mają jakieś strasznie napięte te grafiki.
- Firma z NY? Kupuje biurowiec od Johnson Industry z Nowego Yorku.
- Tak, tak to chyba to - powiedział i wszedł do kuchni. - O! Zrobiłeś spaghetti!


~.~
Na razie takie początki, chcę żebyście zobaczyli co się dzieje u Bree i Justina.
Podoba wam się?

Taylor Malite - dwadzieścia dwa lata, jest dziewczyną Justina. Pracuje w firmie swoich rodziców na stanowisku asystentki, ale planuje otworzyć swoją firmę architektoniczną.




sobota, 18 lipca 2015

Rozdział pierwszy (II)

Rozdział pierwszy (II)

Ze snu obudził mnie huk lądującego samolotu. Właśnie wylądowałam w Nowym Yorku, w moim rodzinnym mieście. Tyle się zmieniło, choćby na samym lotnisku. Nie byłam tutaj od śmierci moich rodziców, a to już ponad trzy lata. Dwa tygodnie temu skończyłam liceum, spakowałam się, podziękowałam cioci Pattie za wszystko i żegnając się z nią wytłumaczyłam co się stało. Według spadku, którego odziedziczyłam w wieku dziewiętnastu lat wszystko należy do mnie. Muszę zająć się tymi wszystkimi sprawami. Muszę stanąć na czele firm rodziców. Bankowej firmie mamy i firmie nieruchomości taty. Z Justinem nie widziałam się od trzech lat. Od kiedy pożegnałam go w Los Angeles. Nawet na święta nie miałam tyle odwagi by zostać i spędzić je właśnie z nim i ciocią. 
Wyszłam z samolotu i ruszyłam za tłumem przez biały korytarz. Odebrałam swoją torbę główną i razem z laptopem pod ramieniem wyszłam ze strefy granicznej. Czekał na mnie asystent mojej mamy, który teraz będzie moim asystentem. Przyjechał z 'moim' kierowcą, 'moim' samochodem. Wszytko teraz należy do mnie, muszę się do tego przyzwyczaić. Podeszłam do niego, a on miłym spojrzeniem przywitał mnie.
- Witam panienko Johnson. Jak minął lot? - zapytał.
- Męczący, ale dałam rade. Jakie plany na przyszły tydzień, Olivier.
- Jest bardzo rozbudowany. Dawaliśmy radę bez głównej głowy, ale łatwo nie było. Wszyscy teraz na panią liczą - odpowiedział, gdy ruszyliśmy w stronę samochodu zaparkowanego na zewnątrz.
- Mam nadzieję, że podołam. Nie mam na głowie tylko tej firmy. Jeszcze firma taty, i mam nadzieję, że mi pomożesz. Liczę na ciebie. Aha no i jeszcze jedno. Mam tylko dziewiętnaście lat, mów mi po imieniu. 
- Panienko Johnson, nie powinienem. Muszę mieć szacunek do pracodawcy. 
- Zróbmy tak, gdy będziemy sami mów mi Bree, a jak będziemy w pobliżu ludzi mów jak chcesz. Pasuje? - uśmiechnęłam się, a Olivier przytaknął mi, że zrozumiał.
Wsiedliśmy do Bentleya SUV i ruszyliśmy w stronę mojego nowego mieszkania. Nie chciałam mieszkać w starym domu, bo wszystko przypominało by mi o rodzicach. Zaczynam nowy rozdział. Bez rozpamiętywania starych rzeczy. Jedyne co mi zostało z przeszłości to dwie nie zbyt ciekawe koleżanki. Uzależnienia. Żyletka i heroina to moje najlepsze przyjaciółki. 
- Witam mała, dobrze cię widzieć - odezwał się John, kierowca, który woził moją mamę. 
- Ciebie też, jak poszło przenoszenie wszystkich rzeczy? 
- Wszystko się udało, Bree. Ubrania, dokumenty potrzebne do prowadzenia firmy, jak i wszystkie pozostałe rzeczy wyznaczone przez ciebie.
- Dziękuję, że się tym zająłeś. Olivier czy dzisiaj mam wolny czas? Czy też jakieś spotkania? 
- Zero spotkań, zero spraw do załatwienia. Myślę, że tak - odpowiedział blondyn w garniturze.
- Także masz już wolne, dziękuję ci bardzo i do zobaczenia w poniedziałek.
- Będę pod telefonem - odpowiedział.
- Nie musisz, dam sobie rade - pożegnałam się i wyszłam pod apartamentowcem, w którym zamieszkam. Moim apartamentowcem, należy do firmy taty, do mojej firmy.
Kazałam Johnowi odwieźć Oliviera do domu i weszłam do budynku. Pan przy wejściu zabrał moją walizkę, a ja podeszłam do recepcji. 
- Bree Johnson, poproszę o kartę do apartamentu - miło się uśmiechnęłam.
- Ah panna Johnson, miło panią poznać. Proszę tutaj jest karta - podał mi ją. - Mieszkanie na piętrze 19, parking na poziomie 2. Wszystkie pojazdy są zaparkowane. Kluczyki w szafce, także na parkingu. Dokumenty w pojazdach.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę wind... Więc teraz tak ma wyglądać moje życie. Nigdy nie lubiłam tego całego bogactwa. Tarzania się w pieniądzach. Całe szczęście moi rodzice nie byli tacy jak ci wszyscy bogacze, widzący tylko czubek swojego nosa. Oni zawsze dbali o biednych. Pomagali w różnych fundacjach i ja nie mam zamiaru tego zaprzepaścić. Już wiem, że w poniedziałek spotykam się z głównym przedstawicielem fundacji mojej mamy. Miał ją na głowie przez cały ten czas i muszę mu podziękować. Zresztą jak wszystkim. Wcisnęłam numer mojego piętra, po czym drzwi windy zamknęły się, a ja zostałam sama. Sama ze swoją torebką, laptopem pod pachą, muzyką w głośnikach i mętlikiem w głowie. Gdy weszłam do mieszkania od razu w oczy rzucił mi się sam przepych panujący w pomieszczeniach. Niby byłam do tego przyzwyczajona, ale bycie samemu w takim wielkim mieszkaniu trochę mnie przerażało. Rozsiadłam się na kanapie i włączyłam pilotem pierwszą lepszą stacje radiową. Z moich oczu pociekły łzy, znów. Zostałam sama z tym wszystkim. Wszystko zostało na mojej głowie. Nie mogę się teraz poddać. Tego właśnie nauczyłam się przez te trzy lata. Teraz wiem, że jak po prostu odbiorę sobie życie to będzie najgorsza decyzja jaką mogłabym podjąć. Pokazałabym jaka jestem słaba, a nie chce tego robić. Chcę pokazać jaka silna potrafię być. Dlatego nie poddam się i będę walczyć. Dla rodziców i dla Justina. Tak jak mu to kiedyś obiecałam. Dotrzymam słowa. 
Wstałam, poszłam do łazienki i się umyłam. Gdy miałam się położyć, znów poczułam to chore uczucie. Znów byłam na głodzie. Chwyciłam torebkę, która leżała na stoliku w kuchni i wyciągnęłam z niej woreczek z białym proszkiem. Wsypałam go do strzykawki, zalałam kilkoma kroplami wody i wstrzyknęłam w żyłę. Tam gdzie jeszcze miałam miejsce, o które trudno było na mojej skórze. Nie dość, że miałam blizny po cięciu, teraz ciągle dochodziły blizny po wkłuciach. Najgorsze było to, że nie chciałam przestać ich robić. Chciałam mieć ich coraz więcej. Nie przeszkadzały mi. Postanowiłam spełnić wszystkie swoje marzenia, właśnie teraz. Właśnie teraz podjęłam tą decyzje. Teraz patrząc na wszystkie blizny. Mam kilka marzeń i chce je spełnić teraz gdy jestem młoda. Przy okazji mam pieniądze i łatwiej będzie mi je wykonać. Zaczynam dzisiaj. Ubrałam trampki i wyszłam na zatłoczoną ulice Nowego Yorku. Skierowałam się w znane mi miejsce, a po chwili stanęłam pod drzwiami i pewnie weszłam do środka. Przywitała mnie młoda dziewczyna z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam go i podeszłam do niej z pewnym zamiarem. Teraz już się nie wycofam. 
- Co cie do nas sprowadza, mała? - zapytała z entuzjazmem. 
- A jak myślisz? - odpowiedziałam z uśmieszkiem i usiadłam na krześle obok dziewczyny.

