niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział trzydziesty drugi (II)

Rozdział trzydziesty drugi (II)

Wpadłem do apartamentowca cały przemoczony wiosennym deszczem.
- Gdzie ja właściwie teraz jestem? Po co tutaj przyszedłem? Mamo, co się ze mną dzieje? Ała, upadłem. Chwila muszę wstać. Okey, wstałem. Ale ta winda wolno jedzie. To dobre piętro, prawda? Po co ja tyle wypiłem. To nie był dobry pomysł - mówiłem sam do siebie.
Zapukałem do drzwi modląc się by były one odpowiednie. Były bo nie bez przyczyny otworzyła mi je zapłakana szatynka i wpuściła do środa bez słowa. Usiadłem, a raczej rzuciłem się na kanapę i spojrzałem na Bree. Zajęła swoje miejsce na fotelu z herbatą w dłoniach i przykryła się kocem.
- Olivier jutro wraca.
Nie zamierzałem zakłócać ciszy, ale wiedziałem, że czeka aż jakoś zareaguje. 
- Wiem, będzie jak chciałaś. Znowu.
/flashback/
Pocałowałem ją w szyje i delikatnie położyłem na łóżku. Dziewczyna była jednak zdeterminowana i szybko pociągnęła mnie za sobą i usiadła na mnie. Długo o tym marzyłem i nie mogłem nadal uwierzyć w to co się dzieje. Zaczęła odpinać guziki mojej koszuli, a ja nie zamierzałem protestować. Kiedy już skończyła podniosłem się by ją zdjąć. Jej zimne dłonie błądziły po moim nagrzanym torsie. Wszędzie miałem gęsią skórkę. Zdjąłem jej koszulkę i rzuciłem w głąb pokoju. Miała ubrany biały, koronkowy stanik. Mogłem teraz podziwiać jej biust i piękny brzuch z naszym dziełem w środku. Nie przeszkadzał mi on, dla mnie była zawsze piękna, nawet w dresach i nieuczesanych włosach. Po prostu była moja, od zawsze i na zawsze. 
/end of flashback/
Deszcz odbijał się od szyb, zaczęło bardziej padać. Wstałem i udałem się do barku. Chwyciłem szklankę i napełniłem ją whisky do którego wsypałem kostki lodu. 
- Wypiłeś już wystarczająco - odezwała się.
Zaśmiałem się i powiedziałem co powiedziałem, mimo że ją to mogło zaboleć:
- Złamałaś moje serce już wystarczająco.
Nie skomentowała już więcej żadnego kolejnego drinka.
/flashback/
Wyglądała na taką zdecydowaną. Nie wypiła ani łyczka alkoholu. Po prostu chciała to zrobić i widziałem to w jej oczach, ale nadal bałem się, że zrezygnuje. Czułem niepewność aż do momentu kiedy nie zdjęła moich bokserek i sama, nago siedziała na moich biodrach. Leżałem z podniesioną głową i tylko podziwiałem. Podziwiałem to jak idealna była. Wszystkie moje myśli jednak przepadły w momencie kiedy podniosła się i poczułem jak powoli na mnie opada. Słyszałem jej westchnienia i przypomniałem sobie jakim cudownym dźwiękiem są. Mimo że przez te kilka miesięcy byłem przy niej prawie dzień w dzień tak bardzo chciałem być bliżej i wreszcie jestem. Tak blisko jak tylko można być. Poruszała się szybko, ale z gracją. Tak jak tylko ona potrafiła. Przy niej nie można było myśleć o innej kobiecie, była tylko ona. Najlepsza. 
- Brakowało mi cię, Justin. 
Te słowa wystarczyły bym w kilka sekund odwrócił naszą sytuacje. Teraz to ja górowałem nad nią i z całą swoją miłością do niej wchodziłem w nią i wychodziłem. Na jej czole widoczne były kropelki potu. W pewnym momencie położyła dłonie na moich plecach i zaczęła je drapać. Pocałowałem ją najmocniej jak potrafiłem. Tylko z nią było mi tak dobrze.
/end of flashback/
Siedzieliśmy tak na przeciwko siebie i tylko na siebie spoglądaliśmy.
- Czyli co? Znowu mnie zostawisz? Nie będę miał z tobą kontaktu? Tego chcesz?
Chwile się zastanawiała, widziałem smutek i żal w jej oczach, ale nie tego potrzebowałem. Potrzebowałem jej miłości, jej całej.
- Nie chce cię zostawić w ten sposób. Po prostu muszę poukładać sobie życie. Kocham go, Justin.
Te słowa były niczym nóż wbity w serce.
- To znaczy, że znowu byłem małym błędem w twojej historii. Będziemy dalej się spotykać, ale dalej nie będę mógł cię pocałować, kochać się z tobą. Bo ty kochasz jego i nadal nie wiesz czy chcesz go zostawić dla mnie. To naprawdę świetna perspektywa życia.
- Doskonale wiesz, że ciebie też kocham. Nigdy nie przestałam.
/flashback/
Zmęczony opadłem na łóżko obok niej. Położyła głowę na mojej klatce i mocno mnie przytuliła. Nie odzywała się, ale cisza była całkowicie odpowiednia w tym momencie. Powoli normowałem oddech i lekko głaskałem jej włosy. Oczywiście, że byłem ciekaw tego jak to wszystko się potoczy, ale nie chciałem się zadręczać.
- Kocham cię Justin.
Nie skomentowałem tych słów. Pocałowałem ją delikatnie w czoło. Byłem tak szczęśliwy. Dobrze, że nie widziała mojej twarzy, po której spłynęła samotna łza. Kilka minut później słyszałem jedynie jej miarowy oddech i bicie swojego uradowanego serca, które na nowo było całe. Z bliznami, ale całe. 
Chwyciłem jej rękę i zacząłem liczyć ile razy chciała pociąć sobie żyły i ile razy ktoś nie pozwolił jej zostawić mnie tu samego. Byłem ciekaw kiedy ostatni raz była tak smutna, że to zrobiła. Doskonale pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem jej blizny. Byłem wściekły. Wtedy mówiła, że nie jest jeszcze gotowa by się zabić. Wiedziała jednak, że kiedyś będzie. Wymyśliła sobie winy, za które przyjdzie jej zapłacić. Teraz jestem całkowicie pewien, że to najsilniejsza osoba jaką w życiu poznałem. Kiedyś uważała, że nie jest warta niczego, a ja oddałbym jej wszystko co mogę. Obiecała mi tego dnia, że już nigdy tego nie zrobi, ale zrobiła, a następnego ranka obudziłem się przed nią i zobaczyłem jej nowe rany. Wyglądały strasznie. Nie wytrzymałem, bo wiedziałem, że to przeze mnie. Popełniłem wtedy okropny błąd. Poszedłem się najebać, naćpać... Znalazłem jej wszystkie żyletki, wziąłem je, ale nie spodziewałem się, że ma ich więcej. Nazwałem ją tak jak nie powinienem. Uderzyłem ją. Żałuje tego codziennie. Gardzę facetami, którzy podnoszą rękę na kobietę, a sam to wtedy zrobiłem. Zamknęła się w łazience, a mi nadal to nie wystarczyło. Wykrzyczałem ostatnie, najgorsze zdanie jakie w życiu wypowiedziałem i wyszedłem. A ona zemdlała w kałuży krwi.
/end of flashback/
Pokręciłem głową by już więcej nie przypominać sobie wczorajszego wieczoru. Od pół godziny siedzę na tej kanapie z whiskey w dłoni i myślę. Nic poza tym, a ona siedzi na przeciwko i tez myśli.
- Jestem tylko ciekawy jak szybko do mnie wrócisz. Ostatnim razem trwało to prawie dwa miesiące, a wróciłaś z brzuchem. To co teraz wrócisz już z dzieckiem na rękach? Będę miał cię przez kilka miesięcy. Tylko wtedy mi przypomnij żebym trzeci raz nie popełnił tego samego błędu i cie nie pieprzył, bo znowu mnie zostawisz.
Zaśmiała się i popatrzyła mi oczy.
- Za trzecim razem nie ucieknę, obiecuje.

~.~
WAŻNE!!!
Wiem, że gdybym tego nie napisała to większość z was nie przeczytałaby notki pod postem. Wiem doskonale, że rozdziału nie było od prawie miesiąca. Przepraszam was za to bardzo i mam prawdziwą nadzieję, że nie straciłam waszego zainteresowania przez ten czas. Powinnam się jakoś wam wytłumaczyć dlaczego nic nie pisałam. Nie będę wymyślać jakiś kosmicznych wymówek po prostu powiem jak było. Zaczęło się od tego, że byłam w szpitalu. Potem pojechałam na wymianę do Francji. A przede wszystkim nie miałam weny i nie chciałam pisać czegoś co po pierwsze nie było by dobre, a po drugie nie podobałoby się mnie, a co dopiero wam. Wiem, że się rozpisałam, ale pierwszy raz piszę notatkę przed rozdziałem właśnie po to by wam wszystko dobrze wyjaśnić. Kończąc mój wywód o niczym chcę wam powiedzieć, że dodaje dzisiaj w poniedziałek 17 kwietnia i obiecuje, że do końca tygodnia dodam kolejny rozdział w ramach przeprosin. Moja najdroższa koleżanka mnie przypilnuje - mówię o tobie S.
Jak podoba wam się rozdział?
Wiem, że na pewno nie jest taki jakiego sobie wymyśliliście.
Jesteście zadowoleni z obrotu spraw?
To co wspominał Justin w ostatnim flashbacku znajdziecie w poprzedniej części w rozdziale siódmym.

wtorek, 21 marca 2017

Rozdział trzydziesty pierwszy (II)

Rozdział trzydziesty pierwszy (II) 

