środa, 28 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty piąty (II)

Rozdział dwudziesty piąty (II)

Weszłam do apartamentu całkowicie wykończona, nie miałam już siły na nic. Odłożyłam do połowy wypity kubek herbaty mrożonej od Starbucks i usiadłam na stołku obok wyspy kuchennej. Cały dzień spędziłam sama w biurze, jedynie co zrobiłam to zadzwoniłam do architektów i umówiłam ich z Justinem na spotkanie. Siedziałam na kanapie u siebie w firmie i płakałam. Nadal nie mogę uwierzyć w to co zrobił Olivier. Miałam nadzieję, że to tylko chory sen, ale rzeczywistość okazała się na nowo szara i smutna. Wtorek, 11 luty, kolejny najgorszy dzień życia do kolekcji najgorszych dni życia Bree Johnson. Co ja takiego zrobiłam temu cholernemu światu, że aż tak mnie nienawidzi. 
Jedyne co mi pozostało to płakać w samotności. Postanowiłam wziąć prysznic, nie wierzę, że może mnie to jakkolwiek oczyścić, ale nie mam żadnych pomysłów. Przeszłam przez salon prosto do sypialni, z której weszłam do garderoby. Zrzuciłam z siebie sukienkę, którą i tak będę musiała wyrzucić. Jest podarta od rzucania mną o ścianę. Gdy byłam już naga weszłam do łazienki i włączyłam deszczownice pod prysznicem. Stanęłam po strumieniem wody i chwyciłam w dłoń miętowy żel pod prysznic. Dokładnie się nim umyłam i opłukałam z piany. 
Kiedy miałam wziąć szampon, ktoś gwałtownie pchnął mnie o ścianę. Poczułam strach i ból w brzuchu. Po chwili ujrzałam nagiego Oliviera dokładnie za mną. Obrócił mnie tak, że opierałam się bokiem o zimne płytki łazienkowe.
- Przemyślałaś już swoje dziwkarskie zachowanie, kochanie?
Znowu zaczęłam płakać. Miałam cichą nadzieję, że to co stało się w firmie to tylko nagły napad złości, a tutaj znowu się wszystko powtarza. Poczułam jak mocno mnie trzyma za nadgarstek, a po chwili gwałtownie wbił się we mnie od tyłu. Pisnęłam z bólu.
- Oh boli? To kara za to, że dałaś jemu, a nie mi. 
Nie wierzę w jego słowa. Jak to możliwe, że z tak delikatnego i wrażliwego mężczyzny zmienił się w potwora.
- Jesteś nic nie wartą suką.
I tak w kółko powtarzał mi do ucha. Dziwka. Suka. Szmata. Każde pchnięcie sprawiało ból psychiczny i fizyczny. Aż wreszcie się skończyło. Wytrysnął na moje plecy i wyszedł. Znowu bez słowa mnie zostawił, a ja znowu zsunęłam się na ziemie i płakałam. Nie wiem jak długo.
Znowu zachciało mi się to zrobić. Obiecałam sobie to już dawno. Daje radę od dawna. Nie tnę się, ale dzisiaj już wszystko mnie przerosło. Wyszłam spod prysznica i wyciągnęłam żyletkę, starą dobrą przyjaciółkę. Trzymałam ją obok nadgarstka długo, jednak nie mam jeszcze tak silnej psychiki, bo zrobiłam trzy kreski. Dosyć głębokie. 
- Idę po jedzenie. Nie wychodź z domu, rozumiesz?! - usłyszałam krzyk Oliviera.
To była moja szansa. Wybiegłam z łazienki. Ubrałam szybko stanik sportowy, czarną bluzę Adidasa, również czarne leginsy i ulubione buty do biegania. Wszystko co pierwsze rzuciło mi się do ręki. Wyciągnęłam walizkę średniej wielkości i wrzuciłam do niej dwie sukienki, spódnice, koszule, bluzę, leginsy, kilka par majtek, biustonosz i wleciałam szybko do łazienki po kosmetyki. Po pięciu minutach w walizce znalazła się kosmetyczka i parę par butów. Zapięłam ją i postawiłam w pionie. Spakowałam Macbooka do torby na laptopa. Chwyciłam torebkę i jak najszybciej potrafiłam wyszłam z domu. Do samochodu wpadłam jak błyskawica. Szybko wrzuciłam dosyć ciężką walizkę do bagażnika i wyjechałam swoim Porsche z parkingu. Ciągle rozglądałam się czy nie ma nigdzie Oliviera.