~.~
Witam was po krótkiej przerwie!
Dzisiaj oficjalnie zaczynamy drugą część TCOMS!
Mam nadzieję, że mój pomysł przypadnie wam do gustu.
Napiszcie w komentarzach co myślicie, może macie jakieś pytania?
Mamy dwóch nowych bohaterów:

Olivier Buts - ma dwadzieścia dziewięć lat i jest asystentem Bree, dawniej był asystentem jej mamy. Jest bardzo otwarty, zabawny i ma ogromny szacunek dla ludzi. 



John Plouse - był kierowcą państwa Jonhson's od kiedy Bree pamięta. Ma czterdzieści dziewięć lat i bardzo dobry kontakt z wieloma ludźmi.








piątek, 17 lipca 2015

Spoiler #4

Spoiler #4

W opowiadaniu pojawi się nowa postać, w zasadzie będzie ich parę. Lecz namieszają tylko dwie. Pojawią się w najmniej spodziewanych momentach TCOMS i zmienią bieg zdarzeń. Może będziecie je lubić, na pewno większość ich znienawidzi. Bynajmniej tak mi się wydaje. 


Premiera już jutro! 18.07.2015r.!


czwartek, 9 lipca 2015

Spoiler #3

Spoiler #3

W tym spoilerze dostaniecie krótki fragment z rozdziału pierwszego:
"Podeszłam do niego, a on miłym spojrzeniem przywitał mnie.
- Witam panienko Jonson. Jak minął lot? - zapytał."
Jak myślicie kto powiedział to do kogo? O jaki lot chodzi? Dokąd i kto nim leciał? Gdzie do niego 'podeszłam'? Odpowiedźcie na te pytania na dole w komentarzach! 




Pamiętajcie! Premiera już 18.07.2015r!

Spoiler #2


Spoiler #2

Jedna z osób w opowiadaniu umrze. Co stanie się głównym powodem dalszych wydarzeń w TCOMS. Między innym przez to, lub dzięki temu główni bohaterowie znów się zobaczą. Nie mogę zdradzić kto i dlaczego zginie, ale może choć troszkę was to zaszokować. Piszcie w komentarzach jak myślicie kto to może być. Jak myślicie. 




Przypominam o premierze! Już 18.07.2015r!

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Spoiler #1

Spoiler #1

Akcja drugiej części TCOMS będzie miała miejsce trzy lata później, w trzech różnych miastach. Pojawią się też inne miejsca, ale nie będą one odgrywały jakieś szczególnej roli. Głównie będzie to oczywiście Miami, będzie to Los Angeles i miasto wspomnień dla Bree... Czego nie zdradzę, bo jeżeli czytaliście uważnie to wiecie o jakie miejsce mi chodzi. W nowej części mojego opowiadania zobaczymy starszą Bree i Justina. Przeczytamy o tym co u nich się dzieje i jak dają sobie radę. Zobaczymy jak na naszych głównych bohaterów wpłynęła relacja z przed kilku lat. Może ich zachowanie, albo nawet charakter zmienił się pod wpływem czasu? Ich wygląd też nie jest taki sam. On stał się bardziej męski, przecież nie jest już tym samym chłopakiem. Jest mężczyzną, nie nastolatkiem. Nie jest tym dziewiętnastolatkiem, który popełnił ten grzech. Jest dwudziestodwulatkiem. 
Ona stała się kobietą, nie ma już szesnastu lat. Wyładniała i wydoroślała, co widać na każdym jej kroku. Mimo że jest starsza to nadal nie potrafi żałować za popełniony grzech przed trzech laty. Widzi, że to co robiła było złe... ale nie czuje się za to winna.