Piątek przyszedł nieubłaganie szybko. Nawet nie wiem kiedy Olivier zniknął za ścianą hali odlotów. Dzisiaj z rana miał wylot do Kanady, a ja jak zwykle zostałam sama. Ostatnio naprawdę często mi się to zdarza. Jednak postanowiłam zmienić coś w swoim życiu, urozmaicić je i dlatego właśnie kupuje bajgle. Może to się wydawać śmieszne, ale kiedy jest się zamkniętym w swoim wielkim apartamencie na najwyższym piętrze wieżowca jedyne o czym marzysz to wyjść na miasto i poczuć się jak prawdziwy mieszkaniec Nowego Yorku. 
Zaraz po tym jak odwiozłam blondyna na lotnisko wybrałam się do Central Parku na samotny spacer. Jest już kwiecień więc spotkałam mnóstwo osób ze swoimi psami, matki z dziećmi i starsze pary. Dochodzi właśnie godzina 12:30 więc kupuje te bajgle i szybko podjadę po kawę dla Justina. Zrobię mu małą niespodziankę i przyniosę mu lunch. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę kawiarni. 
Kiedy wysiadałam pod Starbucks była 13:00, muszę się pośpieszyć bo wiem, że szatyn wychodzi około 13:45 by coś zjeść. Zamówiłam kawę dla niego i mrożoną herbatę dla siebie. Szybko wróciłam do Porsche i obrałam za cel firmę Bieber's Company. Znalazłam się tam w ciągu 20 minut, zostawiłam samochód na parkingu podziemnym i ruszyłam windą na odpowiednie piętro, na którym znajduje się biuro pana prezesa. 
Sekretarki zdziwiły się kiedy mnie zobaczyły. Nie odwiedzam go ostatnio za często. To wszystko przez to, że każe mi zostawać w domu i nie pozwala nic robić na własną rękę. Na pewno nie będzie zadowolony kiedy dowie się, że byłam sama w parku przez dwie godziny. Co dopiero kiedy zobaczy, że tacham ze sobą coś więcej niż torebkę. Ta jego opiekuńczość jest słodka, ale czasami już naprawdę przesadza. Oszczędziłam sobie pukania i od razu weszłam. Justin stał odwrócony do mnie plecami i rozmawiał z kimś zawzięcie przez telefon. Usiadłam na jego krześle obrotowym i położyłam lunch na biurku. Bieber miał kapryśną minę. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony, tylko na razie nie wiem z czego konkretnie.
- Co tu robisz, mała? - spytał od razu kiedy skończył rozmowę.
Chwyciłam swój kubek z herbatą i upiłam kilka łyków. Szatyn usiadł na przeciwko mnie, na jednym z dwóch białych foteli dla jego gości i chwycił swoją kawę. Ja jedynie uniosłam ramiona i dalej tylko na niego patrzyłam. Jednak wpatrywał się tak długo aż wreszcie wymruczałam kilka słów:
- Po prostu nudzi mi się już samemu, po drugie chciałam ci przynieść bajgle.
Chłopak zaśmiał się i nic więcej nie powiedział. Zajadaliśmy się w ciszy, takiej komfortowej wersji ciszy. Wolałam nawet nie pytać czy mu przeszkadzam, bo znałam jego odpowiedź, a samo zadanie tego pytania groziło zabójczym spojrzeniem. Nigdy nie przeszkadzam Justinowi, zawsze znajdzie dla mnie czas i zrobi wszystko co w swojej mocy by spełnić moją zachciankę. Powiedział mi to raz kiedy zadzwoniłam do niego w nocy z pytaniem czy ma czas i ochotę, żeby ze mną porozmawiać. Miałam po prostu chęć usłyszeć jego głos. Poprosiłam wtedy, żeby opowiedział mi jakąś historie ze swojego dzieciństwa. 
- Myślałaś już nad imieniem? Ostatnio powiedziałaś, że musimy to przedyskutować. Mam kilka propozycji, wziąłem to na poważnie, więc mam nadzieję, że nie żartowałaś.
O kurczę! Imię, faktycznie mieliśmy o tym pogadać. Szybko przytaknęłam i przyznałam, że oczywiście, że myślałam. Poprosiłam go, żeby pierwszy coś zaproponował, żebym miała więcej czasu na zastanowienie się. Szczerze mam nadzieję, że wybierzemy coś z jego propozycji, bo nigdy nie byłam zbyt pomysłowa, a chciałabym, żeby moje dziecko miało śliczne imię.
- No więc trudno jest wybrać takie jedno wyjątkowe, ładne, takie specjalne imię, trochę poszperałem i spodobało mi się kilka. Co myślisz o Isaac'u?
Wybuchnęłam śmiechem. Justin był zdezorientowany, ale nie potrafiłam zareagować inaczej. Szatyn zapytał mnie co takiego zabawnego jest w tym imieniu. Mogłam się spodziewać takiego pytania.
- Nic nie ma, po prostu mój chomik miał tak na imię. Nie umarł szczęśliwy. Miałam może z cztery lata. Jadłam sobie czekoladę i chciałam się z nim podzielić. Jak możesz się domyślić, nie powinien jeść takich rzeczy. Po jakimś czasie znalazłam go z nogami w górze na kółku do biegania w klatce. Ale miał piękny pogrzeb, zawiozłam go do pudełka w kabriolecie Barbie. 
Teraz i Bieber się śmiał. Wręcz nie mógł przestać, więc i ja na nowo zaczęłam się śmiać. Kiedy się już opanował zaproponował kolejne imię: Keith, ale nie przypadło mi to do gustu. Wtedy przyszła kolej na mnie. 
- Myślę o Edwardzie...
Nawet nie zdążyłam dokończyć zdania kiedy chłopak zaczął krzyczeć:
- Nie! Nie ma mowy! Nawet o tym nie myśl! Nie nazwę syna imieniem wampira ze zmierzchu. Zapomnij i nie wracaj już do tego imienia. Co sądzisz o Eliajah?
Chwilę się zastanowiłam, ale coś mnie odrzucało:
- Nie. Znaczy śliczne imię, ale nie pasuje do twojego nazwiska. Eliajah Bieber? Nie pasuje.
Justin na chwile wciągnął zdziwiony powietrze, zapytałam więc o co chodzi.
- Zostawisz mu moje nazwisko? - zapytał, a ja jedynie przytaknęłam, nie miałam innego zamiaru.

*oczami Justin'a*

Bree wyszła z mojego biura przed 15:00, obiecałem jej przyjechać jakoś o 19:00, żeby nie musiała się za długo nudzić. Pracę skończyłem po czwartej, skoczyłem po jakieś zakupy na weekend by zabrać je do szatynki. Wykąpałem się i spakowałem potrzebne rzeczy w torbę sportową. Odpowiedziałem na kilka służbowych maili i zrobiła się szósta. Chwyciłem kluczyki od samochodu i zjechałem windą do parkingu podziemnego. Pół godziny później parkowałem na jednym z wyznaczonych miejsc parkingowych dla apartamentu dziewczyny. Kilka minut potem stałem pod jej drzwiami i czekałem kiedy mi otworzy. Doczekałem się, jednak nie oczekiwałem tego co zobaczę. Bree otworzyła drzwi i od razu odeszła. Stała plecami do mnie, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy się odwróciła byłem już pewien. Moja torba i siatka z jedzeniem automatycznie spadła na ziemie, a ja szybko do niej podszedłem i przytuliłem.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytałem.
Dziewczyna podciągnęła nosem i nie puszczając mnie powiedziała:
- Nic nowego. Ostatnio coraz częściej się z nim kłócę, już nie wiem co mam robić.
- Będzie dobrze, zobaczyć.
Powiedziałem to, ale miałem nadzieję, że się mylę. To strasznie egoistyczne, wiem, ale serce mnie bolało kiedy wypowiadałem to zdanie. Szatynka nie zareagowała też tak jak myślałem, wybuchła jeszcze większym płaczem. Delikatnie skierowałem ją na kanapę tak, że usiadła na moich kolanach. Głaskałem ją po plecach i starałem się jakoś uspokoić. Bree miała głowę na moim ramieniu, a jej usta były niebezpiecznie blisko moich. W pewnym momencie podniosła się, otarła łzy i patrzyła mi głęboko w oczy jakby próbowała coś wyczytać. Była coraz bliżej, aż w końcu po tylu miesiącach na nowo poczułem jej wargi na moich. Smakowała tak jak zapamiętałem. Całowaliśmy się powoli, z pasją, tak długo aż nie zabrakło nam powietrza. I wtedy usłyszałem zdanie, które tak bardzo pragnąłem usłyszeć:
- Justin, kochaj się ze mną, proszę.
I zrobiłem to co musiałem, w końcu obiecałem spełniać jej wszystkie zachcianki.

~.~
No to kto się spodziewał takiego zwrotu akcji?!
Mamy w tym rozdziale też wybieranie imienia, ale od razu mówię, że to jeszcze nie koniec. 
Bree i Justin będą tą kwestie jeszcze przedyskutowywać. 
Gdzie są fajni Brestina czy tam Brustina?!
Nie cieszymy się też za wcześnie moi drodzy.
Haha, mam nadzieję, że wiecie, że mogę was jeszcze zaskoczyć. Można się tego spodziewać.
Pozdrawiam was!