W zasadzie nie wiem co robię. Wiem tylko tyle, że jutro lecę do Kalifornii, gdzie mieści się główna siedziba Apple. Mam pomóc Justinowi podpisać kontrakt z nimi. Chcemy aby wyposażyli oni całą firmę Biebera swoim sprzętem. Mam z nimi umowę na obie firmy, więc negocjacja kolejnej nie będzie problemem. Jedynym moim problemem będzie teraz to gdzie mam przenocować. Firma nie jest bezpiecznym miejscem, hotel również, bo jako mój asystent ma dostęp do płatności moją kartą kredytową. Gotówki nie mam przy sobie, więc odpada. Mia ze swoim synkiem wyjechała do rodziców, a Madison jest w Europie. Pozostaje mi Christian, który mieszka w LA, więc to mówi samo za siebie. No i on. Justin. 
Nie mam wyjścia. Tylko co ja mam mu powiedzieć. Nie powiem przecież, ze boje się swojego chłopaka, który mnie dzisiaj pobił, zmusił do zrobienia mu loda, i pieprzył pod prysznicem bez mojej zgody. Do tego mój piękny siniak na policzku po woli daje o sobie znać. Najpierw muszę wymyślić jakąś wymówkę dlatego teraz bezsensownie jeżdżę po mieście z nadzieją, że nie spotkam gdzieś Oliviera. 
Podjechałam pod apartamentowiec szatyna. Wjechałam do parkingu podziemnego i wystarczyło, że pokazałam dowód osobisty by ochroniarz mnie wpuścił. Stanęłam obok samochodu chłopaka i chciałam już wyjść kiedy usłyszałam dzwonek telefonu. Wiedziałam kto do mnie dzwoni dlatego po prostu wyłączyłam telefon. Wysiadłam i wyciągnęłam walizkę wraz z torebką i torbą na laptopa. Wcisnęłam odpowiednie piętro w windzie, a po chwili stałam pod drzwiami jego mieszkania. Nie wiedziałam czy dobrze robię, czy nie. Chwile siedziałam na ziemi. Próbowałam zapukać kilka razy, ale za każdym się poddawałam. Aż jakiś sąsiad nie wyszedł ze swojego apartamentu i spojrzał na mnie jak na bezdomną. Widocznie nie wiedział kim jestem. I dobrze.
Wstałam z podłogi już kolejny raz i bezmyślnie zapukałam do drzwi. Słyszałam jak ktoś wstaje z kanapy i przycisza telewizor. Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanął szatyn w samych bokserkach.
- Bree? Co tu robisz? Coś się stało? Mieliśmy przecież lecieć jutro - był zdziwiony, bo podrapał się po karku.
- Yyy, tak, tak. Znaczy, bo ja. Yyy, bo może będziemy, bo.. Nie to głupie. Już sobie idę. Przepraszam.
W zasadzie już odchodziłam od drzwi kiedy jego ręka wciągnęła mnie do mieszkania. Sekundę później wszystko co miałam ze sobą znalazło się obok mnie.
- Powiedz o co chodzi? - zapytał.
- Po prostu pomyślałam, że przyjadę wcześniej i skoro mamy być przyjaciółmi to sobie po prostu pogadamy jak dawniej, czy coś. 
Spojrzał na mnie nie ufnie i usiadł po woli na kanapie.
- Załóżmy, że ci wierzę. Siadaj, leci twój ulubiony film.
I tak spędziliśmy trzy godziny oglądając Titanica, potem położyłam się spać w sypialni dla gości w jego koszulce, która pachniała przeszłością. Płakałam pół nocy, ale tym razem ze szczęścia i z powodu przypomnianych mi dawnych wspomnień.