Pamiętamy... Premiera już 18.07.2015!

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Odpowiadam na pytania pod epilogiem + parę informacji

PYTANIA!

1. Czemu to robisz? ~ Klaudia Jasek

Myślę, że chodzi co o to dlaczego kończę w takim momencie? Chciałam skończyć to opowiadanie właśnie tak. Od samego początku nie miało być happy endu. Uwierz miało być gorzej, ale wtedy nie mogłabym zacząć drugiej części. No, ale też nie wiedziałam czy będziecie zainteresowani drugą częścią TCOMS (Tears cascade one my scars, będę często używała tego skrótu w tym poście). Także... nie powinnaś była oczekiwać szczęśliwego zakończenia, no ale każdy widzi to opowiadanie inaczej i rozumiem, że się zdenerwowałaś. Dziękuje ci za komentarz i chętnie odpowiem na inne pytania, jeżeli tak owe się pojawią.

2. Naprawdę nie rozumiem dlaczego kończysz... ~ Anonim

Nie jest to pytanie, ale chciałam się do tego komentarza odnieść. Nie powiedziałam, że kończę tak na 100%! Chciałam wiedzieć czy będziecie czytać kolejną część! Dziękuje ci za te miłe słowa!

3. Już koniec? ~ Anonim

Nie, to nie jest koniec TCOMS! Cieszysz się?!

4. Mam nadzieję, że będziesz pisać częściej ~ Anonim

Znów nie pytanie, ale mam ochotę to skomentować. Gdy publikowałam epilog nie wiedziałam czy druga część powstanie. Wiem, że w ostatnim czasie opuściłam się z rozdziałami, ale chcę to naprawić. Za chwilę wszystko wam powiem!

5. Będzie druga część ~ pytanie, które dostałam w mailu za co bardzo dziękuje. Odpowiedziałam już mailowo, ale tutaj też muszę!

TAK!

6. Kiedy kolejna część? ~ Nina Kwiatkowska i Anonim

Postanowiłam, że drugą cześć TCOMS zacznę publikować w połowie lipca. Mam nadzieje, że ta data nie zniechęci was do czekania. 

7. Poprzedzę pytanie: "Dlaczego tak późno zaczniesz drugą część TCOMS"?

Wyjeżdżam na 'rodzinne wakacje' i moja mama oznajmiła mi już, że nie będzie dużo czasu na internet co wiąże się z tym, że nie będę mogła dodawać rozdziałów. Spokojnie! Będę pisać, mam zamiar napisać najmniej 10 rozdziałów, żeby potem gdy nie będę miała czasu pisać, czy nie będę miała jak pisać to będę mogła dodawać.

INFORMACJE!

1. Oficjalna data rozpoczęcia drugiej części to 18.07.2015r (sobota). 

2. Przed 'premierą' drugiej części TCOMS na blogu pojawią się spoilery. Nie wiem do końca ile ich będzie, ale przewiduje około 4/5. Postaram się dodawać fragmenty rozdziałów, czy też opisywać co się będzie działo. 

3. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną i to, że data jest tak późna nie zniechęci was. Macie pytania, piszcie w komentarzach, lub mailowo na werczita1207@gmail.com
Odpowiem na pewno!!!

