czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy

*oczami Bree*
Właśnie stoję pod drzwiami mojego nowego domu wraz z opiekunką z ośrodka, w którym spędziłam te dwa tygodnie po śmierci rodziców. Tina, bo tak się nazywała, zadzwoniła do drzwi. Już po krótkiej chwili drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam swoją ciotkę. 
- Bree! Tak dawno cię nie widziałam słonko - odezwała się ciotka.
Swoją drogą czy ona musiała być tak słodka i podekscytowana?
- Cześć ciociu - odpowiedziałam dość miło.
Ma milszy ton nie umiałam się zdobyć, ale jej to chyba nie przeszkadzało bo mocno mnie przytuliła. Przynajmniej próbowała, ledwo jak mnie dotknęła ja ją odepchnęłam. Nie lubiłam jak nieznajomi mnie dotykają. No dobra to moja ciotka, ale i tak nie znałam jej za dobrze. Jeszcze dodatkowo zaraz pewnie wpadnie tu jej syn i zacznie się ślinić. Jezu... FUJ! To pewnie jakiś napalony kujon, który nigdy nie był tak blisko dziewczyny. 
- Dziękuje pani - ciocia odezwała się do mojej już byłej opiekunki, która pożegnała się i wyszła - Choć, pokaże ci dom. Justin'a jeszcze nie ma, ale powinien niedługo wrócić - oh.. co za szczęście napalony okularnik już nie długo powróci - Tutaj jest kuchnia, na końcu korytarza łazienka i moja sypialnia, a tam jest salon. Teraz góra - weszłyśmy po schodach, a ja wzięłam od razu swoją walizkę - po lewej jest pokój Justina, tam dalej jest biblioteczka z wyjściem na taras, ale wszystkie pokoje są też wyposażone w balkon i osobą łazienkę, a tutaj - wskazała na drzwi po prawej stronie - jest twój pokój. Rozgość się, a ja zawołam cię nie długo na obiad.
- Dobrze ciociu, dziękuje - uśmiechnęłam się z nadzieją, że sobie już pójdzie.
Owszem poszła, ale musiała mnie przytulić. Usiadłam na wielkim łóżku, które znajdowało się na środku pokoju i wzrokiem obejrzałam cały "mój nowy świat". Na przeciwko miałam troje drzwi. Wstałam i otwarłam pierwsze, weszłam do środka. Łazienka. Jest ogromna, na samym środku wielka wanna, w kącie prysznic, parę szafek, wielkie lustro i wszystko w moich ulubionych kolorach - czarno-białe. Zresztą sypialnia była taka sama. Weszłam z powrotem do pokoju i skierowałam się do drugich drzwi. Garderoba. Kilkanaście półek na buty - Boże ciociu nie mam tylu butów - wieszaki na ubrania, a w kącie toaletka. Wszystko znów czarno-białe. Zaczyna mi się to podobać. Wyszłam i skierowałam się na balkon. Wyszłam na zewnątrz i ujrzałam wielki ogród z basenem. Nikt nie raczył mnie powiadomić, że moja ciocia jest bogata. Zostawiłam otwarte okno, bo było tutaj strasznie duszno i weszłam do ostatniego pomieszczenia schowanego za ostatnimi białymi drzwiami. Pierwsze co ujrzałam to wielki biały fortepian - wow, to się nazywa hojność - usiadłam na ławce przed nim i zagrałam kilka przelotnych nutek. Brakowało mi tego. W ośrodku nie mieli fortepianu, ale tego to chyba można się domyślić. Wstałam i podeszłam do ściany, na której było wiele półek i na każdej książki. W oknie,  na parapecie było zrobione siedzisko z kilkoma poduszkami. Zakochałam się w tym pomieszczeniu, wszystko czego potrzebuje do życia w jednym pięknym pokoju. Zresztą myśląc tym krokiem, ciężko będzie mi o tym zapomnieć gdy już nadejdzie na mnie czas. Znów znalazłam się w sypialni, postanowiłam się przebrać i rozpakować. Wszystkie kosmetyki schowałam w łazience, bezpiecznie chowając moje "koleżanki". Ubrania i buty rozłożyłam na półkach, i wieszakach. Ubrałam się w krótkie spodenki i koszulkę na krótki rękaw. Mimo, że było mi strasznie gorąco nie ściągnęłam moich bransoletek. Nigdy praktycznie tego nie robiłam, jedynie gdy się kąpałam. Sama nie chciałam patrzeć na blizny. W dzień starałam się o tym nie myśleć. Zrobiłam wysoką kitkę i usiadłam na łóżku.
*oczami Justin'a*
- Jestem, mamo! - powiedziałem gdy wszedłem do domu.
Wbiegłem na górę i usłyszałem cichutkie słowa dochodzące z pokoju na przeciwko mojego:
- Cześć... - szepnęła dziewczyna siedząca na łóżku.
- Hej - odpowiedziałem i odwróciłem się z zamiarem wejścia do mojego pokoju, ale teraz uświadomiłem sobie, że ktoś siedzi w tamtym pokoju.
I to nie taki ktoś, tylko jakaś laska. Znów się odwróciłem i skinąłem głową. Wszedłem do tamtego pokoju i zamknąłem drzwi.
- A ty to? Błagam odpowiedz coś i powiedz, że to nie moja wyobraźnia, i że tutaj siedzisz - spytałem całkiem zdezorientowany sytuacją.
- Jestem Bree.. - odpowiedziała troszkę pewniej.
- Kurwa... dobrze, już się bałem, że mam jakieś przewidzenia, a teraz powiesz co tutaj robisz?
- Mieszkam? - odpowiedziała pytaniem na moje pytanie.
- Co kurwa robisz? 
- Myślałam... że...
- Że co?
- Twoja mama ci powiedziała.
- No jak widzisz nie... - podrapałem się po karku.
I w tej chwili usłyszeliśmy głos mojej matki z dołu:
- Dzieciaki obiad! Chodźcie na dół!
Wstałem i ruszyłem w stronę schodów.
- Idziesz Bree? - spytałem, a dziewczyna się nie poruszyła - choć! - pociągnąłem ją za rękę, ale ona jak poparzona ją wyrwała. - Co się stało? Choć idziemy na obiad - dziewczyna wstała z łóżka i ruszyła na dół.
- A ty to..? - nagle spytała.
- Haha.. Ty tak serio? - skinęła głową, więc wiedziałem, że mam kontynuować - Jestem Justin.
Jej oczy powiększyły i zeszła szybko po schodach w stronę kuchni, a ja? Ja stałem na tych schodach jak taki tępak i wpatrywałem się w jej tyłek.
*oczami Bree*
Wpadłam do kuchni, lekko zdziwiona. To jest Justin? To jest mój kuzyn? To on?! Usiadłam na wysokim stołku barowym i wpatrywałam się w ciocię.
- Ciociu? - spytałam.
- Tak kochanie?
- Dziękuje za fortepian, ale na prawdę nie musiałaś - powiedziałam w podzięce.
- Bree, chciałam, żebyś chociaż trochę poczuła się jak w domu. 
- Mamo, kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć, że ta ślicznotka się do nas wprowadza? - do kuchni wszedł Justin i nalał sobie szklankę wody.
- Po pierwsze Justin, mówiłam ci ale nie słuchałeś, a po drugie ta ślicznotka to twoja kuzynka. - odpowiedziała ciocia, a chłopak wypluł całą wodę do zlewu. - Nie pluj się - zaśmiała się, a ja nie mogła ukryć uśmiechu.
- Moją co? - spytał z nie dowierzaniem.
- Jestem twoją kuzynką - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie wierzę... - odpowiedział i usiadł obok mnie.
- To uwierz - znowu odezwała się ciocia.
Zjedliśmy obiad, pomogłam powkładać naczynia do zlewu i miałam zamiar udać się na górę, ale zatrzymał mnie głos cioci.
- Justin, Bree.. muszę wam coś powiedzieć - i ja, i Justin spojrzeliśmy na nią pytająco. - Muszę wyjechać w sprawach służbowych na tydzień. Macie wakacje więc moglibyście normalnie ze mną polecieć, ale tym razem nie możecie. Musicie zostać sami ten tydzień.
- Kiedy wyjeżdżasz? - spytał szatyn.
- Dziś wieczorem..
- Szybko mówisz.. - odpowiedział, a mnie zamurowało.
Miałam zostać sama, na tydzień z chłopakiem w domu.
- Przepraszam dzieciaki, nie mam wyjścia, zostawię wam pieniądze, klucze od domku na plaży. Możecie sobie tam pojechać. Tylko błagam bądźcie rozsądni, żadnych imprez Jus.
- Mamo.. przestań!