~.~
Co ty robisz Olivier?!
Jesteś chory czy cos?
A wy co uważacie?




















wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty drugi (II)

Rozdział dwudziesty drugi (II)

Usiadłem na szarym krzesełku po prawej stronie od wyjścia z strefy paszportowej na lotnisku. Napisałem wiadomość do Bree jakieś dziesięć minut temu i zdaje sobie z tego doskonale sprawę, że nie przyjedzie po tak krótkim czasie z drugiej strony miasta. Nie znam za bardzo tego miasta, ale z tego co pamiętam od apartamentu dziewczyny do miejsca naszego spotkania jest jakieś pół godziny drogi. Wyjąłem telefon z kieszeni i sprawdziłem portal internetowy z ofertami przeróżnych projektantów wnętrz. Nie znalazłem jednak żadnej ciekawej, więc wyszedłem ze strony z nadzieją, że być może szatynka będzie znała kogoś dobrego w tej branży. 
Nie miałem już ochoty siedzieć, bo wystarczająco dużo czasu spędziłem w samolocie. Spojrzałem na zegarek i według moich obliczeń zostało mi pięć minut czekania. Wstałem i zacząłem chodzić tam i z powrotem wokół mojej walizki, aż wreszcie zobaczyłem podjeżdżające Audi RS 7 Sportback w kolorze czarnym i doskonale wiedziałem do kogo one należy, mimo że szyby były przyciemnione. Od razu zatęskniłem za swoim R8, które zabrała mi Taylor. Po prostu kiedy wyjeżdżałem mojego samochodu nie było. Nie zamierzałem już nic robić, poprosiłem Chrisa, żeby to załatwił.
Wyszedłem na zewnątrz z walizkom i torbą na ramieniu. Z auta wyszła Bree jak zwykle piękna w warkoczach i dość dużym brzuchem, w którym było nasze dziecko. Jak to cudownie brzmi. 
- Ja wiem, jestem gruba, ale nie musisz stać jak wryty i się wpatrywać jak w wieloryba.
Zaśmiałem się otwierając bagażnik. Myślałem, że jej propozycja, która brzmiała "zachowujmy się jak przyjaciele, ok" nie wyjdzie. Jednak widzę, że strasznie się stara. Po włożeniu moich bagaży podszedłem do niej i przytuliłem.
- Tęskniłem za tobą - powiedziałem i pocałowałem w policzek.
Odsunęła się i spojrzała mi w oczy.
- Justin, przyjaciele, tylko przyjaciele, pamiętaj - przypomniała mi i ruszyła na miejsce kierowcy.
- Ale przyjaciele też mogą za sobą tęsknić - rzuciłem siadając na fotel.
Nie skomentowała tego i tylko ruszyła w stronę centrum miasta. Całą drogę panowała komfortowa cisza między nami, żadne z nas się nie odzywało, a z głośników wypływały delikatne dźwięki muzyki klasycznej. Bree od zawsze lubiła taką muzykę i doskonale o tym wiem. Szczerze powiem, że polubiłem ją też, ale tylko wtedy kiedy szatynka grała ją na fortepianie.
- Zaczniemy od twojego mieszkania, zostawimy twoje bagaże i pokaże ci trochę miasta, twój nowy budynek. Wiesz, mam nadzieję, jak dotrzeć do mnie do firmy, jednej i drugiej. Wiesz też gdzie mieszkam. Możesz na mnie liczyć w każdej sytuacji. Dobra, dalej. Podjedziemy na jakieś zakupy spożywcze. Moja gosposia ma cudowną znajomą, która zajmie się twoim apartamentem od jutra, więc przyda ci się trochę jedzenia. Mam dla ciebie też małą niespodziankę.
Uśmiechnęła się i skręciła w podziemny parking wielkiego apartamentowca.
- Dziękuję ci za wszystko, Bree.
- Jeszcze mi nie dziękuj, zawsze może ci się coś nie spodobać. 
Nawet tego nie skomentowałem. Byłem wręcz pewny, że jeżeli to ona podjęła się tego wszystkiego to będzie idealnie. Dziewczyna wyszła z pojazdu, a ja poszedłem w jej ślady. Wyjąłem walizkę wraz z torbą i podszedłem do szatynki, która stała przy windzie. Wcisnęła piętro numer 14, a po dwóch minutach i chwili denerwującej muzyki byliśmy na odpowiednim poziomie. Bree skręciła w lewo i szła aż do końca korytarza. Na moim piętrze znajdowały się cztery apartamenty. Podała mi klucze, a ja otworzyłem drzwi, jednak ją pierwszą wpuściłem do środka. Po prawej stronie znajdowała się kuchnia z połączonym salonem. Na lewo trzy pary drzwi. Miałem zapytać co tam jest, ale wyprzedziła mnie i zaczęła opowiadać:
- To najlepsze mieszkanie jakie znalazłam, choć - chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła do okien, które składały się na ścianę. - Masz niesamowity widok na central park, tam w oddali jest Wall Street, tam moje firmy, a tutaj twój budynek. Myślę, że ci się spodoba - wskazała na niesamowity, również oszklony wieżowiec. - Okey, a więc teraz mieszkanie. Te pierwsze drzwi prowadzą do siłowni, środkowe to pokój filmowy, ostatnie to twoje biuro w domu. Na górze masz sypialnie, pokoju również przejdziesz do łazienki i garderoby. Jest jeszcze sypialnia gościnna. Jakiś kolejny pokój, ale nie wiem co tam zrobisz. I jak?
Spojrzałem na nią i jedynie ją przytuliłem.
Kolejnym punktem naszego dnia było podpisanie umowy i przekazanie kluczy. Szybko to zleciało, budynek jak się spodziewałem był taki jaki sobie wyobrażałem. Następnie wybraliśmy się na szybkie zakupy spożywcze. Było całkiem zabawnie kiedy Bree wkładała mi przeróżne rzeczy do koszyka, a ja je wyjmowałem. Ciągle się śmialiśmy, a ludzie cały czas się na nas patrzyli. Jeszcze trochę i zapomniałbym jaka jest, czy jaka musi być po między nami relacja.
- Teraz taka mała niespodzianka, dobrze?
Jedynie skinąłem jej potwierdzająco. Tak dużo już dla mnie zrobiła. Kiedy skręciła na skrzyżowaniu w stronę salonu Aston Martin'a.
- Chyba żartujesz, kupujesz sobie kolejny samochód? - zapytałem wysiadając z samochodu.
Nic nie powiedziała tylko weszła do salonu. 
- Aaron! Już jestem!
Nie odzywałem się, tylko podałem dłoń mężczyźnie. Skierowaliśmy się do garaży za budynkiem. Chłopak uśmiechnął się i otworzył pilotem bramę. Moim oczom ukazał się czarny sportowy samochód warty jakieś dwa miliony. Bree stanęła przed autem i wyciągnęła ręce w górę.
- Twój nowy Aston Martin One! Podoba się?!
Co?! Jaki mój? Przecież ja nic nie kupiłem. Szczególnie nie kupiłem samochodu, teraz kiedy otwieram firmę. W między czasie Aaron nas zostawił, podając dziewczynie kluczyki i dokumenty.
- Będziesz już niedługo panem biznemen'em, musisz mieć porządny samochód. Tylko nic nie mów i po prostu podziękuj! Przyjmij to jako wcześniejszy prezent urodzinowy. 
Jedynie przytuliłem ją co chwila powtarzając, że nie mogę tego przyjąć. Szatynka podała mi kluczyki i pocałowała w policzek mówiąc cicho, że nie ma za co. 
- Do zobaczenia niedługo! Mam nadzieję, że będzie się dobrze prowadził! - powiedziała odchodząc.
Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Na dworze było już ciemno więc postanowiłem wrócić do domu, do nowego domu moim nowym samochodem.
Usłyszalem jednak jeszcze za sobą Bree:
- Justin? - spytała, a ja się odwróciłem. - Ja też tęskniłam

~.~
Co myślicie?
Uważasz, że to dobrze, że Bree i Justin starają się mieć relacje przyjacielskie?
Piszcie co uważacie.
W następnym dojdzie do spotkania Justina i Oliviera? Czy może nie?
Co się stanie?
Nie mogę się doczekać najbliżysz rozdziałów.
Będzie się działo, Zobaczycie!
Mam kilka napisanych do przodu więc pojawią się szybciej.
Tak jak ten po trzech dniach! Tylko nie wiem po ilu dniach tamte.
Nie chce też od razu przedstawiać wam kawę na ławę.
Musi być trochę emocji!

niedziela, 25 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty pierwszy (II)

Rozdział dwudziesty pierwszy (II)

Obudziło mnie lekkie głaskanie po policzku, nadal miałam zamknięte oczy, ale doskonale wiedziałam kto leży obok. Zamruczałam z przyjemności niczym kotka, a chłopak obok mnie zachichotał.
- Dzień dobry kochanie - powiedział i pocałował mnie w usta.Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się. Odwzajemniłam pocałunek i rownież się przywitałam. Oparłam się plecami o zagłówek łóżka i w myślach przeglądałam swój grafik na dzisiejszy dzień.
- Czym się tak zamartwiasz, skarbie? - zapytał mnie blondyn. Moje policzki jak na zawołanie lekko poczerwieniały. Nadal nie potrafiłam przyzwyczaić się do czułych słówek z jego ust, mimo że byliśmy razem od ponad miesiąca. Był dzisiaj 10 lutego, poniedziałek czyli znienawidzony przez większość ludzkości dzień tygodnia. Wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki, a mój chłopak zaraz za mną. Przejrzałam się w lustrze i jak codzień wydawało mi się, lub naprawdę tak było, przytyłam. W prawdzie mój brzuch był już widoczny od połowy trzeciego miesiąca, ale teraz robi się ciągle większy i większy. Oczywiście spodziewałam się tego. Zaczynam w zasadzie 6 miesiąc ciąży. Brukowce już piszą o mnie artykuły, zostałam poproszona o kilka wywiadów, ale nie podjęłam się ich. Zaproponowali mi nawet sesje zdjęciową dla kobiet w ciąży prezentujących jakąś nową kolekcje ubrań, nawet nie wiem jakiej firmy.
 - Opowiesz mi w końcu? - zapytał ponownie całując mój kark. Zaczął ściągać mój szlafrok, a do ucha szepnął propozycje wspólnego prysznicu. Zgodziłam się bez żadnych zbędnych przekonywań. Przez ciąże mam większy apetyt na seks. Dosłownie nie mam dosyć. Blondyn włączył deszczownice i szybko zdjął bokserki. Oboje weszliśmy pod strumień wody nie przerywając pocałunku. Podziwiam go za to, że nadal potrafi mnie podnieść mimo mojej wagi. Tak zrobił i tym razem. W łazience słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy, odbijające się od siebie ciała i wodę spływająca na płytki. Modliłam się by Martha, moja gosposia, którą swoją drogą mocno polubiłam przez jej talent do przewidzenia na co będę miała ochotę w nocy, nie usłyszała tego jak uprawiamy seks pod prysznicem.
- Rozluźniłem cię chociaż troszeczkę? - zapytał.
- Nawet jeśli byś próbował milion razy, chyba dzisiaj się to nie uda. Wiesz, że dzisiaj przyjeżdża, nie widziałam go już tak dawno. Dużo nas łączyło i wiesz, że nie mogę go tak po prostu wyrzucić z serca.
Doskonale wiem, że moje słowa strasznie go ranią, ale wiedział na co się pisze. Znał moją sytuacje.
- Obiecuję, że za parę dni kiedy wszystko już załatwimy będzie tak jak było.
- Kocham cię Bree, pamiętaj.
- Ja ciebie też kocham, Olivier.
Ponownie go pocałowałam i spojrzałam głęboko w oczy. Widziałam w nich ten niesamowity blask. Może i był ode mnie starszy o całe 10 lat, ale przecież miłość nie jest zależna od wieku. Kocham go i wiem, że kiedy będę potrzebować to zawsze mi pomoże. Jednak teraz, dzisiaj, kiedy Justin przyjeżdża nie może mi pomóc w żaden sposób. Miałam go odebrać z lotniska, poprosił mnie o to. Mamy dzisiaj dużo rzeczy do załatwienia. Muszę pokazać mu nowe mieszkanie, nowy budynek. W jego życiu tyle się zmieni, a to wszystko z poświęcenia dla naszego dziecka.
- Błagam cię nie myśl o nim, wystarczająco mocno go nie lubię. Kiedy myślę o tym, że spędzisz z nim cały dzień, a do tego, że teraz częściej będę musiał patrzeć w te jego zakochane w tobie oczy dostaje szału.
W takiej sytuacji kompletnie nie mam pomysłu co mogłabym powiedzieć. Jedynie go przytuliłam i wyszłam z łazienki owinięta jedynie ręcznikiem. Ubrałam czarne leginsy, które były teraz nierozłączną częścią mojego ubioru. W mojej szafie przeważały czarne, szare i granatowe wersje w różnych rozmiarach, z powodu ciągłego nabywania wagi. Ulubionym sklepem była Nike czy Adidas gdzie kupowałam szerokie bluzki, bluzy i oczywiście leginsy. Dzisiaj dobrałam czarną koszulkę z Calvina Kleina. Na stopy założyłam również czarne Timberlandy, a jedynym jasnym kolorem w moim stroju była torebka Korsa w kolorze pudrowego różu.
- Martha? - zawołałam wychodząc z pomieszczenia.
Uśmiechnęła się w moją stronę pytając w czym może mi pomóc. Poprosiłam o miseczkę płatków z mlekiem i zapytałam czy była by tak miła i zrobiła mi dwa warkoczyki. Gosposia bez zastanowienia zgodziła się. Była wręcz zadowolona z możliwości zajęcia się moimi włosami.
- Ślicznie będziesz w nich wyglądać zobaczysz! - powiedziała kiedy po zjedzeniu śniadania usiadłam przed nią na krześle. - Moje drogie dziecko, wyglądasz na taką szczęśliwa, ale dzisiaj jesteś taka zdenerwowana. Co się dzieje? Stres nie jest dobry w twoim stanie, kochana.
Ostatnimi miesiącami strasznie się do niej przywiązałam. Powiedziałam jej kto jest prawdziwym ojcem mojego dziecka, a ona obiecała mi pomóc przy wszystkim. Sama ma czwórkę już dorosłych dzieci, ale nie może doczekać się wnucząt.
- Justin dzisiaj przyjeżdża, muszę mu dzisiaj pomóc, a za kilka dni idę do lekarza.
- Oh skarbie, dowiemy się czy to dziewczyna lub chłopiec! A Justin, nie przejmuj się wszystko będzie dobrze!
Do salonu w tym momencie wpadł Olivier, nie był już taki jak po obudzeniu. Jego mina mówiła sama za siebie. Był niesamowicie zdenerwowany.
- Możesz do cholery przestać o nim mówić! To ja jestem twoim facetem nie on, więc przestań!
Ruszył w stronę drzwi by wyjść z apartamentu, ale zatrzymał się jeszcze na chwile.
- Dostałaś wiadomość, twój książę z bajki wylądował i czeka.
Wyszedł z mieszkania, a ja pobiegłam za nim. Zauważyłam go na końcu korytarza i krzyknęłam za nim:
- Kocham cię Olivier!
Nawet się nie odwrócił tylko wszedł do windy i odjechał, a ja wróciłam do środka. Martha skończyła robić mi warkocze, a potem sama zjechałam do garażu i wyjechałam w stronę lotniska swoim Audi by odebrać pana Biebera po długiej podróży.

~.~
Dziękuje wszystkim którzy pomogli mi poradzić sobie z zaistniałą niedawno sytuacją.
Wszystko już się wyjaśniło.

Mam nadzieje, że rozdział się wam spodobał. 
Napiszcie o myślicie :)
Pozdrawiam i życzę wesołych świąt.

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział dwudziesty (II)

Rozdział dwudziesty (II)

Nie. Nie. Nie. To nie jest prawda. Przesłyszałem się. Nie. Jak to? Nie. Nie prawda.
- Co? Jak to masz kogoś? - spytałem, a ona spuściła wzrok.
Odsunąłem się i wstałem ciągnąc za włosy. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem, a ona patrzyła na mnie zagubionym wzrokiem.
- Po co tu przyjechałaś?
Nie widziała dlaczego pytam.
- Jak to dlaczego? Powinieneś o tym wiedzieć.
Wybuchłem śmiechem. Co ona sobie wyobraża? Przyjechała tu po pieniądze? Ale po co skoro ma miliony na koncie. O co jej do cholery chodzi. Jest tutaj po to żeby powiedzieć mi jak jej życie się układa z jakimś gnojkiem, czy może prosi o pozwolenie na aborcje?
- Po co przyjechałaś, co!? Po to by mi powiedzieć 'no słuchaj, jestem z tobą w ciąży, ale pierdol się, mam kogoś'. Co chcesz żebym zapomniał o tym, że będę mieć dziecko? To po mi to mówisz? A może mam się zrzec, nie przyjąć w ogóle ojcostwa i zostać ojcem chrzestnym? O co ci kurwa chodzi!?
Teraz i ona wstała. Była już nie tylko zagubiona ale i wkurzona, wręcz zbulwersowana.
- Nic z tych chorych rzeczy. Chce żebyś je wychowywał.
Podeszła bliżej, ale się odsunąłem jeszcze dalej. Nie mogłem wytrzymać w jej otoczeniu. Jeszcze parę minut temu zrobiła mi nadzieje na wspólną przyszłość, a sekundę później zdeptała ją swoimi szpilkami.
- Wychował? Uważasz, że NASZE dziecko powinno żyć w rodzinie gdzie rodzice nie są razem, a jakiś palant co noc bzyka jego matkę!?
I dostałem w twarz. Piękną, silną prawą ręką. Jak otworzyłem oczy widziałem tylko jej wielkie źrenice i to jak trzymała się za dłoń. Musiało ją to boleć, może mocniej niż mnie.
- Posłuchaj, jedynym palantem tutaj jesteś ty. Opanuj się. Co ty sobie wyobrażasz?! Masz cholerną narzeczoną!
- Nie ją kocham! - krzyknąłem jeszcze głośniej, niż wcześniej o ile to możliwe.
Również o ile to możliwe jej oczy otworzyły się mocniej. Wpatrywała się we mnie, a po chwili usiadła znów na ławce. Oparła ręce o kolana i opuściła głowę w dłonie. Usiadłem na drugim końcu ławki. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Właśnie w najgorszy możliwy sposób wyznałem Bree miłość. Nie było żadnej romantycznej kolacji, nie było kwiatów czy zachodu słońca. Była kłótnia o dziecko i jakiegoś faceta, który rżnie moją kobietę. Bo taka jest prawda. Bree jest moja, bez względu na wszystko. To ja pierwszy byłem jej prawdziwym chłopakiem i to ja pierwszy się z nią kochałem. To ja pierwszy ją pocałowałem. To ja pierwszy spłodziłem jej dziecko. Kiedy tak wyliczałem oznajmiłem sobie, że naprawdę ją kocham. Że naprawdę będę mieć z nią dziecko. Że naprawdę się z tego cieszę i zrobię wszystko by ona się cieszyła.
- Powinnam już iść - zaczęła. - Jeżeli naprawdę chcesz być przy naszym dziecku to w ciągu paru dni każe Olivierowi wysłać ci propozycje podpisania umowy wymiany budynków. Postaram się żebyś stracił na tym jak najmniej. Załatwię ci jakieś mieszkanie i tak dalej. Nie martw się o to. Jestem ci to winna... Do zobaczenia w Nowym Yorku.
Wstała i chciała odejść, ale musiałem ją zatrzymać.
- Bree, posłuchaj. Nie ważne czy jestem z kimś czy nie. Teraz ważna jesteś ty, nasze dziecko, my. Bardzo chciałbym spróbować. Proszę daj mi szansę.
Spojrzałem jej głęboko w oczy, wcześniej unosząc jej głowę za brodę.
- Nie mogę Justin. Wiem, że bardzo byś chciał, ale nie potrafię. Będziesz mógł być zawsze kiedy tego będziesz chciał z naszym dzieckiem. To ty jesteś jego ojcem. Nikt tego nie zmieni.
- I co? Będziemy robić dwie wyprawki? Kupimy dwa łóżeczka? Dwa wózki? Będziemy razem chodzili na spacery, a potem rozchodzili się w połowie drogi? Jak dorośnie to będziemy razem z twoim facetem chodzić na lody? Tak to sobie wyobrażasz?
- Justin, niczego sobie nie wyobrażam. Przez pierwsze dwa tygodnie byłam totalnie załamana. Nie wiedziałam co zrobić. Teraz wiem, że będziesz obok. To mi pomaga, ale nie potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić, to za wcześnie. W czerwcu zmieni się cały nasz świat. Nie wiem czy jestem na to gotowa. Napisz mi proszę kiedy chcesz przyjechać do NY. Olivier się wszystkim zajmie. Teraz muszę już iść.
- To on prawda? Z nim jesteś?
Tylko się uśmiechnęła i odeszła. Uznałem to za potwierdzenie. Wiedziałem od początku, że tak to się skończy. Siedziałem jeszcze chwilę na tej zimnej ławce i ruszyłem do apartamentowca. Jazda windą jeszcze nigdy nie trwała tak długo. Kiedy wreszcie wszedłem do mieszkania zobaczyłem Chrisa na kanapie i Taylor popijającą wino przy wyspie kuchennej. Wpatrywała się w ścianę, w ogóle się nie ruszała.
- Długo cię nie było. Martwiłam się - odezwała się.
- Zagadaliśmy się - stałem i nie ruszałem się, nie wiedziałem do czego prowadzi ta rozmowa.
- Tak myślałam. Szkoda, że mnie okłamała.
Spojrzałem na nią nic nie rozumiejącym spojrzeniem, a ona jedynie się uśmiechnęła. Co te kobiety mają z tym uśmiechem.
- To nie była żadna koleżanka ze studiów prawda?
- Była.. - jestem naprawdę słaby w kłamaniu.
- Nie potrafisz oszukiwać. Ta twoja kuzynka, która ponoć nie żyje. To była ona, prawda? Widziałam jak na nią patrzysz, widziałam jak ona zareagowała kiedy powiedziałam jej, że jesteśmy zaręczeni. Jak ją nazwałeś w swojej opowieści? Natasha? Lepiej jej pasuje. Faktycznie. Wypadek samochodowy, hah. Że ja się na to nabrałam.
Nadal siedziała na stołku i nadal piła wino, ale zmieniła obiekt swoich spojrzeń. Teraz patrzyła mi prosto w oczy. Wywiercała w nich dziurę.
- Przepraszam cię, Taylor. Nie wiem co mam powiedzieć.
- Obiecaj, że już nigdy się z nią nie zobaczysz - powiedziała, a w mieszkaniu nastała cisza. - No dalej powiedz! Wybaczę ci to tylko obiecaj mi to, ty skurwysynu!
Nie wierzyłem własnym uszom. Ona chce mi wybaczyć? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
- Taylor, ja... Ja wyprowadzam się do Nowego Yorku.
- Co? - zachłysnęła się własną śliną.
- Słyszałaś, okłamywałem cię przez cały ten czas. Nie miałem kontaktu z Bree do czasu kiedy dowiedziałem się, że mama jest chora. To ona mi o tym powiedziała. W październiku, kiedy pojechałem kupić budynek.. To ona mi go sprzedała. Przespałem się z nią - widziałem jak zamyka oczy, wręcz kipi ze złości. - Będę ojcem, Taylor. Nie zostawię mojego dziecka.
Rzuciła kieliszkiem o ścianę.
- Jesteś chory! Psychicznie chory! Zrywasz ze mną?! Jesteśmy zaręczeni ty gnoju! Przeleciałeś ją i zrobiło ci się źle na sercu więc mi się oświadczyłeś? Nie chciała cię?! Jesteś pojebany!
Zaczęła rzucać kieliszkami, szklankami i talerzami. Zostawiłem ją w kuchni i ruszyłem do sypialni. Tylko narobiłbym większych szkód. Widziałem, że Christian podszedł do niej. Po chwili hałas ucichł, a chłopak przyszedł do mojego pokoju. Poklepał mnie po ramieniu i usiadł obok mnie na łóżku.
- Jestem z ciebie dumny, stary. Będziesz dobrym ojcem.
Szkoda, że nie wiedział, że tylko takim na pół etatu. Drugą połowę zajmie ten jebany Olivier, ale ja już się postaram żeby Bree szybko o nim zapomniała. Nie będę dzielił się dzieckiem z tym gnojkiem. A przede wszystkim nie oddam mu Bree bez walki.

~.~
Tak wiem, strasznie długo mnie tutaj nie było.
Zaczęłam liceum i powiem wam szczerze. Nie jest łatwo.
Poszłam na humana i mam wielki zapieprz z historią, której nigdy nie byłam fanką.
Mam nadzieje, że jeszcze tutaj ktoś został.

Co myślicie o stwierdzeniu Justina na koniec?
Cieszycie się, że powiedział Taylor prawdę?
Co myślicie o zachowaniu Bree?