poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział piąty (II)

Rozdział piaty (II)

Razem z Mią dobrze się bawiłyśmy. Postanowiłyśmy nigdzie nie wychodzić tylko zostać u mnie. Wypiłyśmy parę drinków i zjadłyśmy kolacje przygotowaną przez moją kucharkę. Położyłyśmy się spać około 2:00 nad ranem, a gdy się obudziłam coś mnie drgnęło by zadzwonić do cioci Pattie. Gdy to zrobiłam, nie wierzyłam w to co usłyszałam. Biłam się ze swoimi myślami, ale musiałam zadzwonić do Justina. Musi się dowiedzieć. Nie łatwo było mi wybrać ten numer jednak zebrałam się w sobie i zadzwoniłam. Odebrał po trzecim sygnale, na początku się nie odzywał, więc pomyślałam, że zmienił numer. Jednak po pewnym czasie się odezwał.
- Zadzwoniłam do cioci Pattie, słuchaj Justin ona prosiła, żebym nic ci nie mówiła, ale tak nie może być. Musisz wiedzieć, to twoja mama.
- Bree spokojnie, powiedz co się stało - usłyszałam w słuchawce, tak mi brakowało tego głosu. 
- Pattie ma raka...
- Jak to? Co? Skąd ty to wiesz?! Kurwa.. - usłyszałam jak coś spada.
- Co się stało?!
- Kurwa.. Nic, przeciąłem sobie rękę. Kurwa.. 
- Wszystko dobrze? - spytałam.
- Szczypie w chuj!
- Spokojnie, rozmawiasz z profesjonalistką. Weź bandaż, a jak nie masz to papier toaletowy wystarczy. Opłucz to miejsce i wytrzyj, a potem przytrzymaj papierem, lub bandażem.
- Przestań, nie jestem dzieckiem, dam sobie rade. Powiedz mi kurwa co z moją matką?!
- Zadzwoniłam do Pattie...
- To już wiem!
- Chcesz się, kurwa więcej dowiedzieć to mi nie przerywaj.
- Przepraszam, mów.
- Zdzwoniłam do Pattie, ale odebrała jakaś kobieta. Przedstawiła się jako Alicia Pown, pielęgniarka domowa. Sprawdziłam to i wszystko się zgadza, specjalizuje się w osobach z chorobach śmiertelnych i różnych odmianach raka. Ona powiedziała, że ciocia ma raka... Raka kości z dużymi przerzutami.
- Wiesz.. Wiesz jakie są szanse?
Tak trudno było mi to powiedzieć, nie mogłam tego wymówić. Miałam gule w gardle. Nie chciałam go ranić, znowu. Niestety nie miałam wyboru.
- Nie ma szans.. Zostało jej bardzo mało czasu, nie podała mi dokładnej daty. Uważam, że powinieneś tam pojechać. 
- Tak, dzisiaj kupie bilet na najbliższy lot.
- Będę tam dzisiaj o 18:00, mam samolot o 15:00. Mogę.. 
- Dziękuje, że poczekasz.
- Do zobaczenia.. - powiedziałam i się rozłączyłam.
Łzy spływały mi po policzkach. Nie mogłam się opanować. Gdy Mia wstała, wytłumaczyłam jej, że muszę wyjechać i niestety musi już iść. Dostałam sms od Justina, że przed 14:00 ma samolot i przed 19:00 powinien być na lotnisku w Miami. Zadzwoniłam do Oliviera i poinformowałam go o zmianie planów na najbliższy tydzień.
Po rozmowie z Justinem cała się trzęsłam, nie mogłam opanować emocji mimo że minęło już dobre kilka godzin. Słyszałam w jego głosie wszystko na raz. Na początku jakby radość, potem zdezorientowanie, następnie był zdziwiony i nie wiedział co się dzieje. Gdy mu powiedziałam był smutny, potem wściekły, dalej już tylko wkurwiony i szczęśliwy? Szczęśliwy z to, że na niego poczekam. Tak to chyba dobre określenie.