Weszłam na górę i skierowałam się do swojego pokoju, Pattie wyjechała jakiś czas temu, a ja teraz aktualnie gram na fortepianie.
- Bree? - usłyszałam pukanie do drzwi od pokoju.
- Proszę! - odpowiedziałam nie przerywając gry.
Justin wszedł i usiadł zaraz obok mnie. Spojrzałam na niego, a on wzrokiem spytał czy może się dołączyć. Skinęłam głową na tak, a on już po chwili grał ze mną.
- Pięknie grasz - powiedział gdy już skończyliśmy.
- Dzięki - usiadłam na "parapecie". - Co cię sprowadza?
- Chciałem pogadać. Lepiej się poznać.
- Będzie problem, bo nie jestem zbyt otwarta.
- Nie zauważyłem - cicho się zaśmiał.
- Może innym razem powiem ci coś o sobie.
- Okey.. Rozumiem..
- Dzięki, ale ty możesz mi coś powiedzieć o sobie!
- Nie.. poznamy się razem. To co chcesz robić jutro?
- Szczerze nie mam pojęcia.
- Może chcesz poznać miasto? Miami jest piękne.
- Jasne.. czemu nie?
Uśmiechnęłam się do niego, co szybko odwzajemnił.

~.~
Witam was! Mamy pierwszy rozdział! I nowego bohatera.

Pattie Mallette - ma trzydzieści dziewięć lat, mama Justin'a i ciotka Bree.


Pozdrawiam. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz