niedziela, 20 września 2015

Rozdział szósty (II)

Rozdział szósty (II)

Znów te same uczucie. Ukłucie serca, które zaczyna bić szybciej przy spojrzeniu w jej oczy. Przy samej jej obecności. Była przepiękna i wszystkie wspomnienia wróciły. Wydoroślała, ale nadal kryło się w jej oczach to co przeżyła i cała jej mała wewnętrzna drobna dziewczyna. 
Miała na ustach krwistoczerwoną pomadkę i czarne kreski na oczach. Jej śliczne włosy były upięte w kucyk na czubku głowy. Ubrane miała czarne jeansy z wysokim stanem, w które włożyła czarną koszule. Chude nogi podkreślały szpilki z czerwoną podeszwą. Zdecydowanie nie wyglądała na tą samą małolatę co trzy lata temu. Teraz była stu-procentową kobietą.
Gdy mnie przytuliła byłem oniemiały, po dłuższej chwili jednak również objąłem jej chude ciało. Gdy jednak wypowiedziała słowa "...i tak mi przykro" na nowo przypomniało mi się dlaczego znów się widzimy.
- Bree... Możemy nie rozmawiać o tym? - spytałem odsuwając się.
- Yhmm - łza spłynęła po jej policzku - chodźmy...
- Masz auto? 
Odpowiedziała mi skinieniem głowy więc ruszyłem za nią na parking rozglądając się przed jakimś małym, skromnym Audi. Jednak Bree po pewnym czasie zatrzymała się przy wysokim białym BMW X6. Otwarła drzwi i powiedziała cichym głosem żebym włożył bagaż do tył. Gdy to zrobiłem wsiadłem trochę zdziwiony do samochodu. 
- No to... 
- Jesteś oszołomiony... Czym? - zadała mi pytanie.
- Wszystkim... Masz BMW, a nie spodziewałem się tego... - zaśmiałem się - Ale najbardziej tym... Jesteś piękna Bree... Jeszcze bardziej niż wtedy, a nie sądziłem, że to możliwe..
- Justin przestań. Wiesz, że nam nie wolno.. - odpowiedziała szybko i ruszyła w dobrze nam znaną stronę.
Gdy Bree kierowała ja wpatrywałem się w jej nadgarstki, w zasadzie w całe przedramiona. Jednak nie mogłem dokładnie się im przyjrzeć, a to dlatego, że moją uwagę przykuł tatuaż na lewej ręce. Na nadgarstku, na bliznach napisała "Hope" a pod napisem lecące trzy małe ptaki. 
- Masz tatuaż..
- Nie jeden - odpowiedziała próbując mnie zbyć.
- Piękny... 
Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy. Kompletnej niezręcznej ciszy. Nie wiedzieliśmy jak się do siebie odzywać. Po tym wszystkim nie potrafiliśmy rozmawiać. Po bliżej nieokreślonych czasie dojechaliśmy pod mój i w zasadzie dom Bree. Wysiedliśmy, a mnie ogarnęła złość? Tak. Byłem zły, że mama nie powiedziała mi o swoim stanie zdrowia. Że zataiła to przede mną, a jej powiedziała. Jej. Znaczy ciemnej blondynce stojącej obok mnie. Zabrałem nasze walizki z bagażnika i powolnym krokiem ruszyłem za dziewczyną. Oboje chcieliśmy z jednej strony zobaczyć Pattie, a z drugiej jak najdalej odwlec to spotkanie w czasie. Byliśmy rozdarci. Ja na pewno byłem. Włożyłem klucz w zamek i otwarłem drzwi. Z pokoju mamy dobiegał krzyk. Zerknąłem na Bree, postawiłem walizki i zaraz za nią biegiem rzuciłem się w stronę pokoju. Zobaczyłem tam moją mamę, która zdecydowanie nie wyglądała jak moja mama. Wyglądała jak wrak człowieka. Obok leżącej brunetki, którą kiedyś była, bo teraz miała na głowie chustę, stała jakaś kobieta podłączająca jej kroplówkę. Podszedłem do łóżka powolnym krokiem i popatrzyłem w załzawione oczy. Nie mogłem. Nie wytrzymałem gdy usłyszałem z jej ust ciche "przepraszam, Justin". Po prostu wyszedłem, zostawiając ją tam konającą z bólu, razem z pielęgniarką i płaczącą Bree. Musiałem się przewietrzyć. Usiadłem na ganku przed domem i wyciągnąłem paczkę papierosów z kieszeni. Po wypaleniu dwóch wyjąłem trzeciego i w tym momencie wyszła moja była dziewczyna. Jeżeli tak mogę ją nazwać. Usiadła obok mnie i wpatrywała się w dom naprzeciwko. Zaproponowałem jej papierosa, którego wzięła bez zastanowienia. 
- To była morfina - powiedziała nagle. 
- Co?
- Ta pielęgniarka podawała Pattie morfinę. Dzięki niej ponoć mniej cierpi. 
- Czyli moja matka jest teraz uzależniona od narkotyku?
- To jej pomaga Justin. Chciałbyś, żeby cierpiała? - zapytała i niepewnie położyła głowę na moim ramieniu.
- Oczywiście, że nie... Tylko.. No po prostu nie umiem tego przyswoić. Mówiła coś jeszcze? Ta pielęgniarka. 
- Nie wiem czy chcesz tego słuchać. 
- Chce wiedzieć wszystko na temat jej stanu.
- No cóż. To najgorszy ze stanów choroby. Ostatni. Chemia nie pomogła... Teraz możemy tylko uśmierzać jej ból. Nic już nie można - powiedziała z cierpieniem w głosie.
- Ja nie chce, żeby ona umarła, Bree - i w tym momencie wybuchłam niepohamowanym płaczem, a ona po prostu mnie przytuliła. 
Dała mi to czego najbardziej potrzebowałem.

*oczami Bree*

Minęły cztery dni od kiedy przyjechałam. Z ciocią coraz gorzej. Wygląda strasznie, a mówić o tym jest mi jeszcze bardziej strasznie. Gdybym mogła coś zrobić to na pewno zrobiłabym wszystko co w mojej mocy. Jednak tutaj nic nie można zrobić. Od czterech dni cały czas myślę o tych samych rzeczach.
Może nie powinnam go przytulić? Ale sama tego potrzebowałam, nadal potrzebuje.
Może nie powinnam tu przyjeżdżać? Ale przecież zrobiłam to dla cioci Pattie, nie dla niego.
Może powinna wyjechać zanim dojdzie do czegoś nieodpowiedniego? Ale nie mogę tego zrobić cioci.
Zdecydowanie byłam rozdarta i nie wiedzieć czemu zawsze takie przemyślenia miałam pod prysznicem. Wtedy też, tak jak teraz spoglądałam na blizny. Dzięki tatuażowi mogłam przynajmniej nie widzieć chociaż jednej cząstki siebie. Tatuaż. No tak. Zrobiłam go. Powiedziałam Justinowi, że to nie jedyny. Nie prawda. Jest tylko ten jeden, kolejne są przecież w planach. Sama nie wiem czemu go okłamałam w tak durnej sprawie. Może po prostu nie wiedziałam co powiedzieć? Tak zdecydowanie często mi się to teraz zdarza, a przy nim jeszcze bardziej.
- Bree? Przyjdziesz do mamy? Chcę z tobą porozmawiać - usłyszałam głos Justina gdy wyszłam spod prysznica.
- Tak, już idę. Pozwól tylko, że się ubiorę - odpowiedziałam mu przez drzwi i szybko zaczęłam wycierać ciało w puchaty biały ręcznik.


~.~
No to tak. Kolejny rozdział już jest...
Może być?
Podoba się?
Wiem, że na razie może nie dzieje się nic ciekawego.
Ale poczekajcie troszkę..
A tutaj macie cover opowiadania, mojego autorstwa:



poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział piąty (II)

Rozdział piaty (II)

Razem z Mią dobrze się bawiłyśmy. Postanowiłyśmy nigdzie nie wychodzić tylko zostać u mnie. Wypiłyśmy parę drinków i zjadłyśmy kolacje przygotowaną przez moją kucharkę. Położyłyśmy się spać około 2:00 nad ranem, a gdy się obudziłam coś mnie drgnęło by zadzwonić do cioci Pattie. Gdy to zrobiłam, nie wierzyłam w to co usłyszałam. Biłam się ze swoimi myślami, ale musiałam zadzwonić do Justina. Musi się dowiedzieć. Nie łatwo było mi wybrać ten numer jednak zebrałam się w sobie i zadzwoniłam. Odebrał po trzecim sygnale, na początku się nie odzywał, więc pomyślałam, że zmienił numer. Jednak po pewnym czasie się odezwał.
- Zadzwoniłam do cioci Pattie, słuchaj Justin ona prosiła, żebym nic ci nie mówiła, ale tak nie może być. Musisz wiedzieć, to twoja mama.
- Bree spokojnie, powiedz co się stało - usłyszałam w słuchawce, tak mi brakowało tego głosu. 
- Pattie ma raka...
- Jak to? Co? Skąd ty to wiesz?! Kurwa.. - usłyszałam jak coś spada.
- Co się stało?!
- Kurwa.. Nic, przeciąłem sobie rękę. Kurwa.. 
- Wszystko dobrze? - spytałam.
- Szczypie w chuj!
- Spokojnie, rozmawiasz z profesjonalistką. Weź bandaż, a jak nie masz to papier toaletowy wystarczy. Opłucz to miejsce i wytrzyj, a potem przytrzymaj papierem, lub bandażem.
- Przestań, nie jestem dzieckiem, dam sobie rade. Powiedz mi kurwa co z moją matką?!
- Zadzwoniłam do Pattie...
- To już wiem!
- Chcesz się, kurwa więcej dowiedzieć to mi nie przerywaj.
- Przepraszam, mów.
- Zdzwoniłam do Pattie, ale odebrała jakaś kobieta. Przedstawiła się jako Alicia Pown, pielęgniarka domowa. Sprawdziłam to i wszystko się zgadza, specjalizuje się w osobach z chorobach śmiertelnych i różnych odmianach raka. Ona powiedziała, że ciocia ma raka... Raka kości z dużymi przerzutami.
- Wiesz.. Wiesz jakie są szanse?
Tak trudno było mi to powiedzieć, nie mogłam tego wymówić. Miałam gule w gardle. Nie chciałam go ranić, znowu. Niestety nie miałam wyboru.
- Nie ma szans.. Zostało jej bardzo mało czasu, nie podała mi dokładnej daty. Uważam, że powinieneś tam pojechać. 
- Tak, dzisiaj kupie bilet na najbliższy lot.
- Będę tam dzisiaj o 18:00, mam samolot o 15:00. Mogę.. 
- Dziękuje, że poczekasz.
- Do zobaczenia.. - powiedziałam i się rozłączyłam.
Łzy spływały mi po policzkach. Nie mogłam się opanować. Gdy Mia wstała, wytłumaczyłam jej, że muszę wyjechać i niestety musi już iść. Dostałam sms od Justina, że przed 14:00 ma samolot i przed 19:00 powinien być na lotnisku w Miami. Zadzwoniłam do Oliviera i poinformowałam go o zmianie planów na najbliższy tydzień.
Po rozmowie z Justinem cała się trzęsłam, nie mogłam opanować emocji mimo że minęło już dobre kilka godzin. Słyszałam w jego głosie wszystko na raz. Na początku jakby radość, potem zdezorientowanie, następnie był zdziwiony i nie wiedział co się dzieje. Gdy mu powiedziałam był smutny, potem wściekły, dalej już tylko wkurwiony i szczęśliwy? Szczęśliwy z to, że na niego poczekam. Tak to chyba dobre określenie.
Gdy skończyłam się pakować i wsiadłam do samochodu wybiła 13:10. Musiałam się pospieszyć. W drodze na lotnisko zadzwoniłam do blondyna z prośbą:
- Olivier załatwisz mi samochód na 18:00, na lotnisku w Miami? - spytałam z nadzieją.
Skończyłam rozmowę ponieważ Buts poinformuje mnie mailem o tym co udało mu się załatwić. Podjechałam pod główne wejście i wysiadłam z samochodu. Moja torba została wyciągnięta przez John'a. Mój kierowca miał zając się moim Audi.
- Dziękuje - odpowiedziałam gdy podał mi torbę i wsiadł do pojazdu odjeżdżając.
Udałam się w miejsce oddania głównego bagażu, a następnie z telefonem w ręku, gdzie znajdował się mój bilet ruszyłam na odprawę. Nie chciałam używać samolotu firmowego, mimo że Olivier namawiał mnie do tego chyba z dwadzieścia razy. Wystarczyło mi, że będę siedzieć w pierwszej klasie.
Po półtorej godziny siedziałam w swoim fotelu i słuchałam stewardessy opowiadającej o zasadach bezpieczeństwa. Cały czas w zasadzie tylko się na nią patrzyłam, bo moją głowę zajmowały dwie główne myśli. Choroba Pattie i Justin. Gdy wystartowaliśmy by zapomnieć choć na chwilę postanowiłam zająć się pracą. Wyjęłam z torebki Macbook'a i weszłam na pocztę. Jednym z plusów pierwszej klasy w samolocie jest Wi-Fi. Gdy się zalogowałam miałam 11 nowych wiadomości. Ostatnia była od Oliviera.
Od Olivier Buts: 
Samochód podstawi ci jakiś gościu z oddziału firmy. Kluczyki odbierzesz w informacji na lotnisku, tam też dostaniesz dokumenty, wystarczy, że pokażesz dowód osobisty :) 
Trzymaj się tam.
Odpisałam mu, a następnie zajęłam się rachunkami dotyczącymi Johnsons Bank. Potem odpisałam na parę maili. Ostatnią godzinę lotu przeznaczyłam na słuchanie muzyki, by trochę się zrelaksować.
Gdy wysiadłam z samolotu poczułam duchotę panującą w mieście. Będzie padać - stwierdziłam. Udałam się do wyznaczonego przez Oliviera miejsca i odebrałam kluczyki. Siedząc w BMW znów otwarłam laptopa i przeglądałam strony internetowe bez powodu. Gdy wybiła 18:40 wróciłam na lotnisko i spojrzałam na tablice przylotów. Samolot z LA właśnie wylądował. Byłam cała roztrzęsiona i nie wiedziałam co robić. Stać przy wyjściu, czy usiąść na krześle. Aż w końcu drzwi otwarły się, a pasażerowie wychodzili. Jedni spieszyli się, a drudzy szli powoli. Justin był w pierwszej z grup. Od razu go rozpoznałam mimo, że nie wyglądał tak samo. Miał jaśniejsze i dłuższe włosy, opadające na czoło gdy poprawiał czapkę. Na brodzie miał lekki zarost, który ujrzałam gdy podszedł bliżej. Styl ubierania miał podobny. Czarny T-shirt i zwykłe czarne jeansy. W jego oczach widziałam smutek, ale i szczęście i rozczarowanie. Cały czas patrzył na mnie.
- Bree... - powiedział.
- Justin... - odpowiedziałam i po prostu go przytuliłam.
Na początku był zdziwiony, jednak od razu objął mnie swoimi wytatuowanymi rękoma.
- Tak się za tobą stęskniłam, i tak mi przykro...

~.~
Jestem załamana, moja wena kuleje.
Okropny rozdział, prawda?