Gdy skończyłam się pakować i wsiadłam do samochodu wybiła 13:10. Musiałam się pospieszyć. W drodze na lotnisko zadzwoniłam do blondyna z prośbą:
- Olivier załatwisz mi samochód na 18:00, na lotnisku w Miami? - spytałam z nadzieją.
Skończyłam rozmowę ponieważ Buts poinformuje mnie mailem o tym co udało mu się załatwić. Podjechałam pod główne wejście i wysiadłam z samochodu. Moja torba została wyciągnięta przez John'a. Mój kierowca miał zając się moim Audi.
- Dziękuje - odpowiedziałam gdy podał mi torbę i wsiadł do pojazdu odjeżdżając.
Udałam się w miejsce oddania głównego bagażu, a następnie z telefonem w ręku, gdzie znajdował się mój bilet ruszyłam na odprawę. Nie chciałam używać samolotu firmowego, mimo że Olivier namawiał mnie do tego chyba z dwadzieścia razy. Wystarczyło mi, że będę siedzieć w pierwszej klasie.
Po półtorej godziny siedziałam w swoim fotelu i słuchałam stewardessy opowiadającej o zasadach bezpieczeństwa. Cały czas w zasadzie tylko się na nią patrzyłam, bo moją głowę zajmowały dwie główne myśli. Choroba Pattie i Justin. Gdy wystartowaliśmy by zapomnieć choć na chwilę postanowiłam zająć się pracą. Wyjęłam z torebki Macbook'a i weszłam na pocztę. Jednym z plusów pierwszej klasy w samolocie jest Wi-Fi. Gdy się zalogowałam miałam 11 nowych wiadomości. Ostatnia była od Oliviera.
Od Olivier Buts: 
Samochód podstawi ci jakiś gościu z oddziału firmy. Kluczyki odbierzesz w informacji na lotnisku, tam też dostaniesz dokumenty, wystarczy, że pokażesz dowód osobisty :) 
Trzymaj się tam.
Odpisałam mu, a następnie zajęłam się rachunkami dotyczącymi Johnsons Bank. Potem odpisałam na parę maili. Ostatnią godzinę lotu przeznaczyłam na słuchanie muzyki, by trochę się zrelaksować.
Gdy wysiadłam z samolotu poczułam duchotę panującą w mieście. Będzie padać - stwierdziłam. Udałam się do wyznaczonego przez Oliviera miejsca i odebrałam kluczyki. Siedząc w BMW znów otwarłam laptopa i przeglądałam strony internetowe bez powodu. Gdy wybiła 18:40 wróciłam na lotnisko i spojrzałam na tablice przylotów. Samolot z LA właśnie wylądował. Byłam cała roztrzęsiona i nie wiedziałam co robić. Stać przy wyjściu, czy usiąść na krześle. Aż w końcu drzwi otwarły się, a pasażerowie wychodzili. Jedni spieszyli się, a drudzy szli powoli. Justin był w pierwszej z grup. Od razu go rozpoznałam mimo, że nie wyglądał tak samo. Miał jaśniejsze i dłuższe włosy, opadające na czoło gdy poprawiał czapkę. Na brodzie miał lekki zarost, który ujrzałam gdy podszedł bliżej. Styl ubierania miał podobny. Czarny T-shirt i zwykłe czarne jeansy. W jego oczach widziałam smutek, ale i szczęście i rozczarowanie. Cały czas patrzył na mnie.
- Bree... - powiedział.
- Justin... - odpowiedziałam i po prostu go przytuliłam.
Na początku był zdziwiony, jednak od razu objął mnie swoimi wytatuowanymi rękoma.
- Tak się za tobą stęskniłam, i tak mi przykro...

~.~
Jestem załamana, moja wena kuleje.
Okropny rozdział, prawda?










1 komentarz:

  1. Szczerze tego, że Pattie będzie mieć raka to się kurwa nie spodziewałam... Nadal nie dociera. Czekam na next

    OdpowiedzUsuń