Dziękuje i pozdrawiam was serdecznie!!!

piątek, 19 czerwca 2015

EPILOG

EPILOG

Stałam na plaży i patrzyłam mu prosto w oczy.
- Justin przepraszam Cię ale nie potrafię już dłużej kłamać. To się nie uda, uwierz. Kupiłam bilet do Miami, wracam dzisiaj w nocy. Nie możemy być razem, to się po prostu nie uda. Ja wiem jak będzie wyglądać twoja i moja przyszłość i na pewno nie będzie to wspólna przyszłość - w moich oczach poczułam łzy, kiedy wiatr wiał w stronę zachodzącego słońca podwiewając moje rozpuszczone włosy. - Chciałabym wierzyć, tak jak ty, że to się uda, ale tak nie będzie. Ja wrócę do Pattie, skończę liceum, a może nawet nie skończę - już widziałam jak chcę mi przerwać. - Nie Justin, pozwól mi dokończyć! Jeżeli skończę szkołę to wrócę do Nowego Yorku, będę musiała zająć się firmą mamy i taty. Nie mogę wszystkiego zostawić na barkach asystentów moich rodziców. Nie poświęcę całego życia moich rodziców na marne. Oni ciężko pracowali na to by wszystko pewnego dnia należało do mnie. Za dwa lata wszystko odziedziczę, znajdę dobrych kupców i je sprzedam. Pieniądze oddam potrzebującym i zniknę, a ty? Ty znajdziesz sobie tą właściwą, tą jedyną. Skończysz studia, założysz firmę i będziesz szczęśliwy, zapomnisz o mnie. Zapomnisz o tym co nas łączyło. Dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ale teraz spróbuj zapomnieć.
- Bree.. Ja nie potrafię, nie dam rady.
- Dasz radę, uwierz w to - nie umiałam nie płakać.
- Spróbuje, ale musisz mi coś obiecać - skinęłam głową na znak by mówił dalej. - Obiecaj, że mnie nie zostawisz, że nie zostawisz tego świata.
Uśmiechnęłam się, a z moich oczu łzy leciały ciurkiem. Usiadłam na piasku, a on usiadł obok. Oparłam głowę o jego ramię i płakałam, a Justin gładził dłonią moje plecy.
- Dlaczego tak ci zależy na moim nędznym życiu?
Nastała cisza, w której nawet szum oceanu nie przedzierał się przez nasze myśli.
- Bo jesteś zbyt cudowna, Bree. Obiecaj, że nie popełnisz największego błędu w swoim życiu i się nie zabijesz. Nie odbierzesz sobie tego daru, że nie wbijesz żyletki za głęboko.
- Obiecuje - powiedziałam z bezsilności, ale postanowiłam się w tym trzymać.
Siedzieliśmy na tej plaży dwie godziny, pożegnałam się z nim. Powiedział, że nigdy nie będzie żałował tego co między nami się zdarzyło. Ja obiecałam, że znajdzie sobie inną, lepszą dziewczynę i ruszyłam do apartamentu chłopaków po wcześniej spakowane walizki...
Jednak zanim odeszłam na zawsze, odwróciłam się. Podbiegłam do niego i ostatni raz wpiłam się w jego malinowe usta. Ten pocałunek był inny niż wszystkie, bo wiedzieliśmy, że jest tym ostatnim. Odsunęłam się od niego, a po moich policzkach znów spływały łzy.
- Justin, mogę Ci coś powiedzieć?
- Zawsze, Bree...
- Nie myśl, że nie próbowałam... Że nie chciałam wierzyć, że może nam się udać. Proszę...
I odeszłam, z łzami w oczach.
Wbiegłam do holu apartamentowca, wjechałam windą na górę, zabrałam wszystkie swoje rzeczy, zjechałam na dół, złapałam taksówkę i pojechałam na lotnisko. Gdy wsiadałam do samolotu uświadomiłam sobie jedno: 
Wiem, że źle postępowaliśmy i teraz zostaliśmy ukarani. Będziemy cierpieć. Tak musiało się skończyć, widocznie nie byliśmy sobie pisani.
A może?


~.~
Kochani to już koniec! Dziękuje, że byliście ze mną przez cały czas.
Nie wiem czy będę pisać następną część.
Mam pomysł, co udowadnia zdanie końcowe "A może?".
To zależy od was. Czy chcecie poznać drugą cześć?
Proszę o to by każdy kto przeczytał to opowiadanie pozostawił komentarz, chociaż kropkę, cokolwiek.
Kocham was i dziękuje!