środa, 15 marca 2017

Rozdział trzydziesty (II)

Rozdział trzydziesty (II) 

Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem tak wkurzony. Nie dość, że każda cholerna śrubka nie chce pasować do każdego cholernego kawałka tych pierdolonych mebelków to Bree za każdą tą cholerną śrubką powtarza, że nawet ona potrafiłaby dopasować cholerną śrubkę do cholernego kawałka drewna. Skoro jest taka mądra to niech mi pomoże. Wykorzystałbym ją do końca jeżeli mogłaby podnosić cokolwiek cięższego od swojej torebki. Nie chce żeby się jej coś stało, więc muszę jakoś znosić jej obecność kiedy wkładam tą cholerną śrubkę niepasującą do cholernego kawałka mebelków. 
- Nie podoba mi się - usłyszałem jej głos kiedy kończyłem składać ostatnią z szafek.
- Chyba sobie żartujesz. Ja męczę się przy każdym kawałeczku do złożenia, a kiedy kończę ty twierdzisz, że ci się nie podoba? To meble na zamówienie, nie oddamy ich rozumiesz? Zostają i koniec, nie będę ich rozmontowywał. Namęczyłem się, dobrze to wiesz.
Szatynka automatycznie zaczęła się śmiać, nie wiem z czego. Nie widzę nic komicznego w zaistniałej sytuacji. Jestem wręcz bardziej nabuzowany. Dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała w policzek dziękując za wszystko i cicho powiedziała, że żartuje. Całe szczęście, bo nie wybaczyłbym jej tego.
Po tym jak wziąłem prysznic i ubrałem się w swoje normalne ubrania skierowałem się do kuchni. Natrafiłem w niej na Oliviera, a miałem nadzieję tego uniknąć. Stanowczo się przywitałem nie chcąc pokazać czasem, że się boje przebywać w jego otoczeniu. Może się pierdolić. To ja byłem z Bree jako pierwszy i to moje dziecko nosi pod sercem. Wybacz stary, ale jestem w tej chwili ważniejszy.
- Co tu robisz? - zapytał.
Chwyciłem butelkę wody z blatu i zanim odpowiedziałem wypiłem kilka łyków. W tym czasie do pomieszczenia weszła również szatynka. Na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Jakby bała się co wyniknie z naszej rozmowy.
- Justin pomagał mi składać meble. Mówiłam ci przez telefon, wczoraj malowaliśmy, a dzisiaj składał wszystko. 
Dziewczyna wyjęła sok z lodówki.
- To miłe z twojej strony - odezwał się ponownie blondyn.
W jego głosie doskonale można było wyczuć jad. Nigdy za mną widocznie nie przepadał. Z wzajemnością zresztą. No może wtedy kiedy nie wiedział co łączy i łączyło mnie z Bree. Trudno, musi to jakoś przeżyć. 
- Będę się już zbierać. Zadzwoń jak będziesz czegoś potrzebować - powiedziałem do dziewczyny i lekko musnąłem jej czoło.
Odpowiedziała jedynie ciche dobranoc, a po tym wszedłem do windy i zjechałem na poziom parkingów. Wsiadłem do samochodu i wyjechałem na oświetlone światłami ulice nocnego Nowego Yorku.

*oczami Bree*

Kiedy Justin wyszedł wiedziałam, że szykuje się awantura tylko nie wiedziałam, że aż tak poważna. Ledwo wsiadł do windy, a ja usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej usłyszałam jak szło się zbija. Olivier zbił szklankę, w której miał whiskey. Spojrzał na mnie zdenerwowanym wzrokiem i wiedziałam, że zaraz wybuchnie. Ostatnimi czasy często się to zdarza. Krzyczy bardzo często, ale na szczęście nie podniósł na mnie już więcej ręki. Tłumaczę sobie to tak, że jest przesiąknięty pracą, bo przejął moje obowiązki i nie daje sobie rady. To z pewnością trudne i zdaję sobie z tego sprawę. Powiedziałam mu, że wiceprezesi poradzą sobie ze wszystkim, ale on był przekonany, że da radę i nie potrzebuje pomocy. Skoro tak twierdził to jak mogłabym w niego nie wierzyć. Ciszę przerwał krzyk.
- Nienawidzę tego skurwiela, jak możesz pozwalać żeby cię dotykał?! Mało przez niego cierpiałaś?
Podszedł do mnie bliżej, a ja ze strachu spuściłam głowę w dół. Chwycił mnie za dłoń i ruszyliśmy w stronę sypialni. Wiedziałam co się szykuje. Znowu chciał się kochać. Tylko, że my od dawna się nie kochamy. To zwykły seks bez uczuć. Nie czuje żadnych emocji, a o orgazmie nie wspomnę. Nie wiem kiedy ostatnio czułam się przy nim spełniona, po prostu może wkroczyłam w fazę ciąży, w której odechciewa się seksu.
- Olivier, nie mam ochoty...
Nawet mnie nie posłuchał i zaczął się rozbierać. Potem wszystko wyglądało tak samo. Leżałam naga na łóżku, on wisiał nade mną. Wchodził we mnie dosyć brutalnie, jęczał, spuścił się, a ja powtarzałam nauczoną już mantrę udawanego spełnienia. 
Kiedy było po wszystkim, ubrał się i wyszedł mówiąc, że musi popracować. Ja sięgnęłam po bluzkę i majtki, a potem okryta kocem wyszłam na taras, gdzie siedząc na fotelu oglądałam coraz to częściej nocne niebo. Ostatnio często jestem sama w nocy. Sama w dzień. Oczywiście jest Martha, ale to moja gosposia. Mam przyjaciółkę, ale nie chce jej ciągle zawracać głowy. Ona też pracuje, tak jak i Justin. Wystarczająco dużo mi pomaga i mnie wspiera. To kochane z jego strony, że tak bardzo wczuwa się w rolę ojca. Będzie wspaniałym tatą. Wiem to. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać te pierwsze kilka tygodni kiedy ze mną zamieszka. Nadal nie wiem jak o tym powiedzieć Olivierowi, bo w sumie myślałam o tym od dwóch tygodni. Nie dałabym rady sama. Jego ciągle nie będzie. Tak jak i w ten weekend. Wyjeżdża do Kanady na spotkanie z prezesem oddziału w Ottawie. Muszę spytać Biebera czy zechce mi potowarzyszyć. Musielibyśmy się wybrać na zakupy. Trzeba zacząć kupować ubrania i wszystkie inne rzeczy potrzebne dla dziecka. Pieluszki już mamy. Zaczynam się też bać. Data porodu to 23 czerwca, a dzisiaj mamy 9 kwietnia. To straszne jak szybko zbliżam się do poznania swojego synka, a nawet nie mam pojęcia jak dam mu na imię. Nie wiem. Po prostu wydaje mi się to wszystko takie nierealne. To wręcz niemożliwe.
Nawet nie wiem kiedy wybrałam numer Justina na telefonie.
- Halo? Coś się stało? Kupić ci coś do jedzenia? - usłyszałam.
- Nie, nie... Po prostu wzięło mi się na przemyślenia.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszeć mogłam cichy śmiech. Boże ile ten chłopak ze mną wycierpi przez czas ciąży i potem. Nadal jestem zdziwiona, że zechciał uczestniczyć w tym wszystkim, ale jestem też mu strasznie wdzięczna.
- To już chyba ostatnia rzecz z listy rzeczy, które denerwują osoby przebywające z kobietami w ciąży. Jeżeli to przeżyje to cała reszta spraw życiowych będzie dla mnie jak bułeczka z masłem.
Zaśmiałam się i zaczęłam opowiadać:
- Myślisz, że do kogo będzie podobny?
Nastała cisza. Zastanawiał się.
- Zdecydowanie do mnie. Będzie przystojny jak tatuś, ale nosek to może mieć twój. Mój jest za duży. Będzie na pewno szatynem, bo było by podejrzane, gdyby nie był. Będzie idealny, Bree.
Uśmiechnęłam się, a łza spłynęła mi po policzku. Mam dosyć tych ciążowych humorków.
- Justin przyjedź do mnie w piątek i zostań na weekend. Nie chcę być sama. Pojedziemy na zakupy i musimy pomyśleć nad imieniem. Proszę.
- Oczywiście kochanie, dla ciebie wszystko.
I rozłączyliśmy się, a ja rozmyślałam dalej przy świetle wieżowców i gwiazd na niebie.

~.~
Mam nadzieję, że podobał się wam ostatni rozdział cały wzrokiem Justina i teraz fragment. 
Wracamy jednak do Bree, nie na długo, więc osoby preferujące świat oczami Biebera jeszcze się nacieszą.
Pozdrawiam was serdecznie i do następnego :)

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

Rozdział dwudziesty dziewiąty (II)

W zasadzie nie mam pojęcia co mnie nakłoniło żeby tu przyjść. W zasadzie nigdy nie myślałem, że będę chodzić po tego rodzaju sklepie. W zasadzie nie przyszedłbym tutaj sam, ale w zasadzie jestem tutaj z Bree. Co jest absolutnym powodem, dla którego teraz spaceruje za nią z wózkiem pomiędzy półkami działu dla noworodków. Szatynka od kilku dni męczyła mnie żebyśmy się tutaj wybrali. Jest już kwiecień i zaczęliśmy szósty miesiąc ciąży. Myślę, że w sumie to odpowiedni moment na rozpoczęcie zakupów, ale nie chce jej tego na razie mówić, bo jestem wręcz pewny jej nadmiernie szczęśliwej reakcji. 
- Dobrze Olivier, zrozumiałam. Będę w domu około 19:00. Bez nerwów, Justin na pewno pomoże mi z zakupami. 
Dziewczyna właśnie kończyła rozmowę ze swoim facetem. Trudno mi to nadal przechodzi przez gardło, ale muszę do tego przywyknąć. Na razie nie jesteśmy na poziomie tego by wypić razem whiskey, ale nie skaczemy sobie do gardeł, więc jakoś to jest. Nie spędzamy zbyt wiele czasu razem. Czasem po prostu jest w domu kiedy ja jestem u Bree. Zbliżyliśmy się do siebie, oczywiście w kontekście bycia przyjaciółmi. Razem jemy lody i pijemy szampana dla dzieci, kiedy mamy humorki ciążowe. Olivier jest teraz zajęty pracą, bo przejął większość obowiązków dziewczyny. Tak przynajmniej mówi sama zainteresowana. Mnie jednak wydaje się, że do niego to nie pasuje. Raczej nigdy tak nie robili, bo kiedy pierwszy raz zaproponowałem to szatynce, ta wręcz zaczęła skakać ze szczęścia. Był to zabawny widok, za długo jednak nie poskakała z uwagi na jej stan. Mogę powiedzieć, że ciąża jest interesująca. Nigdy nie sądziłem, że o 3 nad ranem pojadę na stacje benzynową po lody i hot-doga, bo panienka w domu ma ochotę. Dosłownie, przed trzecią zadzwoniła do mnie w ostatni weekend, kiedy Olivier był na wyjeździe służbowym, po to żebym przyjechał z lodami malinowymi. Oczywiście zrobiłem to. Inaczej miałbym wypominaną tą głupią parówkę z bułką przez najbliższy miesiąc. Wiem co mówię. Raz przejeżdżaliśmy koło Starbucks i Bree poprosiła żebym się zatrzymał. Nie mogłem stanąć na środku skrzyżowania, a nie chciało mi się cofać, bo zajęłoby mi to z 10 minut jak nie więcej w tym zatłoczonym mieście. Powiedziałem, że pojedziemy do innego. Tak też zrobiliśmy. Tylko, że nie było tam syropu brzoskwiniowego do "wymarzonej" mrożonej zielonej herbaty na lemoniadzie. Po prostu się skończył. Do dzisiaj potrafi mi to wypominać, bo musiała wziąć syrop malinowy. Istna tragedia. 
- Myślisz, że powinniśmy już kupić pieluszki? - jej głos wyrwał mnie z rozmyślań. 
- Myślę, że powinniśmy zacząć od wyboru farby na ściany, mebli i takich pierdół. 
Bree zrobiła skwaszoną minę. Zdecydowanie nie podobał się jej ten pomysł. Co mogłem na to poradzić. Taka była prawda. Gdzie chce poukładać te pieluszki, kiedy nie ma szafki. Jednak kiedy tak wpatrywałem się w nią i jej smutną twarz jedyne co mogłem zrobić było:
- Ale myślę też, że pieluszek nigdy za dużo. 
I usłyszałem jej pisk, a sekundę później czułem jak zawiesza ręce na mojej szyi. Przytuliła mnie mocno i zaśmiała się. Jakiś mężczyzna ze swoją kobietą wpatrywał się w nas i z uśmiechem na twarzy ruszył w stronę kas. Musiało to wyglądać komicznie, jeszcze bardziej kiedy dziewczyna krzyknęła na cały sklep:
- Kupujemy pieluszki! 
I skończyło się na tym, że nasz wózek zajmowały dwa wiadra z niebieską farbą i trzy paczki pieluch, a za nami pracownik wiózł kartony z mebelkami. 
Po pół godzinnej drodze powrotnej i małym postoju na siku wróciliśmy do mieszkania Bree. Właśnie weszliśmy do środka i postanowiliśmy wypić herbatę. Martha zrobiła nam ją kiedy stojąc na środku pustego pokoju układałem pudełka z częściami do złożenia. Stwierdziłem, że sam chce je złożyć. Szatynka stała przy oknach sięgających do samej ziemi, tak jak w każdym pomieszczeniu tego apartamentu. Jedna ściana pokoju była w ten sposób oszklona. Zastanawiała się nad czymś i miałem szczerą nadzieje, że niedługo się dowiem co krąży jej po głowie. 
- Tak sobie ostatnio myślałam, że dobrze by było jakbyś mieszkał tutaj przez kilka tygodni po porodzie. Nie poradzę sobie sama, a noworodki nie powinny raczej podróżować od jednego mieszkania do drugiego. Nie będziesz też mógł być z nim sam, bo będę karmić. Chciałabym, żebyś mi pomógł. Chciałbyś też?
Odjęło mi mowę. Nie zliczę ile razy zastanawiałem się jak to rozwiążemy, a ta propozycja naprawdę przypadła mi do gustu. Przecież nie będę tutaj cały czas, bo muszę pracować w swojej prężnie rozwijającej się firmie, ale w nocy, kiedy Bree będzie mnie potrzebować? Nie chce, żeby Olivier zabierał moje obowiązki ojca. Chce zająć się swoim synem od początku, samego początku. 
- Myślę, że to będzie dobry pomysł. Tylko czy nie będzie to mu przeszkadzać? 
- On tu nie mieszka. Często przebywa, ale w zasadzie mieszkamy osobno. 
Czemu ona tak się zachowuje. Kiedyś mówiła o nim z uczuciem, które łamało mi serce. Teraz to się zmieniło, albo już tego nie odczuwam. Nie wiem o co chodzi, ale chciałbym się dowiedzieć. 
- Nie ważne, cieszę się, że tu zamieszkasz. Pójdę się teraz przebrać i pomogę ci chociaż trochę pomalować te ściany. 
- Jesteś pewna? - zapytałem niby o jej pomoc przy malowaniu, ale wydaje mi się, że pytałem też o jej decyzje, ona też to widocznie wyczuła. 
- Tak, będzie zabawnie. 
I wyszła śmiejąc się. Podszedłem do swojej torby sportowej leżącej na korytarzu i zmieniłem spodnie na krótkie czarne spodenki. Zdjąłem koszulę i ubrałem zwykłą koszulkę z krótkim rękawem Adidasa. Założyłem stare buty do biegania i związałem swoje włosy w małą kitkę. Nie wyszło mi to jednak za dobrze, więc poczekałem aż przyszła Bree w swoich czarnych legginsach i starej za dużej koszulce. Dziewczyna poprawiła moją fryzurę i zabraliśmy się do roboty. 
- Lubię te twoje dłuższe włosy. Są takie idealne. Najbardziej podoba mi się jak robisz tą śmieszną jakby fale na bok. Wyglądasz wtedy przystojnie, a jak masz kitkę to jesteś takim bad boyem, to jest natomiast seksowne. Powinnam się chyba już zamknąć, malujmy te ściany. 
Powiedziała to wszystko na jednym wydechu kiedy kończyliśmy jedną z trzech ścian. Jedynie się zaśmiałem, a potem specjalnie ubrudziłem jej policzek farbą. Skończyło się na tym, że byłem cały pomalowany. 
- Podoba mi się ten odcień. Taki lazurowy, ale jednak królewski błękit. Dobrze, że wybraliśmy coś pomiędzy. 
- Tak, mi też się podoba, ale nie musiałem być nim cały pokryty, żeby go docenić. 
Bree zaśmiała się i na nowo włączyła swoją ulubioną płytę, miałem już dosyć i przełączyłem na radio. Z głośników w całym domu leciała teraz jakaś piosenka będąca teraz hitem, a ja bezcelowo wpatrywałem się w piękno stojące przede mną.

~.~
Chce was przeprosić za to jak dodaje, ale nie jestem w stanie robić tego częściej. Każdy z nas ma swoje obowiązki, a im jesteśmy starsi tym więcej ich przybywa. Ostatnie czas nie był dla mnie zbyt dobry. Straciłam przyjaciela, a moje serce nie jest w najlepszym stanie. Przepraszam.
Mam jednak nadzieję, że rozdział się podoba i nie zostawiacie mnie.
Pozdrawiam was serdecznie. Obiecuje, że następny pojawi się już niedługo.

środa, 22 lutego 2017

Rozdział dwudziesty ósmy (II)

Rozdział dwudziesty ósmy (II)

Wyszłam onieśmielona z budynku, a przede mną szybkim krokiem poruszał się Justin. W ciszy kierowaliśmy się do samochodu. Nie wiedziałam co się stało. Był zły? Zawiedziony? Nie mam pojęcia. W pewnym momencie odwrócił się. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Nagle straciłam grunt pod nogami i poczułam, że chłopak mnie podniósł. Automatycznie zaczęłam panikować, że ma mnie postawić bo jestem za ciężka.
- Będę mieć syna! Syna, Bree! - był cały w skowronkach, cieszył się, a moje serce kolejny już dzisiaj raz z rzędu zmiękło.
Obrócił mnie wokół własnej osi parę razy i odstawił tylko po to by mocno mnie przytulić.
- Będę mieć syna... Pokaże mu jak się gra w piłkę, będziemy razem chodzić na mecze, będziemy rozmawiać o dziewczynach, nauczę go prowadzić samochód... Będę mieć syna, Bree! Małego Biebera. 
Nie mogłam się nie śmiać. Jego szczęście było zaraźliwe. Od samego początku, gdzieś w środku czekałam i czułam, że to będzie chłopiec. Zawsze uważałam, że mają oni łatwiej w życiu, ale mimo wszystko ucieszyłabym z dziewczynki. Płeć w tej chwili nie jest ważna. 
Wsiadłam na miejsce pasażera zaraz po tym jak szatyn otworzył mi drzwi. Chwile siedział na miejscu obok mnie i po prostu wpatrywał się w zdjęcie USG. Wyjął portfel i włożył je do środka powtarzając:
- Mój syn będzie zawsze przy mnie...
Kolejny raz uśmiechnęłam się i odwróciłam twarz do okna tak by nie widział łzy spływającej po moim policzku. To takie urocze, kochane i wrażliwe zachowanie z jego strony było czymś nowym i zdecydowanie przypadło mi to do gustu.
Podróż minęła nam w ciszy i skupieniu na muzyce lecącej w radiu. Justin wjechał do swojego garażu podziemnego i stanął przy moim samochodzie. Przyniósł moje walizki z góry i włożył do bagażnika. 
- Strasznie ci dziękuje, że mogłem pójść tam z tobą. W ogóle dziękuje ci za te kilka dni, było naprawdę interesująco i miło - zaśmiał się, wiedziałam, że po części nawiązuje do sytuacji z Taylor bo podrapał się z zawstydzeniem po karku.
Przytuliłam go i pożegnałam krótkim całusem w policzek po czym wsiadłam do Porsche. Wyjechałam z podziemi i skierowałam się do firmy. Bałam się spotkania oko w oko z Olivierem, ale muszę być silna. Postanowiłam coś i mam nadzieję, że nie pożałuje tego szybciej niż kiedykolwiek. Po 20 minutowym korku w centrum i zajęciu miejsca parkingowego wysiadłam z samochodu. Poczułam dziwne uczucie w żołądku kiedy zauważyłam auto blondyna po drugiej stronie parkingu. A więc jest w środku. Nie wiem jak długo zwlekałam z wciśnięciem się do tej cholernej windy. Najpierw wybrałam się na krótką pogawędkę z dziewczynami z recepcji na poziomie 0. Nigdy tego nie robiłam, więc były one nie mniej zdziwione ode mnie. Kiedy już musiałam i nie miałam innego wyjścia wysiadłam na swoim piętrze i podeszłam do sekretarek pytając o sytuacje w firmie i prosząc o zieloną herbatę. Weszłam do biura wcześniej zerkając na pokój Oliviera, który niestety zauważył mnie i od razu wstał od biurka. Zamknęłam za sobą drzwi jednak po chwili one na nowo się otwarły ukazując jego twarz. Wyglądał jakby nie przespał dwóch nocy i miał świeży zarost.
- Gdzie byłaś przez te dni? Martwiłem się.
Nie chciałam jakoś uwierzyć w jego ostatnie zdanie, ale skoro chcę dać mu szansę to nie mam wyjścia.
- W Kalifornii, miałam spotkanie w Apple, znasz mój grafik. Od rana byłam w szpitalu na badaniach.
Usiadałam na skórzanym fotelu, a on podszedł do mnie bliżej. Usiadł na biurku i przyglądał mi się bacznie. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Ciszę przerwała jedna z sekretarek niosąca filiżankę z herbatą. Grzecznie jej podziękowałam, a ona pospiesznie wyszła z pomieszczenia.
- Wszystko dobrze z dzieckiem? - zapytał zbijając mnie z tropu.
- Tak, wszystko okey... To będzie chłopiec - nie byłam pewna czy powinnam to mówić.
- Oh, to cudownie. Na pewno będzie tak śliczny jak ty... Słuchaj Bree, te ostatnie dni był ciężkie. Nie wiem co powinienem powiedzieć...
Wstałam i podeszłam do niego, oparłam dłonie na jego kolanach i delikatnie musnęłam jego ust. Przeczesałam delikatnie jego włosy i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Olivier, wiem że to dla ciebie trudny okres. Nie zdaje sobie sprawy jak się czujesz, ale zrozum, że dla mnie to też nie jest łatwe. Używanie przemocy fizycznej czy psychicznej nie zda się na nic. Jeżeli kochasz mnie tak jak jeszcze niedawno zapewniałeś nie rób tego więcej. Nie będę twoim workiem treningowym. Nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Stanowczo nie życzę sobie więcej taki komentarzy z twojej strony jakie usłyszałam podczas ostatnich paru incydentów. Opamiętaj się proszę. To nie potrwa długo, jakoś się wszystko ułoży. To twoja ostatnia szansa. Kocham cię.
Blondyn intensywnie wpijał swoje niebieskie tęczówki w moje oczy, a po chwili poczułam jego usta na swoich. Nie byłam pewna tylko jednego. Czy kiedykolwiek znudzi mi się smak jego warg.

*oczami Justina*

Wszedłem do mieszkania i od razu usiadłem przy blacie wyspy kuchennej. Sekundę później przede mną stanęła moja gosposia. Poprosiłem ją o lampkę białego wina i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Jedyną osobą, do której w tej chwili mógłbym zadzwonić był Christian. Tak bardzo cieszyłem się kiedy usłyszałem, że to bedzie chłopiec, a dźwięk bicia jego serca zapamiętam do końca życia. Uśmiech na twarzy Bree był taki niesamowity. Jestem ciekawy czy będę mógł pomóc jej przy zakupach dziecięcych. W ogóle jestem ciekawy jak będzie chciała rozegrać te kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Chce brać udział w jego życiu od samego początku. Pragnę pomóc szatynce we wstawaniu w nocy i zmienianiu pieluch co chwilę. Obawiam się jednak, że nie będzie to tak wyglądać. Nasze dziecko będzie miało dwa pokoje, dwa osobne domy i dwóch rodziców, którzy nie będą razem mimo że bardzo tego chcę. 
Żeby nie myśleć o tych przykrych aspektach posiadania dziecka w naszej sytuacji wreszcie wcisnąłem słuchawkę i wybrałem numer.
- Halo? Bro? Co tam się dzieje? - usłyszałem zaspany głos. - Może u ciebie jest po 12:00, ale nie zapominaj, że ja mieszkam w słonecznej części kraju i nigdy nie wstaje o 9:00.
Nigdy nie potrafiłem przywyknąć do stref czasowych. Wydawały mi się one zbędne. Znaczy może nie zbędne, bardziej trudne do zapamiętania. Nie mieszkam w LA od tygodnia, a przywykłem do nowojorskiego czasu. 
- Przepraszam stary, ale serio potrzebuje męskiej rozmowy. 
- Dobra, dla ciebie wszystko. No może wszystko poza gejowskim seksem. I nagrywaniem porno. I lizaniem się. I wszystkim związanym ze mną w roli geja. I związanym z...
- Stary skończ - przerwałem mu. - Rozmowa będzie dotyczyła dzieci. 
Christian wybuchnął śmiechem i mogłem usłyszeć jak wstaje z łóżka i siada na fotelu obok. Czekałem aż ochłonie i postanowi poinformować mnie o tym co go tak nagle rozbawiło. 
- Powiem ci Bro, że to serio bedzie poważna męska rozmowa. 
Znowu się zaśmiał, a ja mu krótko zawtórowałem. No dobra, może to nie do końca temat, na który rozmawiają faceci, ale kiedyś w życiu każdego z nas znajdzie się taki moment, w którym trzeba to podjąć. 
- Będę mieć syna, Christian. 
Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza. 
- Stary, dobre masz te plemniki. Musiałeś ją nieźle ruchnąć, że za pierwszym razem twoja męska część wygrała. Jestem wręcz dumny. Oby tylko nie urodził ci się gej. Wtedy zastanowię się nad twoją orientacją i każdym razem kiedy wchodziłeś mi do kibla, gdy brałem prysznic, albo sikałem. 
- Weź się pierdol, Christian. 
I tak rozmawiałem z nim ponad godzinę jak za starych, dobrych czasów kiedy miałem takiego cudownego przyjaciela pod ręką.

~.~
Będzie synek!
Jakieś propozycje co do imienia? Bo szczerze w każdym ff imię syna Biebera to Jaxon i mam tego dosyć. U mnie będzie inaczej.
Podoba się?
Pozdrawiam

niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział dwudziesty siódmy (II)

Rozdział dwudziesty siódmy (II)

Leżałam pochłonięta błogim snem, w którym nie miałam żadnych zmartwień. Wszystko w moim życiu było poukładane i kolorowe. Nie musiałam przejmować się rozmową, która niedługo nadejdzie. Mam tu na myśli wieczorną rozmowę z Olivierem. W śnie byłam prawdopodobnie odrobinę starsza. Trzymałam na rękach moje dziecko, a za pleców powoli pojawiała się pewna postać. Nie bałam się. Czułam się pewnie. Wiedziałam, że nic mi się nie stanie. Nie wiem jednak kim ona była, ponieważ o 9:00 usłyszałam dźwięk budzika w telefonie. 
Wstałam i udałam się do łazienki. Zabrałam ubrania uszykowane zeszłego wieczoru i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju. Z kuchni unosił się zapach bekonu i naleśników. Poczułam jeszcze jajecznice. Wtedy uświadomiłam sobie, że jestem nadal w mieszkaniu Justina, który teraz szykuje śniadanie. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Olivier nigdy nie zrobił mi śniadania. Dobra, może mam gosposie, ale gdyby chciał to mógłby to zrobić. 
Przestałam o tym myśleć i weszłam do toalety. Ubrałam na siebie czarną, dość szeroką sukienkę z długimi rękawami. Sięgała mi ona do połowy uda. Zdecydowanie najwygodniejsze ubranie w trakcie ciąży to luźne sukienki. Pod spodem miałam komplet bielizny od Calvina Kleina. Najlepsze rozwiązanie. Stanik sportowy, którego w dodatku nie widać pod akurat tą elegancką sukienką. Wszyscy na około myślą sobie "patrz, mimo że spodziewa się dziecka to nadal jednak potrafi być profesjonalna i ubiera się odpowiednio do swojego stanowiska", kiedy ty masz na sobie sportowy biustonosz. Zrobiłam szybko delikatny makijaż, a włosy spięłam w wysoką kitkę. 
Wyszłam z pomieszczenia i moje nogi same zaprowadziły mnie do kuchni. Przy wysepce siedział szatyn i zajadał się naleśnikami. Na blacie stały dżemy, sery, warzywa i jak już wcześniej wspomniałam jajecznica, a obok bekon. Do wyboru do koloru. Stanęłam jak wryta i nie wiedziałam co wybrać. Justin podrapał się po karku zawstydzony i powiedział:
- W sumie to nie wiedziałem na co możesz mieć ochotę. Bo w zasadzie nigdy nie robiłem śniadania dla kobiety w ciąży... Wstałem odrobinę wcześniej i zrobiłem zakupy. Wiesz, kupiłem jakieś ogórki, nutelle i inne takie bzdety. Trochę mi w sumie teraz głupio, bo nie wiem czy znajdziesz coś dla siebie...
Z uśmiechem wpatrywałam się w zakłopotanego Biebera i prawie wybuchłam śmiechem kiedy zaczerwienił się na końcu ze wstydem. Podeszłam do niego i przytuliłam delikatnie.
- Wszystko jest idealnie. Nie spodziewałam się, że zapragniesz spełniać zachcianki ciążowe. To słodkie, dziękuje.
Podeszłam do blatu i wybrałam sobie coś do jedzenia. Usiadłam obok niego i uśmiechnęłam się chcąc dodać mu trochę otuchy. Ciągle siedział i nie przypominał mi Justina, którego znam. Nie chciałam jednak go wypytywać, jak będzie chciał to powie. 
Po zjedzonym śniadaniu złapałam szybko swój płaszcz, założyłam szpilki i razem z szatynem udaliśmy się do garażu. Wsiedliśmy do jego samochodu. Bieber nadal był nie swój więc tym razem postanowiłam spytać:
- Hej - dotknęłam ręką jego kolana. - Co ci jest?
Chłopak spojrzał na mnie i nieszczerze się uśmiechnął paplając, że wszystko jest dobrze. Zapytałam więc jeszcze raz, a on uświadomił sobie, że raczej nie popuszczę tego tematu.
- Po prostu pierwszy raz zobaczę swoje dziecko, to trochę stresujące, nie uważasz?
Uśmiechnęłam się i wręcz nie wiedziałam co powiedzieć. Odwróciłam głowę w stronę okna, ale jednak ponownie położyłam dłoń na jego nodze i poklepałam pragnąc go trochę pocieszyć. Do samego końca drogi nie odzywaliśmy się już do siebie. Dopiero kiedy wysiadałam pod wielkim budynkiem szpitalnym podziękowałam mu za otworzenie drzwi i lekką pomoc przy wysiadaniu. W końcu miałam na sobie szpilki, a jego samochód był dość niski. 
Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowały się prywatne gabinety podeszłam do lady i poprosiłam recepcjonistkę o swoją kartę. Razem z Bieberem usiedliśmy na krzesełkach przed pokojem 1297. Był to ogromny szpital, a my znajdowaliśmy się dopiero na pierwszym piętrze. Nie ma się co dziwić, w końcu to Nowy York. Kiedy nadszedł już czas by wejść do środka, szatyn jeszcze raz zapytał czy ma ze mną tam iść. Był blady na twarzy i nie wiedział, w którą stronę patrzeć. Chwyciłam go za strasznie zimną dłoń i weszliśmy razem do pomieszczenia.
- Witam pannę Johnson - odezwał się mój lekarz i podniósł wzrok. - Oh, kogo moje oczy widzą. Czy to pan jest ojcem tego stworka?
Dr. Scott spojrzał na Justina i automatycznie się uśmiechnął. Zawsze przychodziłam tutaj sama i nigdy nie chciałam za dużo mówić na temat ojca dziecka. Wymyślałam historie o wyjazdach służbowych i inne bzdety. Doktor podpisał klauzule i nie mógł mówić nikomu o moim stanie zdrowia. Oczywiście nie mógł rozmawiać o tym skoro przyjął przysięgę lekarską, ale moi prawnicy wymagali tego od każdej osoby przebywającej w moim towarzystwie.
- Ju... Justin Bieber - przedstawił się.
Widać było po nim, że jest zestresowany. Nie wiem co go tak wystraszyło, ale wydaje się to słodkie, że aż tak się tym przejmuje. 
- Dobrze Bree, ubierz się w twoją ulubioną płachtę i usiądź na fotelu.
Miałam z nim dość dobry kontakt. Często żartowaliśmy sobie o tych wszystkich dziwnych maszynach i śmiesznych ubraniach dla pacjentów. Kiedy jeszcze miałam mieszane uczucia co do tego dziecka przychodziłam do niego tylko po to by sobie pogawędzić. 
Po chwili siedziałam na wyznaczonym miejscu, a Justin stał obok mnie. Mimo, że nie prosiłam go o to by chwycił mnie za rękę, on to zrobił. Doktora trochę to rozbawiło, zresztą mnie również. Zachowywał się jakbym co najmniej zaczęła rodzić. Mam nadzieję, że kiedy to już nastąpi będzie on chociaż cokolwiek mówił. Moje przemyślenia przerwał dźwięk unoszący się z głośników. Usłyszałam to po raz pierwszy i zakochałam się od razu. Widząc minę szatyna był on zdezorientowany, a w oczach widać było zaciekawienie.
- Czy.. Czy to serce? - zapytał.
- Tak jest panie Bieber. To bicie serca tego maluszka. Wygląda na to, że wszystko dobrze. Czuje się świetnie u mamusi pod serduszkiem. Czy chcecie poznać płeć?
Spojrzałam na chłopaka, który jak oczarowany wpatrywał się w ekran maszyny. Po chwili nasze wzroki się skrzyżowały i wiedziałam już co kręci się po jego głowie. Jedynie skinęłam mu głową.
- Chcemy - usłyszałam z jego ust kiedy mocniej ścisnął moją rękę.
- Spójrzmy, wygląda na to, że....

~.~
I co myślicie? Dziewczynka czy chłopiec?
Co byście chcieli?
Przepraszam za lekkie opóźnienie, ale najważniejsze jest, że już się pojawił.
Prawda?
Pozdrawiam was serdecznie.

środa, 1 lutego 2017

Rozdział dwudziesty szósty (II)

Rozdział dwudziesty szósty (II)

Usiadłam na wygodnym fotelu w swoim samolocie i poprosiłam o szklankę wody gazowanej z cytryną i sałatkę z kurczakiem. Obok mnie siedział śpiący jeszcze Justin. Nasz lot trwa dosyć długo, ale nie są to takie godziny jak ze Stanów do Europy. Powoli zbliżaliśmy się do lotniska w NY.
Ostatnie dwa dni spędziliśmy na spotkaniach służbowych, ale nie zmienia to faktu, że mieliśmy dużo czasu wolnego, w którym opowiadaliśmy o tym co działo się w naszym życiu przez te trzy lata. To niesamowite, że znam go już prawie cztery lata, ale nie widziałam go przez całe trzy.
Chciałam wybrać się do Christiana skoro byłam już w Kalifornii, ale niestety nie było go w Los Angeles. Między innymi dlatego wybrałam się na kolacje z Justinem w zeszły wieczór. Szatyn poruszył na nim temat naszego życia po urodzinach dziecka. Jednak nie chciałam o tym rozmawiać. Zdaje sobie sprawę, że nie ominie mnie ten temat. Wole jeszcze trochę pożyć w swoim starym, ale nie zawsze szczęśliwym życiu.
Skoro już to zaczęłam to skończę. Czas pomyśleć o nim. Olivier. Chcę dać mu jeszcze jedną szanse. Każdy na nie zasługuje.
- Długo jeszcze? – zapytał chłopak obok mnie.
Nawet nie zauważyłam kiedy się obudził, a musiało to być jakiś czas temu, bo zdążył zjeść połowę mojej sałatki.
- Z tego co pokazuje iPad lądujemy za 25 minut.
Justin jedynie się uśmiechnął i skomentował moje jedzenie jako bardzo dobre.
Kiedy wracaliśmy do apartamentu Biebera jego nowym samochodem i miałam okazje porozglądać się po zatłoczonych ulicach Nowego Yorku uświadomiłam sobie, że to naprawdę mój dom i mimo że nie było mnie tutaj tylko dwa dni to stęskniłam się za tym pięknym miastem.
Moje pałaszowanie wzrokiem skończyło się kiedy wjechaliśmy do podziemnego parkingu. Szatyn stanął obok mojego Cayenne S, które zaparkowałam tutaj dwa dni temu.
- Jest już późno. Powinnam wracać do domu. Jestem zmęczona.
Justin wyszedł z samochodu i wyciągnął bagaże.
- Pozdrów Oliviera – powiedział ze smutkiem w oczach.
Poczułam to samo. Smutek, bo wiem ile go to musiało kosztować. Nie wiem czy gdybym była na jego miejscu zrobiłabym to. Czasem jednak jest to człowiek warty podziwiania za jego zachowanie. Mimo że jesteśmy w sytuacji w jakiej jesteśmy on chcę się ze mną przyjaźnić, bo go o to poprosiłam.
Spojrzał na mnie i wiedziałam, że chce coś powiedzieć, ale się wacha. Ponaglałam go mówiąc, że nie będę się śmiać, a on posłał mi szczery uśmiech i zaczął:
- Po prostu pomyślałem, że skoro jesteś zmęczona, a jutro rano i tak mamy iść do lekarza… O ile jeszcze mogę z tobą pójść… To dlaczego nie miałabyś zostać u mnie… Ale nie, to był głupi pomysł. Przepraszam.
Kiedy to powiedział poczułam coś takiego jakby jakiś ciężar ze mnie spadł. Nie czułam go wcześniej, ale teraz poczułam się lżej. Nie mam ochoty dzisiaj rozmawiać z Olivierem, a jestem pewna, że czeka na mnie w apartamencie. Po prostu porozmawiam z nim jutro… po pracy… wieczorem?
- Nie Justin, znaczy tak. Znaczy nie jest to głupi pomysł i tak, chętnie zostanę.
Uśmiechnął się szczeniacko i ruszył z walizkami do windy. Kiedy weszliśmy do mieszkania od razu ruszyłam do lodówki. Nic nie zjadłam, bo moja sałatka została pożarta w całości przez tego pana obok. Po chwili chłopak wyjął z pułki wino i spojrzałam na niego wściekłym spojrzeniem. Powiedziałam mu ostatnio, że mam na nie ostatnio ogromną ochotę, ale przecież nie mogę. W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech i dźwięk dzwonka do drzwi. Oboje byliśmy zdziwieni, bo Justin powiedział, że nikogo nie mógłby się jeszcze spodziewać, mało osób tu zna. Przez chwilę miałam ochotę go zatrzymać siłą i nie pozwolić otwierać, bo bałam się, że może to być Olivier, ale pohamowałam się i schowałam za ścianką korytarza.
- Co ty tu kurwa robisz? – usłyszałam głos chłopaka.
Wyjrzałam za ścianki, ale doskonale wiedziałam, że mnie nie widać. Idealne miejsce do podglądania. Nawet z kuchni i salonu ciężko byłoby mnie zauważyć.
- Kochanie… - usłyszałam pijany kobiecy głos.
- Wyjdź stąd – powiedział ostro Justin kiedy ktoś wszedł do apartamentu.
- Ja cię kocham. Ja ci wszystko wybaczę. Wszystko rozumiesz? Będzie tak jak było, zobaczysz!
Dziewczyna obróciła się. Teraz mogłam zobaczyć jej twarz i mnie wręcz zamurowało. Oto Taylor, była narzeczona ojca mojego dziecka. Hah, jak to brzmi. Niczym brazylijska telenowela. Wyszłam za rogu, bo w końcu nie miałam przed kim się ukrywać i zamierzałam pomóc, wiedziałam, że nie chcę on jej widzieć na oczy.
- Justin, wszystko w porządku? – powiedziałam i stanęłam za nim, objęłam go ramionami wokół brzucha.
- Co robi tu ta suka!
Zaśmiałam się na jej słowa. Nie przeszkadza mi to już. Nie po tym jak słyszałam to tyle razy ostatnio z ust Oliviera. Chwyciłam za róg koszuli chłopaka i szczerze miałam w głowie tylko myśli by zrobić to tylko żeby ta blondyna się odczepiła. No może prawie szczerze.
Podniosłam koszulę i włożyłam pod nią dłonie. Poczułam jak szatyn się spiął, a pod moimi dłońmi wyczuwalne były dość imponujące mięśnie. Taylor patrzyła na moje dłonie, które jeździły bez celu bo skórze chłopaka, która swoją drogą pokryła się gęsią skórką, kiedy on chciał wyprosić ją grzecznie z domu. Po chwili byłam już znudzona jej obietnicami wybaczenia i podjęłam temat sama:
- Słuchaj mnie kochanie. Historia lubi się powtarzać, teraz jednak to ty jesteś na moim miejscu. Ty przychodzisz do mieszkania swojego byłego chłopaka i znajdujesz w nim jakąś dziewczynę. Po prostu się poddaj i wyjdź, bo ja z tobą wygrałam, ale ty ze mną nie wygrasz, kochana.
- Jesteś ździrą.
Kiedy to powiedziała nic mnie nie ruszyło, ale za to Justin ruszył na nią. Nie wiem co chciał zrobić, ale go zatrzymałam. Grałam dalej w swoje przedstawienie. Przytuliłam go, tym razem od przodu. Chwyciłam jego długie włosy. Delikatnie musnęłam jego czoło stojąc na palcach i poprosiłam żeby się uspokoił.
- Nie skarbie. Ty nią jesteś. Przyjechałaś tutaj, nawaliłaś się, zapewne dałaś dupy i teraz przychodzisz błagać go na kolanach żeby ci wybaczył. Jak nisko trzeba upaść? No powiedz mi. Jesteś zwykłą dziwką. Od początku waszego związku zgodziłaś się na seks bez zobowiązań. To nawet nie był związek, a siedziałaś w tym tak długo. Jaka normalna, szanująca się kobieta zgodziłaby się na takie coś? Myślałaś, że on cie kocha? Nigdy cię nie kochał. Wiesz skąd to wiem? Bo dzień, pierdolony dzień, przed tym jak ci się oświadczył pieprzył się ze mną. Nie z tobą. To mnie rano przywitał ze śniadaniem i zdaniem "witaj, kotku". To o mnie się teraz troszczy. To ze mną będzie miał dziecko. Zrozum tępa idiotko, że to dla mnie rzucił wszystko i przeprowadził się do Nowego Yorku! Bez cienia zwątpienia był gotowy cię zostawić i wrócić do mnie, zaraz po tym jak przyjechałam do LA. Jesteś nic nie wartą szmatą, więc nie nazywaj mnie ździrą, ździro. I wynoś się z tego mieszkania, albo wyjdziesz stąd z pomocą kogoś innego, a przy okazji ze zdeformowanym tym swoim wielkim nosem. 
Chciała się na mnie rzucić ale potknęła się o własne nogi i upadła na ziemie. Wstała i chwyciła wazon, którym zapewne planowała we mnie rzucić. No ale cóż, znowu się jej nie udało. Uderzyła ręką o ścianę, nie wiem w jakim celu. Przewróciła trzy krzesła przy wyspie kuchennej, wzięła butelkę whiskey z barku i wyszła trzaskając drzwiami i krzycząc na cały korytarz:
- To koniec.
Spojrzałam na Justina, który miał minę jakbym miała conajmniej 3 głowy. No co, jak się wkurzę mówie co myśle. Zaznaczyłam swoje terytorium. 
Chwila. Przecież, nie... Nie... To co mowiłam, nie.. On nie może mnie kochać, ja mam kogoś. Nie. 
Wróciłam jednak do myśli o Taylor. Nie chce się tym zamęczać i jeszcze chwile potriumfować swoje zwycięstwo. Jedynie się zaśmiałam, bo co innego mogłam zrobić. Dobrze, że wreszcie sobie uświadomiła jaka jest prawda. Może po prostu to ona chciała rzucić, a nie zostać rzuconą?

~.~
Smutno wam z powodu Taylor?
Mnie osobiście podoba się przemowa Bree na koniec.
Co myślicie?
Pozdrawiam was serdecznie.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział dwudziesty trzeci (II)

Rozdział dwudziesty trzeci (II)

Nie mogę wyjść z samochodu. Siedzę już tutaj jakieś pół godziny. Jak jakaś idiotka płaczę na parkingu podziemnym w moim apartamentowcu. Po prostu nie chcę wyjść. Olivier prawdopodobnie jest u mnie z dzisiejszym raportem. W końcu nie byłam dzisiaj w ogóle w firmie, mimo że obiecałam mu, że nie zajmie mi to aż tyle czasu. Umówiliśmy się też na kolacje wieczorem, więc są dwa powodu dlaczego miałby być w środku. 
Szczerze nie wiem dlaczego płaczę. Nie spodziewałam się, że możemy mieć taki dobry kontakt. Chciałabym żeby tak zostało. Boje się jednak, że nie damy rady. Próbowaliśmy już i wyszło jak wyszło. Zawsze znaleźliśmy drogę do swoich łóżek. Tym razem jednak tak nie może być. Jestem z Olivierem, kocham go i Justin też niedługo kogoś sobie znajdzie. Przykro mi, że przeze mnie musiał zostawić Taylor, ale z drugiej strony czuje ciepło na sercu kiedy wiem, że nie jest już z nią. Nie polubiłam jej jakoś. Może jest to spowodowane sytuacją w jakiej ją poznałam, ale mówi się trudno. Na pewno nie będę jej za coś przepraszać. Nie mam jej nic do powiedzenia. 
Otarłam chusteczką oczy. Poprawiłam szybko makijaż w lusterku i wyszłam z samochodu. Po kilku minutach byłam w swoim mieszkaniu.
Przywitałam się z Marthą, która powiadomiła mnie, ze Olivier jest w sypialni. Ze strachem ruszyłam w tą stronę. Znowu nie wiedziałam dlaczego. Dlaczego się bałam? Weszłam do środka, a chłopak siedział na fotelu zwróconym do okien, za którymi widać było prawie cały Manhattan. Dostrzec mogłam apartamentowiec Justina. 
Blondyn siedział i nie odwracał się. Nie wiedziałam co mam zrobić, jak się do niego odezwać, więc skierowałam się do garderoby, żeby się przebrać i uszykować do kolacji. Umówiliśmy się z rodzicami mojego chłopaka na godzinę 19:30, więc została mi niecała godzina. 
Przebrałam się w czarną, luźniejszą sukienkę do połowy ud. Na stopy założyłam idealne, najbardziej wygodne szpilki w mojej garderobie. Jedne z moich Louboutin w kolorze czarnym z kokardką przy kostce, oczywiście z czerwoną podeszwą. Włosy rozpuściłam z warkoczy i wyprostowałam. Wykonałam troszkę mocniejszy makijaż. Oczy pomalowałam czarnym eyelinerem, a usta czerwoną szminką. Niby nie byłam dzisiaj w pracy, ale chyba nie ma dnia kiedy nie muszę ubierać się elegancko. Jednak nie przeszkadza mi to. Lubie ubierać koszule, sukienki, spódnice i eleganckie spodnie. Kocham swoje szpilki. Wiem doskonale, że jest to może egoistyczne, snobistyczne czy niektórzy uznają to za materialistyczne, jednak uwielbiam swoją kolekcje torebek, butów czy sukienek. Wybrałam kopertówkę od Chanel i weszła z powrotem do sypialni. Blondyn siedział dokładnie tak samo jak wcześniej. Był ubrany w czarny garnitur, jak mogę zgadywać od Ralph'a Lauren'a, Postanowiłam się wreszcie odezwać:
- Skarbie? Wszystko dobrze? - podeszłam do niego i pogłaskałam po ramieniu.
Nie odezwał się, wstał i sztucznie się uśmiechnął.
- Tak, jesteś gotowa? Rodzice już pewnie czekają.
Nie mówiłam już nic, ruszyłam za nim prosto do windy. Drogę do garażu pokonaliśmy również w ciszy. Olivier przyjechał do mnie swoim Maybachem Exelero. Jego rodzice byli dosyć bogaci i nigdy do końca nie dowiedziałam się dlaczego chciał pracować dla mojej mamy, a potem dla mnie jako asystent. Okey, nie jest to jakiś zwykły asystent i zarabia nie małe pieniądze, ale z jego wykształceniem mógłby być kimś naprawdę ważnym. Nie wiem też dlaczego nie pracuje w firmie jego rodziców.
Kolejną sprawą moich przemyśleń była firma Justina. Skończył biznes międzynarodowy. Powiedział mi, że ma dobry pomysł na rozwinięcie firmy. Spytał mnie czy mój bank zajmie się jego finansami, a że się na to zgodziłam to miałam wgląd w jego pieniądze. Wiem, że zainwestował w informatyków i niedługo mam mu pomóc podpisać parę kontraktów partnerskich. Muszę też zadzwonić do moich architektów. Chłopak, który jest ojcem mojego dziecka, a teraz przyjacielem potrzebuje moich znajomości, a ja z przyjemnością mu pomogę. Planuje mu zaproponować współprace, dlatego w szufladzie w biurze chowam przed światem umowę z Bieber's Company. 
- To tutaj, wychodzisz? - zapytał Olivier, kiedy zaparkowaliśmy pod jedną z najlepszych restauracji na świecie.
Restauracja Per Se w Nowym Yorku jest na 5 miejscu według magazynu Forbes, a najlepsza według New York Timesa. Rodzice blondyna znają właściciela, więc udało im się zarezerwować stolik z dnia na dzień. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy gdy poczułam cudowny zapach zaraz po wejściu do pomieszczenia. Oddałam płaszcz kelnerowi, blondyn chwycił mnie za dłoń i ruszyliśmy w stronę jego rodziców. Przywitaliśmy się i usiedliśmy. Rozmowa była jak zwykle normalna. Lubiłam to, że może są to profesjonalne i poważne osoby, ale w gronie znajomych to zwykli ludzie. Na początku byli oni przeciwni naszemu związkowi. Wiedzą oni, że jestem w ciąży z kimś innym. Dziwie się, że dziennikarze jeszcze nie podjęli tematu ojcostwa Oliviera. W zasadzie żadna gazeta nie pisała kto jest ojcem. 
- Bree kochanie, a co u ciebie w pracy? Jakieś nowe wyzwania? - zapytała pani Buts.
- Planuje podjąć się nowej współpracy. Mój przyjaciel otwiera firmę i chcę mu pomóc. Możecie się więc spodziewać nowego lidera w programach informatycznych. Będą to ogólnie programy bezpieczeństwa - uśmiechnęłam się i to samo zrobił Olivier.
Wiem, że był ze mnie dumny. Wiem też, że nie wiedział teraz do końca o co chodzi, zazwyczaj o wszystkim mu mówię.
- Oh kochanie, to cudownie. Jeżeli będzie jak mówisz, być może i nasza firma podpisze z nim współprace. Zdradzisz nam nazwę firmy? Lub chociaż nazwisko twojego przyjaciela, który już zapewne będzie znany nie tylko w Nowym Yorku. 
- On jeszcze myśli nad wybraną nazwą, ale będę próbowała przytrzymać go przy Bieber's Company.
W tym momencie Olivier zakrztusił się wodą i wstał od stołu wycierając usta serwetką.
- Przepraszam, źle się czuje. Lepiej wrócę do domu.
I wyszedł. Bez słowa. Również wstałam, przeprosiłam państwa Buts i ubierając szybko płaszcz wyszłam na parking. Blondyn opierał się o maskę samochodu i głęboko oddychał. Widziałam jak jego barki unoszą się. Miał na sobie jedynie białą koszule, ponieważ marynarkę, którą zabrałam, zostawił na krześle. Podeszłam i podałam mu ją:
- Ubierz się, będziesz chory.
On jedynie chwycił ją i rzucił na siedzenie.
- Mam dosyć! Rozumiesz?! Jest tutaj tylko jeden dzień, a nie mogę go zdzierżyć. Nawet go jeszcze na oczy nie widziałem, a już nim rzygam! Dlaczego mi nie powiedziałaś! Dlaczego to ukrywasz!
Próbowałam go przytulić, ale mnie odpychał. 
- Uspokój się, proszę. To tylko mój przyjaciel. To ciebie kocham!
Odsunął się, otworzył drzwi od strony pasażera i czekał aż wsiądę:
- Przepraszam.
Nie potrafiłam jednak uwierzyć w szczerość jego słów.

~.~
Co tu się dzieje! Kłócą się! 
Podoba się?Co myślisz?
A jednak chłopcy się nie spotkali.
Następny mam nadzieje was zdziwi, nie wiem tylko czy pozytywnie. Nie mogę się doczekać, aż przeczytacie kolejny rozdział!
Jakieś pytania? Chętnie odpowiem.
Jesteście bardziej za shipem Justin i Bree czy Olivier i Bree
Jak to nazwać? Brestin? Brustin? czy Brivier? Blivier?

Rozdział dwudziesty czwarty (II)

Rozdział dwudziesty czwarty (II)

Wczoraj Olivier zostawił mnie pod apartamentowcem i pojechał do siebie. Uważał, że musi ochłonąć. Ja zresztą uważałam, że to cudowny pomysł. Jako, że Martha od niedawna mieszka ze mną mogłam wypłakać się na jej ramieniu. Powiedziałam jej, że nie chce by blondyn robił takie sceny z powodu Justina. Zwierzyłam się z tego, że cieszę się z takiego, a nie innego kontaktu z ojcem mojego dziecka. Wypiłyśmy butelkę szampana dla dzieci, bo przecież nie mogłam pić alkoholu. Zjadłam cudowne naleśniki z czekoladą, a potem ogórki kiszone, płacząc na czarny blat wyspy kuchennej.
Dzisiaj nie widziałam jeszcze Oliviera i nie spodziewam się go dzisiaj w biurze. Wyszłam z windy na ostatnim piętrze i skierowałam się do gabinetu, po drodze jak codziennie dostałam parę dokumentów od sekretarki i codzienne gazety. Usiadłam w swoim skórzanym fotelu i poprosiłam o miętową herbatę. Wyjęłam telefon z torebki i zdjęłam pod biurkiem szpilki. Nie mam dzisiaj żadnych spotkań, więc nie muszę wychodzić przez najbliższe kilka godzin ze swojego azylu. Zaraz po tym jak dostałam swój napój chwyciłam New York Timesa i dostałam zawału. Nagłówek głosił:
Pani Johnson ze swoim znajomym podróżuje po Nowym Yorku, kiedy jej partner Olivier Buts ciężko pracuje w Johnson's Bank.
Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę. Chwyciłam kolejną gazetę, tym razem był to znany w NY brukowiec. Okładka, na której było moje zdjęcie nie zachęcała. Bałam się otworzyć stronę z artykułem. Gdy to zrobiłam zobaczyłam zdjęcie moje i Justina na lotnisku kiedy mnie przytulił. Potem zdjęcie z marketu, jak śmialiśmy się przy kasie. Potem buziak w policzek w salonie Astona Martina. Na koniec ja z Olivierem trzymająca się za rękę, kiedy szliśmy do restauracji. Ja wybiegająca za nim. I nasza kłótnia obok samochodu. A artykuł brzmiał tak:
Bree Johnson nie umie wybrać odpowiedniego księcia z bajki?
Wczorajszy dzień dziedziczka wielkiej fortuny i dwóch potężnych firm spędziła z niejakim Justinem Bieberem. Nie znaleźliśmy jeszcze żadnych wcześniejszych powiązań, ale bądźcie pewni, że tą dwójkę na pewno coś łączy. Bree wraz z chłopakiem, którego odebrała z lotniska po podróży z Los Angeles świetnie się bawiła. W markecie spożywczym ciągle się śmiali i wygłupiali. Trzeba być ślepym żeby nie dostrzec ich dobrych relacji. Tylko czy to tylko przyjaźń? Dowiedzieliśmy się, że pan Bieber niedawno kupił budynek od Johnson's Company jednak zrezygnował z wieżowca w LA na rzecz budynku w NY. Co było tego powodem? Może nasza pani Johnson? Na dodatek Bree kupiła samochód panu Bieberowi. Nie byle jaki, był to Aston Martin One warty niecałe 2 miliony dolarów. Czym sobie na niego zasłużył? Nie wiemy, ale nasza niewiedza nie potrwa długo. 
Po całym dniu z szatynem nasza panienka wychodzi na kolacje z Olivierem Buts'em, jej aktualnym partnerem. Lub już nieaktualnym. Po niecałych 40 minutach wybiega on z restauracji Per Se, a za nim Bree. Kłócili się, nie wiemy jednak o co. Możemy mieć jednak podejrzenia, że powodem był pan Bieber. Wsiedli oni razem do samochodu, jednak Johnson wróciła do apartamentu sama.
Nie możemy też zapomnieć o tym, że nasza kochana dziedziczka jest w ciąży. Może to pan Bieber jest ojcem jej dziecka?
Nie wierzę. Nie, nie, nie. To nie może być prawda! Wstałam z fotela i ubrałam szpilki. Chyba na czas, ponieważ usłyszałam dźwięk tłuczonych rzeczy z pomieszczenia obok. Wybiegłam najszybciej jak mogłam w moim stanie i zobaczyłam przez oszklone ściany gabinetów Oliviera rozbijającego wszystko co tylko znajdzie pod ręką. Na ziemi pod drzwiami leżał ten sam brukowiec, którego czytałam. Wokół zebrało się kilka osób, ale nikt nie reagował.
- Odsuńcie się do cholery! - krzyknęłam i weszłam do biura blondyna. 
Powoli podchodziłam do odwróconego ode mnie chłopaka. Na ziemi było pełno szkła.
- Błagam, uspokój się - poprosiłam.
Olivier jedynie się zaśmiał i chwycił wazon z półki na książki. Rzucił nim o ścianę, więc roztrzaskał się on w mak. 
- Skarbie przestań.
Spojrzał na mnie, podszedł i chwycił za ramiona trzaskając mną o ścianę. Wcześniej jednak guzikiem włączył zamglenie okien, żeby nikt na korytarzu nas nie widział. Mądrze.
- Skarbie? Skarbie? Chyba sobie kurwa żartujesz!
Trzaskał mną o ścianę jakbym była workiem treningowym. Nigdy się tak nie zachowywał. Co mu się stało?
- Pieprzyłaś się z nim?! Odpowiedz mi kurwa! Znowu się z nim puściłaś?!
Chciałam go uderzyć w policzek. Nikt nie będzie tak do mnie mówił! Nie pozwolę na to. Jednak Olivier mnie wyprzedził. Uderzył mnie z całej siły, a ja jedynie poczułam cholerne pieczenie na lewym policzku. Rzucił mną ostatni raz o ścianę, a ja zsunęłam się do ziemi. 
- Wiesz co? Wybaczę ci to. Wybaczę. Ale klękaj! - powiedział, a ja nie potrafiłam się poruszyć. - Klękaj kurwa! Nie cierpię się powtarzać!
Uklękłam przed nim nie przestając płakać. Blondyn zakluczył drzwi i podszedł do mnie. Odpiął guzik od spodni i zsunął bokserki. Nie mogę w to uwierzyć. W tym momencie znienawidziłam go i znienawidziłam siebie za bezsilność. Olivier otworzył mi na siłę usta i z całej siły włożył swojego penisa. Ciągnął mnie za włosy i nie pozwolił się wyrwać. Miał z tego przyjemność. Robił to tak mocno i niedelikatnie. Czasami dławiłam się kiedy wręcz wbijał się w moje gardło. Po nieokreślonym czasie, dłużącym się niemiłosiernie blondyn spuścił się w moje usta i nakazał połknąć. Nie miałam wyjścia. Trzymał mnie za usta tak długo, aż tego nie zrobiłam. Chwycił za spodnie i je zapiął.
- Było średnio, ale co może taka dziwka jak ty. Nie mów tego nikomu, bo tylko pożałujesz. Do zobaczenia wieczorem, kochanie.
Wyszedł trzaskając drzwiami, a ja osunęłam się na ziemie płacząc. Jak on mógł mi to zrobić? Po chwili usłyszałam zamieszanie na korytarzu. Usiadłam na ziemi i ledwo sięgnęłam guzika do okien. Szyby zrobiły się na nowo przezroczyste, a moim oczom ukazał się Justin. Kiedy mnie zobaczył wpadł do gabinetu i mocno przytulił. Chwycił moje policzki i spojrzał mocno w oczy.
- Co ci się stało? Kto cię uderzył!? Dlaczego płaczesz?
- Ni-e, Jus-tin - mówiłam łamiącym głosem. - Przewróciłam się.
On jedynie spojrzał na biurko, na którym stał mały kartonik z imieniem i nazwiskiem właściciela pomieszczenia. Olivier Buts.
- To ten gnojek?! Nie wybaczę skurwielowi!
I wstał, wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą. Ruszyłam szybko za nim, wbiegłam za nim do windy.
- Justin proszę cie, uspokój się. To tylko wypadek. Po prostu się przewróciłam. Oliviera nawet dzisiaj nie widziałam.
- Obiecujesz? - zapytał, a mi po policzku spłynęła łza.
- Obiecuję.

~.~
BUM BUM BUM!
Co się tutaj stało?! Ktoś się spodziewał?!
Tak się dzieje w nowym roku!
Prezent na 2017.
Jak wrażenia? Podoba się?
Ja nie wierzę w to co się tutaj dzieję. Hah